Jeszcze kilka miesięcy temu Marek Lisiński, prezes fundacji „Nie lękajcie się” miał być jednym z bohaterów głośnego filmu braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu”. Jednak, jak pierwsza zauważyła Wirtualna Polska, ostatecznie z filmu został usunięty. Lisiński złożył dymisję, gdy wyszło na jaw, że wyłudził pieniądze od ofiary księdza pedofila i chciał też kasy od braci Sekielskich. Teraz „Gazeta Wyborcza” powątpiewa, czy Marek Lisiński w ogóle był molestowany.
Marek Lisiński, były już prezes fundacji „Nie lękajcie się” sam siebie przedstawiał jako ofiarę księdza pedofila. Jego molestowanie miało się odbywać w diecezji płockiej, a poszkodowany do dziś narzeka, że nie otrzymał żadnego wsparcia ze strony Kościoła. Problem jest jednak taki, że co innego pisał do biskupa w 2014 r. Wtedy dziękował mu za wsparcie, ale również domagał się pieniędzy.
„Dziękuję za zaoferowanie mi pomocy i jak wspomniałem na wstępie procesu, prosiłbym o zadośćuczynienie w kwocie, o której wspomniałem, gdyż terapie są kosztowne i długotrwałe, tym bardziej że sprawca nie daje mi zapomnieć o tym fakcie, a moja sytuacja materialna nie wygląda najlepiej”.
- wspomniał ogólnikowo w czerwcu 2014 r.
Kilka miesięcy później domagał się już konkretnych kwot. Rozpoczął od 150 tys.
„Prosiłbym o wsparcie finansowe jednorazowe w wysokości 150 tys. zł, na obecne terapie i przyszłe, które są konieczne dla mojego zdrowienia”.
- pisał we wrześniu.
W październiku mu się jednak pogorszyło, bo oczekiwał już 200 tys. zł. Złożył również konkretną propozycję.
„Gotów jestem zrzec się przyszłych roszczeń, a nawet wycofać się z działalności publicznej w fundacji. Chciałbym już definitywnie zamknąć ten rozdział własnego życia”.
- napisał.
Diecezja jednak nie zapłaciła. Lisiński tłumaczył później w „Wyborczej” że w 2014 r. był „zupełnie sam, fundacja dopiero raczkowała”.
Nie sprzeniewierzyłbym się nikomu. Byłem bez środków do życia, załamany... Stąd ta prośba.
- tłumaczył się.
Jeszcze kilka miesięcy temu Marek Lisiński, prezes fundacji „Nie lękajcie się” miał być jednym z bohaterów głośnego filmu braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu”. Jednak, jak pierwsza zauważyła Wirtualna Polska, ostatecznie z filmu został usunięty. Lisiński złożył dymisję, gdy wyszło na jaw, że wyłudził pieniądze od ofiary księdza pedofila i chciał też kasy od braci Sekielskich. Teraz „Gazeta Wyborcza” powątpiewa, czy Marek Lisiński był molestowany.
O Lisińskim pisze dziś „Gazeta Wyborcza”. Nieco w innym tonie niż wcześniej. Tym razem powątpiewają w swój dawny autorytet. „Czy Marek Lisiński był molestowany? Pojawiają się wątpliwości” – czytamy.
Czy Marek Lisiński, prezes fundacji Nie Lękajcie się, był molestowany? A może chodziło o pieniądze – pisze dziś gazeta. Dodaje, że z przeprowadzonego przez nich dziennikarskiego śledztwa wynika, że Marek Lisiński mógł kłamać, aby wyłudzić od Kościoła pieniądze.
"GW" rozmawiała również z księdzem Zdzisławem, który miał molestować Lisińskiego. Ten twierdzi, że opowieść o molestowaniu to kłamstwo wymyślone przez Marka.
"Marka znałem słabo, bo do kościoła chodził rzadko. Ale uczyłem go religii. W 1986 odszedłem na probostwo do pobliskiego Chamska, na początku lat 90. zacząłem uczyć tam religii. Wtedy zakolegowałem się z Darkiem, naszym szkolnym wuefistą. Okazało się, że jego siostra wyszła za mąż za Marka Lisińskiego. Któregoś dnia przyjechali do mnie we dwóch "maluchem". Marek chciał, żebym mu pożyczył pieniądze na wykupienie prawa jazdy. Stracił je za jazdę po pijanemu. Prosił tylko, żebym nic nie mówił jego żonie. To ukrywanie mi się nie spodobało, powiedziałem: +O nie!+"
- opowiedział Witkowski gazecie.
Kilkanaście lat później Lisiński pożyczył od księdza ponad 20 tys. zł - rzekomo na leczenie chorej na raka żony. Zapewnił, że będzie miał z czego oddać, bo wybiera się do pracy do Niemiec.
"No i po kilku tygodniach doszła mnie wieść, że Marek wcale nie wyjechał do Niemiec. Pojechałem do jego żony. Okazało się, że wcale na raka nie chorowała. Zadzwoniłem do niego, żądając zwrotu pieniędzy" - opowiedział ksiądz, który usłyszał wtedy "niech ksiądz nie podskakuje, bo są na was haki i mogę księdza załatwić. A wtedy nie tyle ksiądz straci" - opowiedział "GW" ks. Witkowski.
Witkowski zagroził mu sądem, ale Lisiński czerwcu 2008 r. przyjechał do niego po raz kolejny. Przeprosił za wszystko i obiecał, że wkrótce pieniądze zwróci.
"Wrócił w sierpniu, ale zamiast gotówki chciał mi wcisnąć odkurzacz oraz jakąś myjkę do mycia okien w kościele, wartą podobno kilka tysięcy"
- opowiedział "GW" ks. Witkowski.
Mimo kolejnych ponagleń, Lisiński pieniędzy Witkowskiemu nie oddał pisze "GW". Dwa lata później, we wrześniu 2010 roku, oskarżył Witkowskiego o molestowanie.
"Dostałem wezwanie do kurii. Biskup Libera powiedział mi, że ma wytyczne, by w takich wypadkach od razu zwalniać" - powiedział "GW" ks. Witkowski.