- Stawianie przez Polaków w niewoli na Rosję zdarzało się, stawianie na Niemcy też, ale stawianie na Rosję i Niemcy jednocześnie? Trudno mi przypomnieć sobie takich myślicieli. Bo sojusz niemiecko-rosyjski oznacza z reguły likwidację Polski. Dlatego kiedy po 2003 r. Niemcy zaczęły wyraźnie zacieśniać stosunki z Rosją, to wiara w to, że dla Polski może coś dobrego z tego wyniknąć, była samobójcza. Można zastanawiać się, jak na to reagować, gdzie szukać ratunku, jakichś sojuszników, którzy nas z tego wyciągną. Ale określać to jako coś korzystnego? To dowodzi, choć nie chciałbym bym tu już zupełnie przybijać puenty młotkiem, zdrady polskiego interesu narodowego – mówi w prof. Wojciech Roszkowski w rozmowie z Piotrem Lisiewiczem. Cały wywiad przeczytać można w numerze miesięcznika „Nowe Państwo” dostępnym w sprzedaży.
Donald Tusk podczas spotkania w Piasecznie zapytany został o swoje słowa, że „polskość do nienormalność”. W odpowiedzi zaczął szydzić z rozmówcy, sugerując, że nie zna on jego artykułu i jest zapewne półanalfabetą: „To są dwie strony, da pan radę”. Jak zapewnił, ów cytat „jest wzięty wprost z listu Józefa Piłsudskiego”. W książce „Donald Tusk. Droga do władzy” mamy konkret: Tusk tłumaczy, że chodzi o list do Feliksa Perla. Ale tam nie ma takich ani podobnych słów. Piłsudski pisał ów list w 1908 licząc się z tym, że za chwile zginie. Było to przed napadem na rosyjski pociąg w Bezdanach. Szykując napad krytykuje Polaków za brak czynu: „Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża – słyszysz! – ubliża mi, jako człowiekowi z godnością nie niewolniczą”. Też jest tam krytyka polskości, tyle że zdaje się z przeciwstawnych do Tuska pozycji.
Polskość można krytykować, bo żaden naród nie jest idealny. Powiem więcej, polskość wymaga także krytycznego spojrzenia. Ale Tusk sugeruje, że z polskością, jako nienormalnością, ma ochotę walczyć. Nasuwa się pytanie, dlaczego Tusk wprowadza nas teraz w błąd, powołując się na nieistniejący cytat, a w dodatku okazując brzydką pogardę dla rozmówcy? Te dwa elementy – kłamstwo i pogarda wskazują moim zdaniem na złą wolę i chęć odżegnania się od polskości, a nie od nienormalności.
Ironicznie można powiedzieć, że Tusk też pisał te słowa na krótko przed swoimi Bezdanami. Piłsudski rabował rosyjskie ruble, by finansować Związek Walki Czynnej i organizacje strzeleckie. Ale środowisko Tuska też miało się niebawem niesamowicie wzbogacić przy okazji rabunkowej prywatyzacji. Jaki wódz takie Bezdany?
(Śmiech) No tak, te pierwsze były dla sprawy, powiedziałbym, szerszej, a te drugie okazały się raczej dowodem prywaty.
Później w retoryce Tuska uległość wobec Niemiec, ale także przez długi czas wobec Rosji, jawi się jako dowód rozsądku, a nawet jakiegoś takiego poważnego, realnego, a nie szalonego zabiegania o niepodległość.
Szczerze mówiąc trochę mam tu kłopot. Bo w polskiej tradycji odwoływanie się do zdroworozsądkowej wiary w to, że da się spokojnie przeżyć w obliczu sojuszu niemiecko-rosyjskiego trudno mi sobie przypomnieć. Stawianie przez Polaków w niewoli na Rosję zdarzało się, stawianie na Niemcy też, ale stawianie na Rosję i Niemcy jednocześnie? Trudno mi przypomnieć sobie takich myślicieli. Bo sojusz niemiecko-rosyjski oznacza z reguły likwidację Polski. Oczywiście prędzej lub później, w różnym stopniu i rozmiarach. W 1939 r. mieliśmy wersję „w krótkich abcugach”. Dlatego kiedy po 2003 r. Niemcy zaczęły wyraźnie zacieśniać stosunki z Rosją, to wiara w to, że dla Polski może coś dobrego z tego wyniknąć, była samobójcza. Można zastanawiać się, jak na to reagować, gdzie szukać ratunku, jakichś sojuszników, którzy nas z tego wyciągną. Ale określać to jako coś korzystnego? To dowodzi, choć nie chciałbym bym tu już zupełnie przybijać puenty młotkiem, zdrady polskiego interesu narodowego.
Mija w 2022 r. nieświętowana przez nas 250. rocznica I rozbioru Polski. Można odnieść wrażenie, że obecna sytuacja międzynarodowa jest na tle tych 250 lat anomalią. Po napaści Rosji na Ukrainę, której udzielamy ogromnego wsparcia, wydaje się że niezależnie jaki scenariusz miałby się spełnić, to my będziemy po właściwej stronie jakiejś żelaznej kurtyny.
Ale w 1939 r. też byliśmy po dobrej stronie, a skończyło się to tak, że przegraliśmy, będąc w obozie zwycięzców, więc może nie byłbym aż tak optymistyczny.
Różnica jest. Np. w 1939 r. nie było wojsk amerykańskich w Polsce.
Zgoda. Pojawiła się korzystna dla nas koniunktura. Rafał Ziemkiewicz zastanawiał się niedawno, jaka jest strategia amerykańska. Niewątpliwie Joe Biden przekręcił wajchę i zamiast wspierać rosyjsko-niemiecką akcję w Europie, poparł Ukrainę przeciwko Rosji. I wygląda na to, że docelowo chce Rosję osłabić. Bardzo osłabiona Rosja jako sojusznik Chin jest lepsza dla Waszyngtonu, niż nieosłabiona Rosja jako sojusznik Chin. Czyli Biden machnął ręką na próby oderwania Rosji od Chin. Uznał, że Rosja nie ma innego wyjścia, tylko kochać się z Chinami i dlatego lepiej, żeby była jak najsłabsza (…) jeśli Ameryka tak mocno postawiła na osłabienie Rosji, to my jako pomocnik w tej całej akcji, pomocnik Ukrainy jak i Stanów Zjednoczonych, możemy na tej koniunkturze dobrze wyjść. Oczywiście są znaki zapytania dotyczące Ameryki. Jak chodzi o Niemcy i Francję, to my wiemy, co myśleć. One są gotowe zapłacić dużą ilością ofiar ukraińskich, żeby się móc znowu z Rosją dogadywać. Natomiast w Stanach Zjednoczonych gotowość do dogadywania się z Rosją jest mniej rozbudzona, chociaż do końca nie można tego wykluczyć. Co będzie, jeśli Amerykanie stracą tę swoją determinację w osłabianiu Rosji? Może okazać się, że Rosja, mocno osłabiona, ale wraca na arenę. Jako partner słabszy, ale nadal będący ważnym graczem. Czy w tym momencie rysuje się dla Polski jakieś wyraźne zagrożenie? Jestem w tej sprawie optymistą, ale optymistą pod warunkiem. Natomiast zgadzam się, że polityka amerykańska wyraźnie się zmieniła w czasie rządów Joe Bidena i mam nadzieję, że nawet jeśli Demokraci przegrają wybory, to następcy będą ją kontynuowali, bo to wydaje się w globalnym interesie Stanów Zjednoczonych (…).
Ale niezależnie od tego, co stanie się później, to jest to moment historyczny, w którym możemy wzmocnić naszą własną siłę. M. in. kupić najnowocześniejsze na świecie czołgi, samoloty czy Himarsy. I nawet jeśli koniunktura się mniej lub bardziej popsuje, to możemy być wtedy mocniejsi.
Tak, bezspornie możemy się wzmocnić. A okaże się, czy bardzo, czy troszkę. Jest też pytanie, czy polska gospodarka wytrzyma wszystkie tę międzynarodowe napięcia i spadki koniunktury. I kogo Polacy wybiorą w przyszłym roku.
No właśnie, moje poprzednie pytania nie wynikały z hurraoptyzmizmu, a zmierzały do wniosku, że w czasie niezwykłej, pozytywnej koniunktury międzynarodowej w Polsce może dojść do rezygnacji z niepodległości za pomocą kartki wyborczej. To jest o tyle absurdalne, że oczywiście z obecnego wzmacniania się Polski powinni być zadowoleni nie tylko zwolennicy obozu niepodległościowego bliskiego PiS, ale także ci inteligenci, co krytykują polską martyrologię i różne nasze niedostatki, będące skutkiem czasów niewoli. Cholera, możemy mieć Polskę, za którą nie trzeba będzie ginąć w powstaniach, zero „nienormalności”, a wy jesteście przeciw temu?
No właśnie, a jeśli nie ma zrozumienia tej sytuacji, to pojawia się pytanie, jak rozumieć tę nienormalność? Czy to oznacza, że dla bardziej oświeconej części społeczeństwa normalnością jest kompleks satelity, kompleks niewolnika? Lepiej się nie wychylać, nie planować jakichś wizji przyszłości? Tusk to powiedział: jeśli ktoś ma wizje, to do lekarza niech idzie. Moim zdaniem jeżeli uprawia się politykę bez jakiejkolwiek wizji, to jest to nienormalność właśnie. Pytanie, czy ta część naszej inteligencji jest w ogóle w stanie przezwyciężyć ten sposób myślenia? Że ci wielcy nadają ton i trzeba się ich słuchać. I wtedy na miejscu jest pytanie, co to są za wielcy. Bo wielcy to mogą być również Niemcy i Rosjanie. I nieszczęściem polskiej nienormalności jest to, że jeżeli wizje mające logiczny sens snuje Jarosław Kaczyński, to tym gorzej dla tych wizji. To jest dopiero nienormalność!
Oczywiście można rozważać, sine ira et studio, czy mamy dzisiaj dobrą koniunkturę, od czego ona zależy, co nam wypada robić w tym momencie. Zbroić się u Amerykanów i Koreańczyków, czy u Francuzów? Rozważać racjonalnie, jak wzmacniać państwo. Ale czym innym jest mówić, że cokolwiek ten rząd by zrobił, to jest głupie i szkodliwe. To jest właśnie nienormalne – w polskiej inteligencji! Zaczynam się zastanawiać, co to znaczy dzisiaj inteligencja? Czy ona jest zdolna do tego, by racjonalnie przyjrzeć się swoim kompetencjom? Jeśli ktoś jest znakomitym aktorem, to powinien dobrze grać na scenie. Jeśli ktoś jest dobrym piosenkarzem, to powinien ćwiczyć głos i zachwycać nim publiczność, a nie wypowiadać się o bombach atomowych. A jeżeli ktoś jest politologiem, to powinien liczyć szeregi wojska, jego rozlokowanie, zasoby takie i siakie, linie komunikacyjne, mieć mapy wojskowe przed oczami i myśleć racjonalnie, o tym co realnie się dzieje. Żyjemy w takiej trochę nienormalnej rzeczywistości, w której ważniejsze jest życie zwierząt, niż ludzi. Ważniejszy jest weganizm niż kotlet. Ważniejsze jest wymyślanie nowych zaimków na różne rodzaje tożsamości płciowej oraz kopiowanie ze Stanów Zjednoczonych wojny o sedes, czyli o to, czy panowie mają wstęp do damskich toalet. No więc to są ludzie, którzy narzucają nam kompletnie nienormalne pomysły na nasze życie codzienne. Zawracają nam głowy, utrudniają nam racjonalne myślenie, o tym gdzie dzisiaj jesteśmy, jakie mamy szanse, co powinniśmy robić. Czy nasz prezydent zachował się na jakimś szczycie tak jak trzeba, czy nie, ze względu na polską rację stanu, a nie ze względu na racje tych, co np. nie chcą jeść mięsa. Oczywiście jak nie chcą, niech nie jedzą, tylko niech nam nie zawracają głowy.
Wydaje się, że częścią naszej słabości jest to, że nie mamy kontynuacji naszych tradycyjnych obozów politycznych. Przed wojną mieliśmy zdelegalizowanych komunistów z KPP i różne partie kłócące się ze sobą, ale wierne sprawie polskiej niepodległości, choć różnie widziały drogi do tego celu. Niedawno przeprowadziłem wywiad z Wieńczysławem Nowackim, za młodu bieszczadzkim hipisem, później sygnatariuszem Porozumień Rzeszowsko-Ustrzyckich, dzięki którym działała legalnie rolnicza Solidarność. On z ogromną pasją mówił o Witosie, o roli jego i polskich chłopów w 1920 r., o tym jaką jednoczącą odgrywał rolę w centrum sceny politycznej. Ale polskim ruchem ludowym nie rządzi, chociaż powinien, Wieńczysław Nowacki. I podobnie jest z innymi tradycjami, zagospodarowanymi przez podróbki nie będące ich kontynuacją. Dlatego przy każdych kolejnych wyborach musimy drżeć, by do władzy nie wrócił układ niemiecko-rosyjski.
W 1918 r. dwa główne nurty polityczne w Polsce wychodziły z wojny jako nurt zwolenników państw centralnych i zwolenników Ententy. Obydwie były niezwykle racjonalne, kalkulowały, kto może wygrać wojnę. No i obóz zwolenników państw centralnych zdobył władzę w Polsce, mimo ze Ententa wygrała wojnę. I jakoś się pogodzili, nie pobili się, mówię o Piłsudskim i Dmowskim. Witos z kolei, bardzo świadomie, odegrał rolę fundamentu polskości. Jako premier w 1920 r., on jako chłop oderwany od pługa, przyjął rolę bohatera narodowego, który jako sól tej ziemi, chłop, łączy wszystkich Polaków w obronie Ojczyzny. I jeśli dzisiaj mamy PSL, który odwołuje się do tej tradycji, sięgającej XIX w., to na miłość Boską, całe to pokolenie działaczy PSL-u wyrastało z działaczy ZSL-u. ZSL to była partia, która zwalczała PSL i całą jego tradycję. To o tej tradycji sięgającej półtora wieku nie ma żadnej mowy. Trudno o coś bardziej kuriozalnego, niż pomysł powstania PPS-u, w oparciu o postkomunistów. To nie jest operetka, to jest jakaś podwórkowa farsa (…) Dzisiaj mamy przed sobą wybór, o którym Pan wspomniał. Albo będziemy próbowali budować siłę państwa, lepiej czy gorzej, bardziej lub mniej umiejętnie, z tymi ludźmi czy innymi, ale siłę państwa, które jest na mapie w bardzo dziwnym położeniu, między agresywną Rosją, a obłudnymi i też agresywnymi, tylko na miękko bardziej dzisiaj Niemcami. Powstaje pytanie, czy my możemy to państwo uporządkować, wzmocnić i zapewnić mu bezpieczeństwo i dobrobyt, czy uważamy, że jest to niemożliwe. To jest poważne pytanie: czy jesteśmy takie państwo sobie zorganizować, znaleźć dla niego poparcie i je realizować, czy nie i musimy się oglądać na tych wielkich, którzy są bogaci i wielcy nie dlatego, że dają, tylko dlatego, że biorą.
Jeśli oglądamy się na tych wielkich, to zawsze trzeba popatrzyć na to, czego oni chcą w zamian. Amerykanie też oczywiście czegoś chcą, ale z naszego punktu widzenia chcą najmniej, w zamian za to, że nas chronią. Najmniej dają na nam Niemcy, a Francja to w ogóle nie wiem, co mogłaby nam zaoferować. Unia Europejska raczej bierze, niż daje. Ten cały nacisk na nas w tej chwili, pod horrendalnymi jakimiś pretekstami, to jest zupełnie irracjonalna próba osłabienia Polski, w sytuacji gdy Polska jest krajem frontowym, broni granicy Unii, wspomaga sąsiada, który został napadnięty. Polska powinna z Unii Europejskiej dostać ogromną pomoc, także po to, by Unia Europejska się uratowała przed barbarzyństwem. To że, w Berlinie próbuje się osłabić Polskę, po to żeby wrócić do dobrych interesów z Rosją, to jest polityka dramatyczna. Jeśli ktoś chciałby na ten sojusz teraz stawiać, niech nie wciąga w to państwa polskiego. To jest ten zasadniczy wybór. Można mieć różne pretensje do tego rządu. Ale jednak on podejmuje próby wzmocnienia pozycji Polski i wykorzystanie obecnej, korzystnej koniunktury. A z drugiej strony mamy próby pójścia na układy z sojusznikami, którzy więcej biorą, niż dają. I to jeszcze w sytuacji, gdy zagranicą mamy wojnę. To jest aktualny dylemat. Odwoływanie się w tym kontekście do Piłsudskiego i Dmowskiego jest trochę bez przedmiotowe. Bo oni obydwaj byli patriotami i myśleli o racji stanu. A tu mamy do czynienia z zupełnie inną alternatywą. Albo próbujemy wzmocnić nasz kraj, mówić o suwerenności, racji stanu, czy też o interesie, albo próbujemy iść na wątpliwe sojusze z tymi, którzy nam nic nie dają, a zabierają.
I tu wracamy do naszego kłopotu z brakiem kontynuacji niepodległościowych tradycji. Bo niby dlaczego przekop Mierzei Wiślanej miałby być prawicowy albo lewicowy? A Gazoport w Świnoujściu czy zakup czołgów? Są chyba po prostu racjonalne, niezależnie czy ktoś jest socjalistą, liberałem czy konserwatystą.
Doklejanie do tego jakichś szyldów to jest właśnie nienormalność. Co dzisiaj nazywane jest lewicą? Dzisiaj są to często bardzo bogaci ludzie, którzy tylko zabawiają się jakimiś majakami obyczajowymi. Tradycyjna socjalistyczna lewica, Mieczysław Niedziałkowski, Kazimierz Pużak czy także Józef Piłsudski w grobie się przewracają. Oni myśleli o większej redystrybucji dochodu, o awansie społecznym szerszych mas. Czy ta dzisiejsza lewica w ogóle o tym myśli? To jest jakiś absurd. Czasem myślę, że w ogóle w kontekście naszych podziałów powinno się porzucić słowa prawica i lewica. Tylko patrzyć na to, jak rozumie się interes Polski, polską rację stanu. I to jest chyba główna linia podziału. A w bardzo wielu ustach zamiast polskiej racji stanu używa się emocjonalnych epitetów wobec jakichś konkretnych ludzi. Że Iksiński jest głupi, bo usiadł obok kogoś i gada zupełnie jak on. A ten jest związany z tym czy tamtym, a na końcu jest Kaczyński, który jest paskudny. Nie ważne, co mówią, co z tego ma wynikać, co robią, tylko że jakieś emocje się wokół tego kołaczą. Ja to osobiście przerobiłem na przykładzie sprawy mojego podręcznika. Nie było dyskusji, co w nim jest, tylko jaki ja jestem wstrętny. Czy poważni ludzie prowadzą w ten sposób rozmowy? Można mnie krytykować za takie czy inne sformułowanie i proponować lepsze, ale nie można porównywać mnie do Hitlera.
Ten schemat podobnych kampanii wobec profesorów został wypracowany w ostatnich latach i ja go potrafię opisać, bo wykonują go ludzie z teoretycznie mojej profesji, czyli dziennikarze. Profesorowie mają pecha, bo pozostawiają po sobie pokaźne publikacje. Dziennikarz nie czyta ich w całości. Wystarcza mu prześlizgnąć się wzrokiem po spisie treści i już wie, w którym rozdziale znajdzie coś, do czego się przyczepi. Z setek stron wystarczy wyrwać parę zdań z kontekstu, wyostrzyć ich wymowę, zmanipulować. I uzyskać komentarze znanych osób pełne oburzenia, o co w czasach silnej polaryzacji łatwo. Potem wrzucamy to do Internetu i pojawiają się tysiące komentarzy, że profesor to „debil”, „nieuk”, co „wysługuje się” dla zysku no i na koniec pada zawsze postulat: „zabrać mu profesurę”. Łatwizna, potrafię to zrobić.
Tylko pytanie, po co. Co gorsza, mamy do czynienia także z profesorami, którzy „bez obsłonek” posługują się tym samym językiem anonimowych internautów, że trzeba zdelegalizować, zakazać i odebrać paszporty, żeby nie uciekli. Oni uważają, że walczą w ten sposób z mową nienawiści.
Wspomniał Pan profesor o swoim podręczniku, najsłynniejszym w Polsce, a może i na świecie. Ja postawiłem tezę, że jest Pan atakowany także prewencyjnie. Nie tylko za to, co Pan napisał, ale także uprzedzając to, co może Pan napisać w drugiej jego części, o tych „Bezdanach” Tuska i jemu podobnych, czyli o transformacji.
Być może, bo im bliżej naszych czasów, tym te emocje mogą rosnąć. Oczywiście opis transformacji i tego, co z niej dla nas wynikło będzie w drugim tomie, zaczynającym się od 1980 r. Ja przyjmuję państwowotwórczy punkt widzenia: interes narodowy, bezpieczeństwo i wolność w granicach bezpieczeństwa. Uważam, że to zdroworozsądkowe kryteria. Przypięto mi głoszenie jakiejś ideologii. Ja wychodzę z założeń chrześcijańskich, ale to nie jest żadna ideologia, tylko światopogląd. Jeśli ktoś uważa, że zna lepsze zasady moralne regulujące życie społeczne niż Dekalog, to ja chciałbym to usłyszeć. I nigdy nie słyszę, zawsze padają słowa o jakichś innych wartościach, których się nie wymienia. Ta historia od 1980 r., czyli ostatnich 42 lat oczywiście zawiera elementy kontrowersyjne, jak np. rola Lecha Wałęsy w roku 1980, 1982, 1989 itd. Albo jak rozumieć szybki powrót postkomunistów do władzy? Pewnie znowu się ponarażam. Ja zostałem tu wbity na piedestał, z którego trzeba mnie oczywiście zrzucić i podeptać. Otóż to jest nieporozumienie. Autor podręcznika pisze, co mu w duszy gra. A między autorem podręcznika a uczniem jest nauczyciel. I w wielu kwestiach, w którym ja przedstawiam swoje zdanie i staram się je uzasadnić, nauczyciel może przedstawić uczniom inny punkt widzenia. Nikt nie oczekuje od niego, że będzie odpytywał słowo w słowo z tego, co piszę ja. Ja podaje informacje i propozycje interpretacji tych wydarzeń i wierzę, że duża część nauczycieli rozumie dobrze o co chodzi w przedmiocie „Historia i teraźniejszość”. O to, żeby 15-16-latek mógł zrozumieć, co się wokół niego dzieje. I co nie wynika ze starożytności, a tego co działo się 5 czy 10 albo 40 lat temu. A często po prostu po 1945 r. Żeby wiązał tę historię najnowszą z pojęciami, które powinien dobrze rozumieć. Żeby nie dawał sobie wbijać do głowy, że ktoś w Polsce jest faszystą, chociaż nie jest faszystą. Że demokratą jest ten, kto rzuca się z pięściami na inaczej myślących. Że kto używa najbardziej wulgarnych wyzwisk, walczy z mową nienawiści. Żeby nie można było mieszać młodemu pokoleniu w głowie.
Obserwując burzę wokół podręcznika widzimy jak na dłoni, że najsilniej atakują go te tradycje polityczne, mające dziś swoje kontynuacje, które mają w swojej historii kolaborację czy inne sprawy, o których nie chcą, by były przypominane. Np. środowisko Gazety Wyborczej.
W tej sprawie jest tak, że jak ktoś głośno krzyczy, to najprawdopodobniej nie ma racji.
Mieliśmy za rządów PO-PSL czas, gdy historia miała być ograniczana w szkołach. I wtedy zainteresowanie historią najnowszą poszło przez kontestację. W hip-hopie, wśród kibiców piłkarskich, wśród kontestujących władzę twórców. Okazało się, że polska historia, jeśli tylko troszkę dotrze do młodzieży przez kontestację, jest na tyle atrakcyjna, że trafia na koszulki - z Żołnierzami Wyklętymi czy Polską Walczącą. Za pomocą tego podręcznika miała już iść do niej bez posmaku buntu, ale za to na masową skalę. I tego przestraszyli się ci, którzy mają dużo na sumieniu. Nie in vitro, a grypsów Inki czy Łukasza Cieplińskiego. Że ona może być porywająca dla tego specyficznego typu wrażliwości, jaką ma nastolatek.
Tak. Myślę, że propaganda mediów mainstreamowych idzie w kierunku znieczulenia na wartości, wygłuszenia tej wrażliwości. Bo 15-16-latek jest trochę zapalny emocjonalnie. Lepiej go nie informować, że są wartości, którym warto służyć. Żeby młodzi żyli tylko przekazami z tik-toka o tym, kto jak się ubrał i kto jest fajny, a kto niefajny. Tylko nie tym po co żyją… Co z tego wynika? Co wybierać w życiu i co z tego będzie dla nich wynikało? No bo jak wybiorą głupio, to będą mieli zmarnowane życie. Trwa wojna kulturowa i cywilizacyjna, w której wielu jej uczestników nie do końca rozumie, w czym bierze udział. Niejedna matka czy babcia będzie potem rwać sobie włosy z głowy i pytać, co się stało. A to się kiedyś, w młodym wieku, zaczyna.
Przypomina mi się anegdota, jak dwie nastolatki wychodzą z filmu o ks. Jerzym Popiełuszce. I jedna mówi, bardzo wzruszona: do końca miałam nadzieję, że on się uratuje. To pokazuje z jednej strony wrażliwość polskiej młodzieży, z drugiej wydziedziczenie jej części z polskiej historii.
Jest coś takiego, jak wrodzona wrażliwość emocjonalna. I ona jest zabijana, jeżeli w tym młody wieku młodzi się dowiadują, że jedyna warta uwagi rzeczywistość, to rozrywka. Rozrywka jest czymś normalnym, oczywiście nie posunięta do „róbta co chceta”, bo wtedy 15-latek mówiący, że ma całe życie przed sobą, może je szybko zakończyć. Bez tych informacji o historii najnowszej, o funkcjonowaniu społeczeństwa, państwa, narodu, sytuacji międzynarodowej, bez uczenia nastolatków racjonalnych wyborów, czym jest wolność i odpowiedzialność, to wszystko to szlag trafi. Łącznie z tym, co oni zdążyli już pokochać, lub do czego oni się przyzwyczaili.
Ale przecież w ich wieku czymś naturalnym jest burza hormonów i okres buntu.
Tak, jeśli się takim 15-latkom coś narzuca, to oni do odrzucają. I po to są umiejętności pedagogów, by jednak dotrzeć do nich z tym, co najważniejsze. Jeśli tylko dobrze rozumieją świat tych nastolatków. Jestem człowiekiem z innego pokolenia, ale mam wrażenie, że rozumiem tę wrażliwość, nawet jeśli ci młodzi ludzie inaczej się komunikują, inaczej ubierają, inaczej różne rzeczy przeżywają. Jeśli jadąc metrem widzę, że trzy czwarte ludzi, w tym prawie wszyscy młodzi patrzą w telefony, to odczuwam jedną obawę: że oni pobierają te informacje strasznie płytko i skrótowo. I dlatego my z wydawcą uparliśmy się, że w naszym podręczniku będą czasami trzy strony do przeczytania ciurkiem. A nie tylko obrazek, rameczka, diagramik. Sam nie jestem w tej sprawie bez winy, 20-parę lat temu też zrobiliśmy podręcznik, który miał mnóstwo tych ramek. Teraz świadomie to porzuciłem. Musimy wymagać od młodzieży umiejętności przeczytania długiego kawałka tekstu, opowieści, z której coś ma wynikać. Psychologowie mówią, że wszystkie te ramki szybko wyparowują im z głowy. A jeśli będą musieli przeczytać opowieść i ją odtworzyć, to wtedy fakty i związki między faktami zapadają w pamięć.
Jeszcze jeden obrazek. Gdy Rosja napadła na Ukrainę, poszliśmy z dziećmi pod rosyjski konsulat i manifestowaliśmy m. in. razem z tymi „Julkami”, co teraz podręcznik Roszkowskiego kontestują (Śmiech). No i one były autentycznie przejęte i zaangażowane w dobrej sprawie. Oczywiście jak zawsze miało to charakter takiego karnawału, gdzie idziemy środkiem ulicy i krzyczymy, co nam się podoba i różne reguły ulegają zawieszeniu. No więc młodzież nigdy nie jest z natury zła. Źli bywają starzy cynicy. A młodzież eksperymentuje – i ze złem, i z dobrem.
Dokładnie tak jest. Każde pokolenie musi mieć swój bunt, swój karnawał, swoje wydarzenie. Myślę, że zdecydowanie gorzej wygląda pokolenia dzisiejszych rodziców, którzy się na jakimś etapie pogubili. Bogacenie się, duma że jesteśmy znów normalni, na Zachodzie – przy tym brakowało czasem czasu na refleksję, co z tego co do nas przyszło jest dobre, co takie sobie, a co złe. Odwołania się do głębszych pokładów tradycji, bo te zewnętrze często zostały. Uczestniczymy w nich, jedząc śledzika w czasie Wigilii.
Cały wywiad w miesięczniku „Nowe Państwo” dostępnym w sprzedaży.