O szczegółach swojego planu Stefan W. miał opowiadać koledze z więzienia, którego spotkał po wyjściu na wolność. Wspominał mu o zamachu. To właśnie wtedy odgrażał się, że dokona czegoś, „co będzie słynne na cały świat”.
O tym, że „zrobi wielkie wydarzenie w Warszawie”, miał opowiadać również rodzinie.
Z ustaleń prokuratury, do których dotarła Polska Agencja Prasowa wynika, że Stefan W. odwiedził Warszawę wcześniej niż swój rodzinny dom. Bezpośrednio z więzienia, w którym spędził pięć i pół roku za napady na banki, kazał się zawieźć taksówką na lotnisko i przyleciał do stolicy. W kasynie przegrał dwa tysiące złotych, które odebrał z więziennego depozytu.
Jak zeznał, około trzeciej w nocy przyszedł przed Pałac Prezydencki. Chciał się dostać na jego teren. Nie zdołał sforsować ogrodzenia i ostatecznie zrezygnował. Rano wrócił „na gapę” pociągiem do Gdańska.
Stefan W. zeznał w śledztwie, że był przekonany, iż jest śledzony przez policję. Myślał tak, bo odgrażał się, że dokona zamachu. W śledztwie nie chce odpowiadać na pytania, skąd miał nóż, którym zabił prezydenta Gdańska, ani jak znalazł się w jego pobliżu na scenie podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.