„Żyliśmy jak królowie. Wódkę piliśmy szklankami. Kochały nas ładne dziewczyny. Chodziliśmy po złotym dnie. Płaciliśmy złotem, srebrem i dolarami. Płaciliśmy za wszystko: za wódkę i za muzykę. Za miłość płaciliśmy miłością, nienawiścią za nienawiść. Lubiłem swych kolegów, bo nigdy mnie nie zawodzili. Byli to prości, niewykształceni ludzie. Lecz czasem byli tak wspaniali, że stawałem zdumiony”
– pisał we wstępie do przemytniczej powieści „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”.
Żył jak król i wraca jako król, z honorami od Głowy Państwa Rzeczypospolitej. W poniedziałek o 12 z udziałem Prezydenta Polski rozpocznie się ceremonia pogrzebowa w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie. IPN anonsuje ją jako pogrzeb „uczestnika wojny polsko-bolszewickiej, agenta wywiadu, żołnierza Armii Krajowej, wybitnego pisarza”. Ale to tylko mocno niewystarczająca urzędowa formułka.
Król przemytników
Kim naprawdę był? Królem przemytników. Twórcą siatki polskiego wywiadu w Sowietach. Kryminalistą skazanym na karę śmierci za napad rabunkowy i ułaskawionym przez Prezydenta RP. Największym wśród pisarzy wrogiem „szpagaterii”, czyli inteligenckiej obłudy. „Zwalczanie bolszewizmu jest moją ideą i celem mojego życia” – pisał Sergiusz Piasecki, przedstawiający się jako „król granicy i bóg nocy, który się stoczył do poziomu literata polskiego”.
Nie ma w historii polskiej literatury równie barwnej sylwetki. „To, co przeżył, to jest coś tak piekielnego, że wierzyć się nie chce, że on w ogóle jeszcze istnieje” – pisał o nim Witkacy. „Piasecki był naprawdę człowiekiem odważnym. Nie jest blagą, co pisze” – zastrzegał Józef Mackiewicz. „W antologii publicystyki polskiej mógłby on pozostać jako rozprawa definitywna z literaturą zdrady, jako jej egzekucja” – oceniał jeden z jego artykułów Jan Lechoń.
Przygodowe antykomunistyczne powieści Piaseckiego przetłumaczono na angielski, francuski, niemiecki, włoski, hiszpański, holenderski, duński, norweski, szwedzki, jidisz, czeski, węgierski, rosyjski, białoruski i estoński.
Zakazane w PRL, na początku lat 90. wspięły się – mimo braku poważniejszej reklamy – na sam szczyt listy bestsellerów w III RP. Ale polska krytyka zareagowała na popularność Piaseckiego nad wyraz skromnie. Bo powracający pisarz spodobał się nie wszystkim.
Oskarżyciel Miłosza
Adam Michnik nie darował mu udziału w dawnych sporach – emigracyjnej krytyki Czesława Miłosza. Michnik pisał o niej w 2005 r.: „Oskarżyciel Miłosza pisarz Sergiusz Piasecki, pracownik wywiadu wojskowego, spędził przed wojną kilka lat (w rzeczywistości jedenaście – przyp. PL) w więzieniu za rozbój i napady rabunkowe. Teraz, przeobrażony w naganiacza, przemówił jako sumienie polskiej emigracji”.
Jak zareagowałby na zarzuty Michnika Piasecki? Cóż, zapewne odpowiedziałby w swoim stylu, czyli z ironią, którą tak lubią jego czytelnicy. Jak niegdyś dziennikarzowi, który szykując sensacyjny materiał na temat wypuszczonego z więzienia Piaseckiego, zadał mu pytanie: „Co by pan zrobił, gdyby pana zostawiono na noc w banku, gdzie by była otwarta ogniotrwała szafa pełna pieniędzy?”. Piasecki zmierzył go wówczas wnikliwie od stóp do głów i odpowiedział jak najpoważniej: „Całą noc bym nie spał i pilnowałbym, aby pan nie dostał się do banku”.
A może zanuciłby tylko piosenkę cytowaną w powieści „Piąty etap”:
Trocki jest generał/Trocki jest polityk/ Trocki i literat/ Trocki jest i krytyk/ Trocki wszystko umie/ Trocki wszystko wie/ Każdy ma głowę/ Trocki ma dwie.
Kokainista, przemytnik, bohater Armii Krajowej
„Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” w rankingu „Rzeczpospolitej” plasował się w pierwszej połowie lat 90. na pierwszej pozycji pod względem ilości sprzedanych egzemplarzy w kategorii polskiej prozy fabularnej. Dodrukowywano też wielokrotnie inną książkę Piaseckiego – „Zapiski oficera Armii Czerwonej”. Jak podkreślali zaskoczeni wydawcy, wśród pytających o jego książki najwięcej było nastolatków. „Widać, że ten człowiek ma coś do powiedzenia” – taką opinię jednego z wydawców przytaczał na łamach „Życia” (14.04.2001.) Andrzej Rafał Potocki.
Co takiego szczególnego do powiedzenia miał Piasecki? Pisał o ludziach nie zawsze żyjących w zgodzie z prawem. Pokazywał, że w ich świecie przetrwały wartości, których wyzbyło się nowoczesne i pławiące się w wygodach społeczeństwo. Jednocześnie wykpiwał obłudę obywateli wzorowych, nienagannych i szanowanych. Odnalazł w ten sposób własną niszę w polskiej literaturze.
Jaka to nisza? Dokładnie ta, z której wywodzi się Prezydent Karol Nawrocki. W książce „Polska silna historią”, w której redagowałem „Alfabet Karola Nawrockiego”, Prezydent tak mówi o swoim ulubionym pisarzu: „Można zbłądzić, być kokainistą, przemytnikiem, złodziejem, więźniem skazanym na długoletni wyrok, a potem być najbardziej poczytnym pisarzem i żołnierzem Armii Krajowej, a potem wygnańcem i antykomunistą. Ludzie szukają w jego książkach pokrzepienia, nadziei. Gdy jako pracownik IPN miałem zajęcia w więzieniach, mówiłem tam właśnie o Sergiuszu Piaseckim i namawiałem więźniów, by po wyjściu zza krat wrócili do swoich funkcji w życiu społecznym, kochali Polskę, służyli Polsce, wrócili do Boga, choć oczywiście nie usiłowałem robić z Piaseckiego ministranta. To wszystko jest głęboko we mnie, czuję że to jest chrześcijańskie, ale też ludzkie. Można być złym człowiekiem, ale dojrzeć do zmiany, by robić wielkie i ważne sprawy”.
Oszukiwał nawet w sprawie daty urodzenia
Sergiusz Piasecki, którego książki czytają kibice piłkarscy, to właśnie człowiek z takiego niemedialnego świata. Jego znawca, ideolog, analityk, piewca jego wartości. Pisze o owym świecie tak, jak w polskiej literaturze nie wypada. I jak nie pisze się w polskich gazetach. To jedna z przyczyn rekordowej sprzedaży książek... nieznanego pisarza.
Jak trafił do owego świata? Sergiusz Piasecki urodził się... Nie, nie ma tak łatwo. Pisarz oszukiwał nawet co do daty swych urodzin. Ta wypisana na jego grobie, czyli 1 czerwca 1899 r., jest nieprawdziwa. Przyjaciel, Ryszard Demel, wyjaśniał w liście do Krzysztofa Polechońskiego, autora biografii Piaseckiego „Żywot człowieka uzbrojonego” (korzystam z niej obficie przy pisaniu niniejszego tekstu): „oficjalnie [...] podawał datę 1 VI 1899 r. i tę wypisaliśmy na grobie – wydaje się, że się obawiał starych zapisków w rejestrach międzynarodowych policji, aby mu to nie utrudniało poruszania się po Europie”.
Prawdziwa data urodzin to prawdopodobnie 1 kwietnia 1901 r. Piasecki przyszedł na świat w Lachowiczach, na terenie obecnej Białorusi. Był nieślubnym dzieckiem Michała Piaseckiego, zruszczonego Polaka szlacheckiego pochodzenia oraz jego służącej Klaudii Kukałowicz, białoruskiej wieśniaczki. Opiekowała się nim wrogo nastawiona do niego macocha. By dopełnić obrazu trudnego dzieciństwa, wspomnieć trzeba o konfliktach w szkole, gdzie rosyjscy koledzy nie darzyli go sympatią.
„Komedia mej edukacji skończyła się tragedią”
Swe szkolne perypetie Piasecki skomentował żartobliwie, gdy krótko po wojnie londyńskie „Wiadomości” rozesłały ankietę dla pisarzy: „1. Jak się Pan(i) uczył(a) w szkole średniej? 2.Czym się Pan(i) najbardziej interesował(a)? 3. Jaki był stosunek Pana(i) do literatury?”. Piasecki odpowiedział zwięźle. „1. okropnie 2. dziewczynkami 3. niedbały”. Za ów niedbały stosunek, pisarz ukarany miał być w przyszłości: „Nie zwracałem w szkole uwagi na książki – teraz za karę muszę sam je pisać”.
Karierę szkolną zakończył na siedmiu klasach. Wspominał: „Komedia mej edukacji skończyła się tragedią. [...] Wprost ze szkoły, w jasnym gimnazjalnym palcie i granatowej czapce z palmami, dostałem się do więzienia. [...] Zrobiłem zbrojny zamach na inspektora gimnazjum i gospodarza klasy. Miałem rację, chociaż to nie usprawiedliwia mej reakcji. Wkrótce dokonałem rzeczy fantastycznie głupiej – dlatego się udała – ucieczki z więzienia, i skoczyłem w wir życia awanturniczego i rewolucji”.
Awanturniczemu trybowi życia sprzyjały przewalające się przez Białoruś fronty I wojny światowej. Rewolucja październikowa zastała 16-latka w Moskwie. Na własne oczy zobaczył barbarzyństwo, terror i propagandę nowej władzy. Jako nastolatek wstąpił w Mińsku do białoruskich oddziałów „Zielonego Dębu”, których celem była „walka o niepodległą i niepodzielną Białoruś i antykomunizm”. Gdy w 1919 r. polskie wojska wkraczały do Mińska, partyzanci z „Zielonego Dębu” postanowili z nimi
współdziałać. W efekcie stworzono białoruskie oddziały przy armii polskiej, a Piasecki trafił do Warszawy na kurs w Szkole Podchorążych Piechoty. To na trwałe związało go polskością. W 1920 r. bronił Warszawy w walkach pod Radzyminem. Po wojnie trafił do dywizji stacjonującej w Wilnie. Znajomość rosyjskiego i białoruskiego spowodowały, że trafił do polskiego wywiadu wojskowego, czyli Dwójki.
„Przemycałem na Rosję kokainę, a stamtąd futra”
Z ideowym zaangażowaniem zorganizował siatkę szpiegowską w Sowietach. Zwierzchnicy z Dwójki odnotowali: „Praca Piaseckiego była wyjątkowo wydajna... zdobywał informacje stanowiące poważną wartość... odznaczał się dużą odwagą”.
Siatka Piaseckiego rosła na tyle szybko, że zwierzchnicy nie mieli pieniędzy na jej finansowanie. Przedsiębiorczy podporucznik znalazł więc własny sposób zarobkowania – przemyt. Dawał on też znakomite alibi w przypadku aresztowania przez bolszewików. Szpieg dostawał kulkę w łeb, przemytnik – kilka lat więzienia. Kilka razy przyłapany na szmuglu, trafiał do polskich i sowieckich więzień. W Polsce wyciągali go przełożeni z wywiadu, a w Sowietach pieniądze, spryt i odwaga. Oraz, jak mawiał, czuwająca nad nim oraz wskazująca na niebie kierunek powrotnej drogi Wielka Niedźwiedzica.
W powieści „Jabłuszko” odnajdujemy opis przestępczego świata powstającego sowieckiego imperium: „W latach wojny, w czasie rewolucji i po rewolucji, Mińsk stał się złodziejską ziemią obiecaną... Kopalnią złota... Tu puszczano z wiatrem wielkie kapitały. [...] Mińsk, wśród bractwa spod szabra i wytrycha, zyskał sławę niemniejszą niż Klondike w Północnej Ameryce”. Pod koniec życia, w liście do P. Janson-Smitha, Piasecki przyznał: „Oddział II dawał bardzo mało, ja zaś utrzymywałem za granicą wiele placówek wywiadowczych. Chciałem, żeby moi ludzie byli dobrze opłacani. Przemycałem na Rosję kokainę, a stamtąd futra. W ciągu czterech lat przez moje ręce przeszło nie mniej jak 1.000.000. funtów. Nie zabezpieczyłem siebie, nie kupiłem nawet kamienicy, choć mogłem kupić ulicę. A później głodowałem”.
„Neurasteniczne krótkowłose faraonice prym trzymają”
Rzeczywistość opisana w „Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy” jest dla bohatera powieści twardą szkołą życia. Jak pisze Polechoński „po spełnieniu męskich ambicji bohater nabiera dystansu wobec ludzi i spraw, które dotąd go bez reszty pochłaniały – zyskuje nową świadomość. Decyzja opuszczenia pogranicza po dwóch latach przygód oznacza zakończenie pewnego etapu życiowych doświadczeń, jest wyrazem osiągnięcia wewnętrznej dojrzałości”.
W życiu Piaseckiego nie ułożyło się to tak optymistycznie. W lutym 1926 r. został zwolniony ze służby wywiadowczej. Jedni wśród przyczyn wskazywali kłopoty związane z jego przemytniczym procederem, inni wspominali o tym, że trafił na trop powiązań z Sowietami ważnej osoby związanej z kręgami rządowymi. Popadł też w konflikty z niewywiązującymi się ze zobowiązań przemytnikami.
Pozostał bez środków do życia. Królowi granicy z całego dobytku została tylko rewolwer. „Wyrzucono nas na śmietnik” – pisał w „Żywocie człowieka rozbrojonego”. „Syte i bezpieczne społeczeństwo nie zainteresowało się losem tych, którzy bronili jego wolności”. „Kurier Wileński” o wydarzeniach z 27 lipca 1926 r. pisał: „Bandyta Piasecki wałęsał się wówczas od kilkunastu dni po okolicznych lasach. W krytycznym dniu o godzinie 8 rano zauważył furmankę. Dokonując napadu na siedzących na niej dwóch Żydów: Jodela Boryszańskiego i Morducha Drazlina i grożąc pistoletem, obrabował doszczętnie obu. Łupem bandyty stał się zegarek złoty, 1054 złotych i cały szereg drobnych rzeczy”. Zdesperowany Piasecki napadł na kupców, będąc pod wpływem kokainy. Pieniądze potrzebne były mu na wpłatę kaucji za przyjaciela Antoniego Niewiarowicza, który trafił wcześniej do aresztu w wyniku porachunków z nieuczciwymi przemytnikami. Gdy Piasecki dotarł do aresztu, okazało się, że Niewiarowicz jest już na wolności. Piasecki wpłacił więc 40 złotych na więzienną bibliotekę, zaś resztę przetrwonił z przyjacielem. Następnie wspólnie z nim napadł na kolejkę podmiejską. Zakapowała ich kochanka Niewiarowicza.
Sprawa trafiła przed sąd doraźny w Lidzie. Jak odnotowywał „Dziennik Wileński”, „stosunek Piaseckiego do Niewiarowicza jest rycerski: stale go broni, twierdząc, że on był duszą wszystkiego, że on układał plan napadu, on namawiał. Charakterystyczne, że oskarżeni cieszą się pewną życzliwością, a nawet sympatią obecnej na sali publiczności, wśród której neurasteniczne krótkowłose faraonice prym trzymają”. Ustalono też, że uczestnicy napadu okradli bogatych kupców, zaś „jadącemu naonczas urzędnikowi, biednej kobiecie i furmanowi pieniędzy nie wzięli z pobudek litości”.
Przed zwykłym sądem oskarżonym groziłoby od trzech do pięciu lat więzienia. Ale na terenach przygranicznych, gdzie obowiązywał stan wyjątkowy, reguły były inne. Wyrok brzmiał: kara śmierci. Obrona wniosła prośbę o ułaskawienie. Już następnego dnia przyszła odpowiedź pozytywna, o którą wystarała się Dwójka. Zamiast stanąć przed plutonem egzekucyjnym, skazani mieli odbyć karę 15 lat więzienia.
Talent zbudzony w męce pokuty więziennej
„Jako przywódca buntu lidzkiego nosiłem trzy miesiące karne kajdany. Jako przywódcę buntu rawickiego wysłano mnie karnie do Koronowa. Jako przywódcę buntu koronowskiego wysłano mnie karnie na Św. Krzyż” – to fragment relacji Piaseckiego z pobytu w kolejnych zakładach karnych. W jego papierach widniało wypisane czerwonymi literami ostrzeżenie: „NIEBEZPIECZNY”. Biograf Piaseckiego, Ryszard Demel, pisał: „Nie tolerował bezgranicznego chamstwa wśród personelu zakładów karnych i okrutnego traktowania współwięźniów. Otwarcie protestował przeciw brutalności dozorców”.
Święty Krzyż koło Kielc był najcięższym więzieniem w Polsce. Piaseckiego trzymano tam często w izolatkach, by nie wywołał kolejnego buntu. Nabawił się tam gruźlicy. Mimo to władze odmawiały mu przedterminowego zwolnienia.
Ale to w więzieniu narodził się Piasecki-pisarz. Początki wspominał tak: „We Wronkach wielu jest więźniów politycznych, niejednokrotnie bardzo inteligentnych. Wielu z nich w więzieniu pisało, toteż za ich przykładem zacząłem pisać i ja”. Do przeszkód należała słaba znajomość języka polskiego – na pograniczu mówiło się mieszanką kilku języków. Dopiero w Świętym Krzyżu Piasecki dostał od władz więziennych podręcznik gramatyki. Od 1935 r. otrzymywał do celi za darmo „Wiadomości Literackie”.
Informacja o utalentowanym więźniu dotarła do Melchiora Wańkowicza, który odwiedzał więzienia jako reporter. Po przeczytaniu rękopisu „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” zachwycony Wańkowicz obiecał, że podejmie starania o przedterminowe zwolnienie Piaseckiego. Książka wyszła, gdy jej autor jeszcze był w wiezieniu. „Nie zapomnę chyba do końca życia momentu, kiedy do mej celi przyniesiono mi pierwszy egzemplarz »Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy«” – wspominał. Pierwsze wydanie książki sprzedało się w miesiąc. Mimo że ukazała się w 1937 r., była trzecią najlepiej sprzedającą się w całym Dwudziestoleciu.
Akcję na rzecz wypuszczenia Piaseckiego poparło wielu pisarzy. Adwokat Adam Pragier w podaniu do prezydenta o ułaskawienie pisał: „Łaska ta spotka moralnie odrodzonego człowieka, który dawne swoje życie okupi zbogaceniem dobytku literatury ojczystej, wkładem swego świetnego talentu, zbudzonego w męce pokuty więziennej”.
Zdarzył się wypadek, który nie miał miejsca na całej kuli ziemskiej
Dzień wypuszczenia Piaseckiego przeklinać miały wkrótce władze więzienne. Za pióra chwyciły bowiem rzesze kryminalistów-grafomanów, licząc na wyjście na wolność. Przed bramą czekali na Piaseckiego dziennikarze. Zaskoczony był postępem technicznym, jaki w międzyczasie nastąpił w wolnym świecie. „Nigdy nie słyszałem radia i filmu dźwiękowego nie widziałem” – powiedział. Jeszcze z Kielc, gdzie przed wyjazdem do Warszawy zatrzymał się w hotelu, posłał kolegom z celi paczkę z żywnością i tytoniem.
„Okno w moim pokoju hotelowym bez kraty i otwarte. Mimo woli chciałoby się wyskoczyć przez nie i... uciec” – mówił. Wańkowiczowi wysłał telegram: „Za zdjęcie z Krzyża, dziękuję, dziękuję, dziękuję”. „Kurier Poranny” (1937/175) ogłosił: „Nasz świat literacki przeżywa obecnie sensację. Zdarzył się bowiem wypadek, który dotąd nie miał – zdaje się – miejsca na całej kuli ziemskiej”.
A Piasecki kpił ze swej „degradacji”: „Dawniej interesowali się moją osobą policja, wywiadowcy, sędziowie, prokuratorzy, strażnicy graniczni. A teraz tylko wydawcy i reportery”. Gdy w jednym z ubarwionych artykułów przeczytał, że spotkał się z dziennikarzem w kurtce zrabowanej komisarzowi bolszewickiemu, żądał sprostowania:
„Nieprawdą jest, jakobym był w kurtce zrabowanej komisarzowi bolszewickiemu. Natomiast
prawdą jest, że byłem w kurtce zrobionej ze skóry komisarza bolszewickiego” .
Bogom nocy równi
Do zdrowia wracał w Otwocku i w Zakopanem. W Tatrach zaprzyjaźnił się z Witkacym, który namalował kilka jego portretów. „Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi – król granicy i bóg nocy, który się stoczył do poziomu literata polskiego” – napisał w książkowej dedykacji. Popularność Piaseckiego przekroczyła granice Polski – jego książki przetłumaczono na kilkanaście europejskich języków. Krążyły pogłoski, że ma szanse na Nobla. Współpracował z lwowskim i wileńskim środowiskiem literackim. Przed wojną ukazały się kolejne jego „antybolszewickie” powieści – „Piąty etap” oraz „Bogom nocy równi”.
Mimo popularności Piasecki z reguły nie pokazywał się na publicznych spotkaniach i nie podpisywał książek. „Przez wiele lat życia pracowałem w różnych »konspiracjach« i uważałem, że nie wolno mi bez koniecznej potrzeby afiszować się publicznie” – tłumaczył później. Nie mógł też wyjeżdżać za granicę ze względu na dozór policyjny.
Antykomunizm Piaseckiego był dla wielu innych pisarzy niezrozumiały, bo nie mieli oni jeszcze wiedzy o sowieckich realiach. Piasecki stykał się z nimi bezpośrednio – jako wywiadowca i przemytnik. W „Bogom nocy równych” porównywał: „Tu w bufecie – obiady, pomarańcze, czekolada. Tam – farbowana herbata z sodą, słodzona sacharyną [...] Tu – lśniące posadzki, centralne ogrzewanie, potoki światła. Tam – zaplute podłogi, pokryte dywanem śmieci, psie zimno, kopcące lampy. Tu – perfumy, jedwab, pończochy na nogach kobiet. Tam – smród brudnych, połatanych kożuchów, machorki i dziegciu”.
„Chciałem mieć zaufanie bez przysięgi i je miałem”
Prof. Krzysztof Dybciak zwraca uwagę, że komunizm był wrogiem dla Piaseckiego jako dla człowieka kochającego wolność, bo „w ustroju totalitarnym niemożliwa jest rzeczywistość zdominowana przez przygody, czyli zdarzenia zaskakujące, niezdeterminowane, manifestujące wolność człowieka”.
Piasecki pisał po wojnie: „to, co się dzieje w Związku Radzieckim – jako części organizmu ludzkości – jest dokładnym objawem powstania i czynności raka w organizmie człowieka. Nowotwór taki, po utrwaleniu się w jakiejś części ciała, wyzyskuje warunki niepomyślne dla ustroju i zaczyna rosnąć bez określonych granic; zajmuje i niszczy otoczenie, nawet bardzo oporne... Polska, Węgry. Następnie zaczyna robić niespodziewane przerzuty. To znaczy: komórki nowotworu mogą z ogniska chorobowego, przez krew i limfę, przedostać się do części ciała nawet bardzo odległych, zakładać tam swe bazy (Kuba, Wietnam, Laos)”. Komuniści obrócili człowieka „w istotę pełną strachu, bezwolną, w termita, w papugę [...] znieważyli ducha ludzkiego”. Rzeczywistość opisana w antybolszewckich powieściach Piaseckiego bardzo szybko miała stać się dla Polaków tematem aktualnym.
„Suez”, „Kira” i „Konrad”
„Wrzesień 1939 r. zastał mnie na Wileszczyźnie, gdzie też przetrwałem okupację litewską, sowiecką, niemiecką i znowu sowiecką. Cały czas pracowałem w konspiracji” – wspominał wojnę Piasecki. Gdy Sowieci napadli na Polskę, zgłosił się na ochotnika do Korpusu Ochrony Pogranicza. Po kapitulacji miał możliwość wyjazdu na Zachód, jednak odmówił. Podjął współpracę ze Związkiem Walki Zbrojnej i Armią Krajową, mimo iż nigdy formalnie nie złożył przysięgi. „Chciałem mieć zaufanie bez przysięgi i je miałem” – napisze. W konspiracji używał pseudonimów: „Suez”, „Kira” i „Konrad”. Na początku pracował w „wywiadzie dokumentowym”. Później współpracował z Kierownictwem Dywersji – Kedywem. W 1943 r. objął nadzór, a następnie dowództwo oddziału egzekucyjnego, wykonującego wyroki śmierci wydane przez podziemne sądy.
Jak wspominał po wojnie pisarz Józef Mackiewicz, Piasecki dwukrotnie ocalił mu życie. W 1943 r. gestapo aresztowało Zygmunta Andruszkiewicza z wileńskiej AK. Andruszkiewicz zakonspirowany był jako litewski wysoki urzędnik i w swym biurze miał wiele ważnych dokumentów AK. Piasecki z narażeniem życia włamał się do biura i ukradł dokumenty. Mackiewicz był w tym czasie podejrzewany przez polskie środowiska, m. in. na skutek sowieckiej intrygi, o kolaborację. W biurze Andruszkiewicza było jego odwołanie w tej sprawie. Dzięki Piaseckiemu nie trafiło w ręce gestapo.
Gdy, na skutek owych intryg, Mackiewicz został skazany na karę śmierci, dowodzona przez Piaseckiego Egzekutywa nie wykonała wyroku. Był wśród tych, którzy domagali się – skutecznie – anulowania jego wykonania.
Satyra – najskuteczniejsza broń
Po zakończeniu wojny Piasecki przez rok grał na nosie poszukującej go bezpiece. Wspominał: „Aresztowano nawet ludzi, którzy mię znali. Były wypadki aresztowania osób o identycznych ze mną nazwiskach”. 30 kwietnia 1946 r. przy pomocy podziemnej sekcji przerzutowej zbiegł na Zachód. Przedostał się do Włoch, gdzie odkrył... włoskie tłumaczenie „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”. Nawiązał kontakt z polską prasą, a także Instytutem Literackim Jerzego Giedroycia. Giedroyć wspominał Piaseckiego w „Autobiografii na cztery ręce”: „gdy przyjechał do Włoch, okazał się pisarzem bardzo popularnym w wojsku. Okazałsię również bardzo zabawny jako człowiek i w jakiejś mierze zaprzyjaźniliśmy się z nim”.
Z Włoch trafił do Anglii. Podpis Piaseckiego znajdujemy pod uchwałą Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie z 1947 r., w której uznali oni za niezgodne z „sumieniem narodowym” publikowanie w okupowanym kraju. Deklarował: „Chętnie zabiorę się do
każdej pracy dla zwalczania komunizmu w Polsce, Europie czy Ameryce. Robię to indywidualnie, lecz wierzę, że przy odpowiednim poparciu mnie i wykorzystaniu mojej wiedzy i zdolności mógłbym zrobić dużo więcej”.
Wywiózł z kraju kilka rękopisów, ale właściwie wszystko musiał zaczynać od nowa. Na emigracji ukazały się kolejne książki o świecie przestępców na Kresach – trylogia „Jabłuszko”, „Spojrzę ja w okno...”, „Nikt nie da nam zbawienia...” oraz „Żywot człowieka rozbrojonego”. Ale pojawiły się też nowe formy literackie. Za najskuteczniejszą broń w walce z komunizmem Piasecki uznał bowiem, na niemal pół wieku przed powstaniem Pomarańczowej Alternatywy, satyrę. W liście do redaktora emigracyjnego magazynu humorystycznego „Pokrzywy” pisał: „Uważam satyrę za broń ludzi wolnych duchem i brzydzących się obłudą. Jeśli nie będziemy mieli satyry do walki z blagą, w której tonie prawda, zostanie gnuśność i izolacja... może niewola”.
„Wszystkich burżujów posiadających zegarki i rowery wyrżnąć”
Tuż po wojnie rekordy popularności na emigracji biły napisane przez Piaseckiego „Zapiski oficera Armii Czerwonej”. Tytułowy bohater książki to Miszka Zubow, oficer Armii Czerwonej wkraczający do Polski 17 września 1939 r. Jako notuje w swoich zapiskach, jego cel to „wszystkich burżujów posiadających zegarki i rowery wyrżnąć i za pomocą NKWD nasz ruski socjalizm wszędzie wprowadzić”.
Po wkroczeniu do Wilna Zubowa szokuje brak kultury tutejszych kapitalistów. Dostrzega to już na dworcu, gdzie nie ma nawet przeznaczonej do wybijania wszy „woszebijki”. Ku jego zdziwieniu, w mieście nie udaje mu się odnaleźć gnębionych przez kapitalistów proletariuszy. Do ukrytych burżujów należy nawet dozorca, a to z racji na fakt, że ma buty z cholewami i je chleb z kiełbasą.
Miszka wraz z kompanami zdobywa „najlepsze na świecie burżujskie jedzenie”, czyli banany. Wraz z kompanami zagryza nimi wódkę, co kończy się poważnymi problemami żołądkowymi. Do ciekawych wynalazków, które poznaje, należy wanna. „Żebym ja dużo czasu miał, to nawet co miesiąc korzystałbym” – zapisuje.
Pierwszy zegarek, dowód jego wysokiej pozycji społecznej, zdobywa jeszcze legalnie – kupuje u zegarmistrza. Następnego dnia wpada do sprzedawcy, grożąc mu śmiercią, gdyż przestał on chodzić. Uspokaja się dopiero, gdy ten instruuje go, jak czasomierz nakręcić. Lejntanta dziwi, iż polskie kobiety mają „włosy uczesane jak aktorki filmowe” i nie wiedzieć czemu nie wykazują zainteresowania jego osobą, mimo iż „złote zęby wstawił dla piękności”. Jedyną, jaką udaje mu się poderwać, jest wielka dama Irka, która później okazuje się prostytutką (po zwycięstwie Sowietów Irka zostanie prezeską Wydziału Opieki nad Matką i Dzieckiem).
Lejtnant odznacza się wykryciem spisku przeciwko swojemu zwierzchnikowi. Zauważa, że burżuj w przedziale kolejowym zamierza odpalić w niego pocisk. Szczęśliwie Zubowowi udaje się zastrzelić reakcjonistę. Dopiero potem okazuje się, że „pocisk” był termosem, „zapalnik” zakrętką od niego, zaś „burżuj” stolarzem.
W swym pokoju obok portretu Stalina, lejtnant ustawia zdjęcie jego sojusznika – towarzysza Hitlera. Gdy Niemcy atakują Wilno, Zubow jest przekonany, że to Anglicy. Uciekająca armia sowiecka zostawia swojego oficera. Ukrywający się w cywilnym przebraniu Miszka trafia do gospodarstwa polskiej dziedziczki, która traktuje go jak syna. Uczy go modlitwy „Ojcze
nasz.”. „Po dobrym śniadaniu poszedłem i ja do stodoły i uroczyście »Międzynarodówkę« oraz »Ojcze nasz« odśpiewałem” – notuje Miszka. Potem dowiaduje się, że Polakom pomóc mają Anglicy. Zaniepokojony pisze: „Warto więc zabezpieczyć się i w razie potrzeby będę mógł dowieść angielskiemu NKWD, że ja ich wodza bardzo uwielbiam. Szkoda tylko, że nie mamy portretu Churchilla, żeby zawczasu powiesić, a nie wówczas, gdy Centralny Komitet Angielskiej Partii Kapitalistycznej taki rozkaz wyda”.
W końcu jednak Zubow odnajduje przypadkiem swojego zwierzchnika z wojska, także ukrywającego się u Polaków. Na wieść o zbliżaniu się Sowietów, zakładają oddział partyzancki. Napadają na dwa ważne obiekty militarne – leśniczówkę i pocztę. „Ja tylko dwa damskie zegarki zdobyłem i jedną obrączkę” – odnotowuje lejtnant. Po wkroczeniu Armii Czerwonej „partyzanci” uznani zostają za bohaterów. Zubow cieszy się: „Gosizdat wydał w 1.000.000. egzemplarzy książkę słynnego pisarza Ilji Stalinbzdurga pt. »Niezłomni«. Są to opisy dziejów naszego partyzanckiego oddziału im. Wandy Wasilewskiej. [...] W książce jest 15 map z terenów naszych bojowych operacji”. Na podstawie książki powstaje także film oraz sztuka teatralna. Lejtnant odpowiednio odwdzięcza się też polskiej dziedziczce. Wydaje ją w ręce NKWD, m.in. pod zarzutem ukrywania dezertera z Armii Czerwonej.
„Były poputczik Miłosz”
Bezkompromisowy antykomunizm skonfliktował Piaseckiego ze środowiskiem paryskiej „Kultury”. Szczególnie po tekście „Były poputczik Miłosz”. Piasecki napisał go po tym, jak Czesław Miłosz postanowił zostać w 1951 r. na Zachodzie. Wcześniej – w najgorszych latach stalinowskich – Miłosz pracował w dyplomacji PRL, jako attache kulturalny w Nowym Jorku i sekretarz ambasady w Paryżu.
Tymczasem po pozostaniu na Zachodzie, Miłosz twierdził: „W ciągu pięciu lat służyłem lojalnie mojej ludowej ojczyźnie, starając się według najlepszego mego rozumienia wypełniać moje obowiązki. [...] Przychodziło mi to tym łatwiej, że cieszyłem się, iż półfeudalna struktura Polski została złamana, że robotnicza i chłopska młodzież zapełnia uniwersytety”. Mówił też: „Mój stosunek do emigracji był co najmniej ironiczny”. Drwił z emigrantów: „kto rozumiał dynamikę przemian zachodzących w Polsce, spory kilkuosobowych stronnictw robiły wrażenie bezużytecznej zabawy, a same postacie tych polityków wyglądały na figury z wodewilu”.
Taka postawa nie mogła nie wzbudzić krytyki emigrantów. Piasecki protestował przeciwko temu, że „postać tego dyplomaty Bierutowego zaczyna się powoli wywindowywać na piedestał bohatera narodowego”. Pisał: „Gdyby Miłosz po zerwaniu z regimem wypowiedział się jasno, szczerze, skromnie, gdyby umiał splunąć na tamtą rzeczywistość tak jak inni, którzy ją zgłębili, jak setki intelektualistów różnych narodowości, którzy poznali komunizm w praktyce, gdyby bez pozy i blagi poświęcił swój talent, wiedzę oraz doświadczenie zwalczaniu zła, któremu służył i który też szerzył, moglibyśmy uznać, że trzeba milczeć i zapomnieć o jego przeszłości”.
Ostro polemizował z wypowiedziami Miłosza o nierozumiejącej nowych czasów emigracji: „Lepiej jest »schronić się w lamus pełen słowników, herbarzy, senników i kalendarzy, między pamiątki minionego czasu« – którymi Miłosz tak pogardza – niźli włazić do katowni tego czy innego Iwana Groźnego i czytać ukazy, prikazy i dekrety. [...] Z tych »lamusów« wykwitały takie duchy, jak Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Chopin. Z dialektyki zaś i filozofii miłoszów powstają krwawe upiory, jak Dzierżyński czy Radkiewicz”.
Wypowiedzi Miłosza uważał za szkodliwe dla ludów ciemiężonych przez komunizm: „Uważam, że Miłosz nadal jest niebezpieczny dla sprawy polskiej i sprawy wolnego świata, walczącego z bolszewizmem. Może bardziej niebezpieczny teraz, niźli na poprzednim stanowisku dyplomaty regime’u warszawskiego. Jeśli wówczas szerzył informacje o tym, że Polska ma obecnie ustrój demokratyczny i dąży do socjalizmu, dawniej zaś była zacofana, półfeudalna – mogło to być uważane za propagandę urzędową. Jeśli teraz będzie szerzył takie pojęcie o Polsce – będzie to brzmiało jak prawda. [...] Aby przedstawić siebie w pięknym świetle, Miłosz będzie wybielał to, czemu służył”.
Konstanty A. Jeleński oburzony pisał o Piaseckim do Jerzego Giedroycia: „Pierwszy raz przedstawił się w świetle prawdziwego kryminalisty”. Jan Lechoń miał zdanie przeciwne: „Artykuł Sergiusza Piaseckiego o Miłoszu – ulżył mi jak jakaś katharsis. To samo właściwie chciałem napisać, ale nie wiem, czy potrafiłbym to zrobić z taką pasją. [...] W antologii publicystyki polskiej mógłby on pozostać jako rozprawa definitywna z literaturą zdrady, jako jej egzekucja”. Sprawa sporu Miłosza z wieloma z największych nazwisk polskiej emigracji wróci jeszcze na łamach tej książki wielokrotnie. Pojawią się tu zarówno jego krytycy, jak i obrońcy.
Szpagat o fałszywym sercu i prawie
Płaszczyzn sporu Piaseckiego ze środowiskami literackimi było więcej. Sprzyjał im fakt, że Piasecki – mówiąc językiem dzisiejszych sporów politycznych – to wróg wykształciucha w każdym wydaniu. W jego twórczości znajdujemy krytykę kolaboracji i konformizmu inteligentów wszystkich odcieni. Najpierw tych z PRL, jak minister kultury Edmund Zalewski, o którym Piasecki pisał, że w jednym z wywiadów wypowiedział „stek bzdurstw godnych buszmena”. I stwierdzał: „potrafiłem pisać nawet w więzieniu sanacyjnym, lecz pod batem obywatela ministra nie mogę, bo jestem człowiekiem i pisarzem śmiałym, wolnym wewnętrznie, a nie literacką prostytutką”. Obrzydzenia dla literackich kolaborantów Piasecki nabiera, ukrywając się przez rok w kraju. Odnotowuje, że „informacji i pomocy bolszewikom w tępieniu »szkodliwej« literatury udzielali polscy »ideowi« komuniści. Ci sami, którzy w niepodległej Polsce tak gorąco ujmowali się za wolnością słowa i prasy”.
Także wielu represjonowanych po wkroczeniu Sowietów inteligentów, płaciło za swą wcześniejszą naiwność. We wstępie do emigracyjnego wydania „Bogom nocy równych” Piasecki wspominał czasy przedwojenne: „Pewien profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie spytał mnie, czy jest w moich książkach chociaż dziesiąta część prawdy o życiu w Rosji? [...] Tegoż profesora spotkałem w 1941 roku, przebranego za robotnika. Musiał się ukrywać od bolszewików”.
Kolaboracja części inteligencji potwierdzała negatywną opinię o niej, jaką Piasecki wyniósł z kryminału. Porównując świat, z którego wyszedł, z tym, do którego trafił, pisał: „Złodziej, którego los rzucił na poniewierkę, który idzie ze swym »krzyżem« po tej ścieżce, którą mu wytyczyły nasze prawa, »pozbawienie praw« i pogarda, jeśli ma charakter, wolę i serce, jest człowiekiem... skrzywdzonym. Natomiast człowiek uczciwy, który przy próbie okaże się brudną szmatą, zdrajcą, tchórzem – jest tylko dlatego »uczciwy«, że nie było próby i probierza”.
O ocenie inteligentów w oczach zwykłych więźniów pisał dalej: „szpagat (inteligent) jest dla nich wstrętny, jako człowiek tchórzliwy, o słabym charakterze, o fałszywym sercu i prawie. Etyka »szpagatów« im nie imponuje, bo im sprytniej »szpagat« nią operuje, tym więcej szanowany jest przez innych »szpagatów«”.
Wielkie miasto sztuczne i lśniące
Nie oznaczało to pogardy dla inteligentów w ogóle. Piasecki potrafił docenić autentyczną wielkość i odróżnić ją od nadymanej. W szkicu „Prometeusz” tak charakteryzował Witkacego: „Brzydził się pochlebstwem i kombinowaniem. Kpił z sitwusów, kumotrów,
wazeliniarzy, blagierów, pseudoartystów, ślizgających się po powierzchni życia i problemów. Kochał Sztukę, nie sztuczki jarmarczne. Dlatego był znienawidzony, szkalowany, poniżany”. Polechoński zwraca uwagę na jeszcze jeden wątek wspomnianej postawy Piaseckiego: w jego utworach „widać wyraźnie krytykę kultury urbanistycznej”. Władek w „Kochanku
Wielkiej Niedźwiedzicy”, trafiając do wielkiego miasta, tęskni za „granicą”: „Zbrzydły mi pijatyki i kłamiący ludzie, i miasto, w którym prawdę się przemyca przez wiele kordonów – jak my towar! To wszystko sztuczne, lśniące i bardzo skomplikowane, lecz pod tym kryją się zwykłe brudy i czcza treść... […] ani jednej szczerej myśli, ani jednego szczerego słowa”. Po polemikach z Miłoszem Piasecki wycofał się z życia emigracji. Jak pisał Andrzej Rafał Potocki „wojna Piaseckiego z relatywizowaniem komunizmu żywo przypominała postawę Józefa Mackiewicza. Obydwaj zapłacili za bezkompromisowość w obliczu zła, które niósł za sobą system totalitarny, podobną cenę”.
Wielce charakterystyczny jest list Piaseckiego do Jana Nowaka-Jeziorańskiego: „Postanowiłem zwrócić się do Pana z propozycją pracy dla Radia Free Europe – nawet jeśli nie wierzę, że propozycja będzie przyjęta. Przecież wynik negatywny będzie dla mnie pożyteczny moralnie jako dowód tego, że dobrowolnie nie zamilkłem”.
„Wrócić do Polski, którą kocham ponad wszystko”
Wyjechał na angielską prowincję do miasteczka Hastings, bo tam koszty utrzymania były mniejsze. Do końca życia nie dorobił się własnego mieszkania. „A ja... piszę powieści, wzbogacam wydawców i czekam: kiedy diabeł – obojętnie jakiego koloru – wydusi nareszcie bolszewików, aby móc wrócić do Polski, którą kocham ponad wszystko” – zapisał.
Diabeł nie zechciał się pośpieszyć, więc pisarz nie wrócił. Sergiusz Piasecki zmarł w 1964 r. Jego trumnę odprowadzało tylko kilkoro przyjaciół. Na nagrobku umieścili wizerunek gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy.
W ćwierć wieku po śmierci Piaseckiego do kraju wróciły jego książki. Za sprawą Karola Nawrockiego jako prezesa IPN także do miejsc, które miał okazję poznać. W jednym z niedawnych konkursów literackich dla więźniów „Granice samotności” nagrodą był komplet książek Sergiusza Piaseckiego.
W poniedziałek wróci wreszcie do Polski, na Powązki, zgodnie ze swoim marzeniem. A my zróbmy wszystko, by za tym poszła kolejna fala czytelnictwa jego książek. Ukształtują zupełnie innych młodych Polaków, niż życzyłaby sobie minister Barbara Nowacka.