„Dzisiaj widzę, że nie wszystko się skończyło, że jednak wiele jeszcze trwa i że to, czyja będzie Polska, to się dopiero musi rozstrzygnąć” – te słowa premiera Jana Olszewskiego z nocy z 4 na 5 czerwca 1992 zdefiniowały najważniejszy spór w III RP na ponad ćwierćwiecze. Należy je uznać za kontynuację „Ostatniego rozkazu dziennego dowódcy Armii Krajowej”, w którym „Niedźwiadek” pisał: „Nigdy nie zgodzimy się na inne życie, jak tylko w całkowicie suwerennym, niepodległym i sprawiedliwie urządzonym społecznie Państwie Polskim”. 4 czerwca Olszewski przerwał taniec polskiego chochoła i wyznaczył, czym jest realizacja testamentu Armii Krajowej w nowych czasach – pisze w najnowszym numerze „Gazety Polskiej” Piotr Lisiewicz.
Kazimierz Wierzyński w wierszu „Na rozwiązanie Armii Krajowej” tak pisał o rozkazie generała Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”:
Zwinąć chorągiew z masztu. Krepą jest zasnuta
Za dywizję Rataja, Okrzei. Traugutta.
Pociąć sztandar w kawałki. Rozdać śród żołnierzy,
Na drogę, niech go wezmą. Na sercu niech leży.
„Każdy z Was musi być dla siebie dowódcą” – pisał w cytowanym rozkazie „Niedźwiadek”. Można powiedzieć, że Jan Olszewski, ówczesny nastolatek z Szarych Szeregów, pseudonim „Orlik”, całym życiem wypełniał tamten testament. To było naturalne także dlatego, że był krewnym wymienionego przez Wierzyńskiego patrona jednej z ostatnich powstańczych dywizji z 1944 r. - Stefana Okrzei. Okrzeja, działacz niepodległościowy i socjalistyczny, był jednym z założycieli Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej. Został powieszony na stokach Cytadeli Warszawskiej.
Ale w 1992 r. Olszewski nie był już dowódcą tylko dla siebie, a dla narodu. I zdefiniował, czym jest realizacja testamentu AK na odmienionym polu bitwy. Od której uczciwy Polak nie ma prawa zdezerterować.
Spadek komunizmu: rozległy, straszny, zagrażający narodowi
Zdania, które padły w przemówieniu z 4 czerwca 1992 były słowami politycznego wizjonera, któremu los pozwolił wcześniej, jako obrońcy prześladowanych w komunistycznych procesach, lepiej niż innym poznać mechanizmy działania bezpieki. Olszewski w czasie dramatycznej nocy z 4 na 5 czerwca zdefiniował je jako zagrożenie dla interesu narodowego, dla programu odbudowy niepodległości, dla egzystencji państwa:
„(…) nikt lepiej ode mnie nie wie, jak straszliwy jest ten spadek, jak rozległy, jak wielki, jak straszne może pociągać skutki dla losów jednostek w niego wplątanych, wtedy, kiedy te jednostki biorą udział w kierowaniu życiem politycznym. W warunkach, w których my działamy – jak tragiczne może mieć to skutki dla interesu już nie publicznego, dla interesu narodowego”.
Amen! – możemy dodać znając dalsze losy III RP. Brak rozliczenia Jaruzelskiego i Kiszczaka, sądowa bezkarność komunistycznych zbrodni, posmoleńska bezradność polskiej wspólnoty, fasadowa scena polityczna i medialna zdominowana przez ugrupowania mające powiązania z dawną bezpieką, zdrada wielkiej części inteligencji ukształtowanej przez komunizm, sprowadzenie gospodarczej konkurencji do fikcji, masowa emigracja tych, którzy nie dostali w III RP szans bo byli z niewłaściwych rodzin – wszystko to znamy na pamięć. (…)
Jan Olszewski umarł młodo
Gdy Jan Olszewski wypowiadał historyczne słowa „Czyja jest Polska”, wygłaszał je może nie w politycznej próżni, ale w sytuacji, gdy dla większości Polaków, w tym ówczesnego młodego pokolenia, były to tezy niezrozumiałe, dalekie od jego emocji i wyobrażeń. A i pamięć o tradycji, której wyrazicielem był przegrywający premier czy nawet o samym Powstaniu Warszawskim, zaprzątała głowy nielicznych.
Minęło prawie 27 lat i dziś spór o to, czyja będzie Polska, któremu strona będąca w defensywie nadaje różne obraźliwe nazwy, jest pierwszoplanowy. A ofensywa obozu, który wziął za swój postulat Olszewskiego, dokonała się przy kluczowym udziale młodego pokolenia. Dodajmy, że w ukształtowaniu wyobraźni politycznej tego pokolenia porzucone ćwierć wieku temu symbole z czasów Powstania Warszawskiego odegrały rolę decydującą.
W tym sensie także Olszewski z 1992 r. okazał się wizjonerem, mężem stanu, bo postawił na program trudny, ale perspektywiczny. Można powiedzieć, że gdy miał 62 lata i był odwołanym premierem, mógłby czuć się człowiekiem starym, reprezentującym dawny świat, po którego przegranej zapowiadano szumnie tryumf „depczącej przeszłości ołtarze” młodości.
Odchodząc z tego świata w 2019 r., mając lat 88, mógł Olszewski czuć się człowiekiem młodym, bo to jego idea porwała miliony wnuków i prawnuków. Młodość wzięła sobie na sztandary - mówiąc Asnykiem - nie deptanie owych ołtarzy, a czerpanie z ich „świętego ognia”. I w 2019 r. odpowiedź na pytanie „Czyja Polska”, jest dziś nieporównywalnie bliższa tej, że właśnie Jana Olszewskiego i wszystkiego, co było mu bliskie.
Zło kontra dobro, wolność kontra niewolnictwo
Co takiego było w owym „Ostatnim rozkazie dziennym dowódcy Armii Krajowej”, że stał się on programem obozu niepodległościowego? Podpisany pseudonimem „Niedźwiadek” generał Okulicki pisał 19 stycznia 1945 rozwiązując Armię Krajową:
„Polska, według rosyjskiej receptury, nie jest tą Polską (…) dla której popłynęło morze krwi polskiej i przecierpiano ogrom męki i zniszczenie Kraju (…) nigdy nie zgodzimy się na inne życie, jak tylko w całkowicie suwerennym, niepodległym i sprawiedliwie urządzonym społecznie Państwie Polskim”.
To był rozkaz na dziesięciolecia: „Obecne zwycięstwo sowieckie nie kończy wojny. Nie wolno nam ani na chwilę tracić wiary, że wojna ta skończyć się może jedynie zwycięstwem jedynie słusznej Sprawy, tryumfem dobra nad złem, wolności nad niewolnictwem”.
„Jedynie zwycięstwo”, „jedynie słusznej sprawy”, „tryumf zła nad dobrem”, „wolności nad niewolnictwem” – to był katechizm pokolenia, a nie partyjny postulat. Zwalniając żołnierzy AK z przysięgi Okulicki wydał im jasną instrukcję także na czas pokoju: „Starajcie się być przewodnikami Narodu i realizatorami niepodległego Państwa Polskiego. W tym działaniu każdy z Was musi być dla siebie dowódcą”. (…)
„Nowa Rzeczpospolita” kontra „Polska nie całkiem nasza”
Jan Olszewski w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 wyszedł na sejmową mównicę jako reprezentant obozu realizującego testament Armii Krajowej, który tak mówił o niepełnej jego realizacji: „Jest Polska, była Polska przez czterdzieści parę lat – bo to jednak była Polska – własnością pewnej grupy. Własnością z dzierżawy, może nawet raczej przez kogoś nadanej. Po tym myśmy w imię racji, własnych racji politycznych, zgodzili się na pewien stan przejściowy. Na kompromis, na to, że ta Polska jeszcze przez jakiś czas będzie i nasza, i nie całkiem nasza”.
Można więc powiedzieć, że Olszewski tłumaczył się jakby przed Okulickim i brał na siebie odpowiedzialność za zgodę na „stan przejściowy”, w czym tak naprawdę udziału nie miał (…)
To właśnie jego stanowisko, bezpośrednio wynikające z testamentu Armii Krajowej, czyli likwidacja ustroju przejściowego spotkało się z oporem, o którym mówił:
„I zdawało się, że ten czas się skończył. Skończył się wtedy, powinien się skończyć, kiedy uzyskaliśmy władzę pochodzącą z demokratycznego, prawdziwie demokratycznego wyboru. A dzisiaj widzę, że nie wszystko się skończyło, że jednak wiele jeszcze trwa i że to, czyja będzie Polska, to się dopiero musi rozstrzygnąć”.
Nienawiść
To te słowa spowodowały największe oburzenie mediów III RP. No bo jak to: Polska ma być „czyjaś”? To już nie wspólna? Znowu ktoś sobie uzurpuje prawo do niej? To nie możemy demokratycznie spierać się „jaka”, tylko mamy ją sobie wyrywać z rąk, wykluczać niektórych?
Właśnie dlatego przemówienie Olszewskiego było kluczowe: wykluczało ze sceny politycznej niepodległego państwa formacje oparte na zdradzie, z których udziałem owego państwa budować się nie da. Nie prawicę, nie lewicę (to z lewicowej tradycji wywodził się Olszewski), nie centrum, tylko agenturę.
Program ten błyskawicznie nazwano programem nienawiści – tak wiersz swój zatytułowała na czołówce Gazety Wyborczej przyszła noblistka Wisława Szymborska, twarz Olszewskiego ze słowem „Nienawiść” straszyła z okładki tygodnika „Wprost”, o ludziach chorych z nienawiści mówił Jacek Kuroń. (…)
Wola wielkości, a nie małości
Ale dla pełnego obrazu sytuacji dodajmy, że obóz który miał zrealizować program Jana Olszewskiego, wielokrotnie go porzucał bądź głosił w wersji częściowej, niepewnej, wręcz skarlałej. Bo był za trudny, zbyt ambitny, wymagający wielkości, a nie małości. Wymagał podjęcia ryzyka, co pokazały „Nocna zmiana”, obalenie pierwszego rządu PiS w 2007 r., wreszcie najbardziej dramatycznie Smoleńsk. Ale także przeżywanie codziennych medialnych ataków.
Da się wskazać niemały zastęp publicystów konserwatywnych, którzy nierzadko wprost, wymieniając nazwisko Olszewskiego, odrzucali jego program - uznając zarysowany przez niego podział za niesłużący racjonalnemu definiowaniu naszych problemów i reformowaniu Polski. W tekście „Salon, Przedpokój, Ulica” nazwałem ich obozem „Przedpokoju”.
Czym usiłowano zastąpić program Okulickiego/Olszewskiego? Lista takich pomysłów była długa, począwszy od ekonomizmu i technokratyzmu, po ich przeciwieństwo – samoograniczenie programu do kwestii socjalnych. A więc jak najmniej o niepodległości, wystarczy samo „sprawiedliwie urządzone społecznie” państwo. Takie myślenie pojawiało się choćby za rządów AWS-UW, w czasie których reformowano postkomunizm, natomiast postulaty niepodległościowe zrealizowane zostały w stopniu niewielkim.
Nie mam śladu wątpliwości, że ile razy nasza strona lub jakaś jej część odrzucała niepodległościowy program, tyle razy samodegradowała się. Zwolennicy wolnego rynku czy obyczajowi konserwatyści, nie głoszący niepodległościowego programu kończyli żałośnie, jako element rosyjskiej układanki partii prawicowych w Europie. Z kolei sama realizacja programu prorodzinnego i socjalnego programu AWS, przy jednoczesnym układaniu się z postkomunistyczną oligarchią, skończyła się zniknięciem tego ugrupowania ze sceny politycznej.
Ale był też błąd inny – głoszenie hasła niepodległości w oderwaniu od potrzeb zwykłych Polaków. Prawdziwą syntezą, stawiającą za Okulickim postulat państwa „całkowicie suwerennego, niepodległego i sprawiedliwie urządzonego społecznie” stał się dopiero program PiS.
Elementem każdej skutecznej polityki, w tym także tej prowadzonej przez obóz niepodległościowy, jest atak i obrona, czas prowadzenia polityki zdecydowanej i bardziej kompromisowej. Ona musi korzystać z nowoczesnych narzędzi PR-u, ba, czasem musi kłaniać się współczesnym czasom. Ale nie wolno jej strategicznie odejść od programu sformułowanego w 1992 r. z sejmowej mównicy przez Jana Olszewskiego i przemówienie Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi w roku 2008. Tylko wtedy testament pokolenia AK będziemy mogli uznać za zrealizowany.
Cały tekst w tygodniku „Gazeta Polska”, dostępnym w kioskach do wtorku.