Język „Gazety Wyborczej” wyśmiewającej w latach 90. tropienie agentów SB przez „Gazetę Polską” i język telewizji wRealu24 wyśmiewającej dziś tę samą „Gazetę Polską” za tropienie „ruskich agentów” to wręcz „kopiuj-wklej”. „Paranoja”, „fobia”, „teorie spiskowe”, „obrzucanie wyzwiskami”, „tropienie” – każde z tych pojęć było w arsenale Adama Michnika i każde pojawia się u rozmówców Marcina Roli. Historia III RP pokazuje, że do największych zagrożeń dla polskiego życia publicznego należą manipulacje językiem, to co Zbigniew Herbert nazwał w jej początkach „zapaścią semantyczną” – pisze w najnowszym numerze „Gazety Polskiej” Piotr Lisiewicz.
W zamyśle realizatorów rosyjskiego scenariusza w Polsce to ma być najbardziej szkodliwy dla nas skutek minionej kampanii wyborczej. Jasno dowodzi tego fakt, że już po zakończonej kampanii prorosyjscy politycy jeszcze nasilili owo wyśmiewanie „tropienia ruskich agentów”. Nie przypadkiem Grzegorz Braun złożył ironiczne zawiadomienie do prokuratury w tej sprawie.
Wyśmiewasz tropienie ruskich? Jesteś agentem, poputczikiem lub idiotą
Nie ma nic bardziej kompromitującego dla rozumnego Polaka, niż wyśmiewanie obecności rosyjskiej agentury w Polsce. Każde instalowanie u nas prorosyjskich ugrupowań i innych form agentury wpływu czy to z lewa, czy z prawa, jest aktem agresji przeciwko Polsce, bardziej niebezpiecznym, niż zrzucenie na nasz kraj bomby. Zrzucenie bomby jest wydarzeniem widowiskowym, bombardującego nie tylko nie da się polubić, ale nie sposób też pozostać wobec niego obojętnym.
Moskwie o wiele bardziej opłaca się instalować u nas różne formy agentury wpływu poprzez ich finansowanie lub wspieranie, łącznie z działalnością fabryk internetowych trolli, niż podbijać Polskę zbrojnie i zmuszać nas siłą do ich zaakceptowania.
Prorosyjskie ugrupowania Moskwa instaluje dziś w wielu krajach Europy, ale Polski nie stać na pobłażliwie traktowanie takich jej zabiegów. Po prostu za blisko Rosji żyjemy, a w ciągu ostatnich 250 lat naszej historii przez 80 proc. czasu okupowała ona większość naszych ziem.
Dziś od szybkości i rozmachu naszej reakcji na symptomy wspomnianej zapaści języka, mogą zależeć dalsze losy Polski, w tym w szczególności obozu niepodległościowego, nazywanego umownie prawicowym, który musi pozostać wolny od obecności przyjaciół Moskwy w jakiejkolwiek postaci.
Postkomuna, WSI, oligarchowie
Obecność rosyjskiej agentury w polskim życiu publicznym, w polityce, biznesie, mediach, instytucjach naukowych i innych wpływowych ośrodkach było największą przeszkodą w przekształceniu III RP w państwo naprawdę niepodległe.
Legalne istnienie na scenie politycznej partii postkomunistycznej, będącej kontynuacją PZPR, czyli praktycznie jawnej rosyjskiej agentury z czasów komunizmu, dominacja biznesów zakładanych przez podlegającą Moskwie bezpiekę czy wreszcie długie trwanie w strukturach państwa Wojskowych Służb Informacyjnych były tego oczywistymi dowodami.
Najbardziej namacalnymi, obliczalnymi dowodami siły rosyjskiej agentury było to, że przez ponad ćwierćwiecze nie udało nam się uniezależnić od rosyjskiego gazu czy przekopać Mierzei Wiślanej. Najmocniejszą demonstracją jej siły – sukcesy propagandy ośmieszającej dochodzenie do prawdy w sprawie Smoleńska.
Ostatnie lata, po agresji na Ukrainę, były czasem usypiania naszej czujności wobec rosyjskiej agentury. Ona nagle jakby zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rzecz jasna w rzeczywistości zdecydowana większość jej wysiłku przeniesiona została na wspieranie ulicznej totalnej opozycji oraz niszczenie wizerunku Polski na Zachodzie. Bo otwarte kładzenie nam do głów po agresji na Ukrainę wersji z lat 2010-2014, że stosunki z Rosją można ocieplić, straciło sens.
Ale jednocześnie wysiłki na rzecz powołanie prawicy mniej „rusofobicznej” realizowane były cierpliwie.
Lustratorzy: paranoicy, oszołomy i narkomani
Książka Teresy Bochwic „III Rzeczpospolita w odcinkach. Kalendarium wydarzeń styczeń 1989 – maj 2004” jest niezastąpionym źródłem wiedzy na temat języka jej propagandy. Propagandowe środki perswazji służące obronie agentury narodziły się przy okazji pierwszej próby lustracji i obaleniu rządu Jana Olszewskiego w 1992 r.
Bochwic odnotowuje, że 30 maja 1992 socjolog Mirosława Marody w „Gazecie Wyborczej” określiła działania prolustracyjne jako „reakcję paranoiczną”. Pojawia się też neologizm „oszołom” sformułowania takie „polowanie na czarownice”, „wojna na teczki” czy „rozpętywanie piekła”.
To z tego czasu wywodzi się pomysł, by przedstawiać Antoniego Macierewicza jako paranoika. Ponieważ tropienie agentów miało być paranoją, to paranoikiem musiał być człowiek uosabiający lustrację. Prymitywne, proste i owych czasach skuteczne.
Zwolennicy lustracji są według tej retoryki niezdolni to myślenia racjonalnego, spokojnego, zrównoważonego. Obok porównania do chorób psychicznych były i inne. „Wylęgarnia lustratorów, czyli Instytut Pamięci Narodowej przypomina skład narkotyków, których pilnują narkomani i handlarze narkotykami” – pisał w 2005 r. Adam Michnik.
Tropiciele ruskich: paranoicy, histerycy, mający urojenia
Zabiegi prorosyjskiej prawicy, by w podobny sposób napiętnować tych, którzy oskarżają ją samą o prorosyjskość, trwają długo i przez lata były nieskuteczne. O co chodzi, najbardziej wyraziście wyłożył w 2014 r., przy okazji napaści Rosji na Ukrainę, Robert Winnicki. Zaproponował on stosowanie nowej wersji tzw. Prawa Godwina, czyli zasady zgodnie z którą ten z dyskutantów, który pierwszy porówna przeciwnika do nazizmu lub Hitlera, przegrywa dyskusję. Winnicki stwierdził, że tę zasadę należy stosować do osób, które „węszą wszędzie wytrwale a histerycznie i paranoicznie >>ruskich agentów<<”. „Niniejszym ogłaszam: stosujesz - przegrywasz i ośmieszasz się” – zaproponował.
Histeria, paranoja, fobia – znowu te same słowa. Póki co zabiegi Winnickiego okazały się nieskutecznie, bo sytuacja międzynarodowa i uruchomienie rosyjskiej agentury w wielu krajach świata ewidentnie nie służyło wiarygodności jego tezy.
Korwin trajkocze jak praktykantka z „Wyborczej”
No to teraz posłuchajcie jeszcze czegoś. Zadałem sobie trud wyszukania tego, co o Antonim Macierewiczu mówił w swoich internetowych pogadankach przez lata Janusz Korwin-Mikke. Tak, o Macierewiczu, bo jasne jest, że jak w propagandzie GW, tak i przekazie Konfederacji musiała pojawić się osoba likwidatora WSI, zajmującego się później Smoleńskiem.
To, co mówił Korwin, poraża brakiem jakiejkolwiek oryginalności czy ekscentryzmu, z których słynie ten polityk. „Proszę spojrzeć w oczy Antoniego Macierewicza. To są oczy paranoika” – napisał w 2012 r. „Trzeba być chorym na umyśle, żeby robić taką histerię z tego powodu” – mówił z kolei o Smoleńsku w czasie jednego ze spotkań.
Rzekomy „niezależny umysł” powtarzał opinie tysiące razy już wypowiadane przez największych lizusów establishmentu. Jakby czytał z tej samej podsuniętej mu kartki. „Mamy do czynienia z jawnym przypadkiem paranoi – ściślej: urojeń paranoidalnych – a paranoja ma to do siebie, że jest zaraźliwa. W tej chwili jest nią zarażone całe praktycznie PiS – i ze ćwierć Polaków”– trajkotał Korwin niczym praktykant z „Gazety Wyborczej”, chcący podlizać się szefom (…)
„Sami agenci”, czyli jeszcze jedno podobieństwo
I jeszcze jedno. To, co łączy retorykę Gazety Wyborczej i wRealu24 to uruchamianie oskarżeń o tropienie „agentów” lub „ruskich” także wobec osób, które… nie zarzucają konkretnemu przeciwnikowi, że jest „agentem” bądź „ruskim”. Tak, jak każde mówienie lustracji miało być objawem paranoi, tak dziś ma być nim każde stwierdzenie na temat prorosyjskości Konfederacji. Mówisz, że jesteśmy prorosyjscy? Aha, to uważasz że wszyscy jesteśmy agentami, czyli jesteś paranoikiem!
Nie, nie uważam. Rzecz jasna obóz prorosyjski składa się zarówno z agentów, jak i poputczików, mających interes w jego popieraniu oraz „gownojedów” czy pożytecznych idiotów. Dlatego politycy i osoby wspierające Konfederację naśladując „michnikowszczyznę” chcą zrobić z przeciwnika chorego paranoika, widzącego w całym tym koszmarnym zbiorowisku jedynie przeszkolonych agentów FSB.
(cały tekst w Gazecie Polskiej, niniejsza wersja została zaktualizowana)