Proboszcz parafii pw. Bożego Ciała w Łomży był wśród wolontariuszy, którzy pomagali uchodźcom na dworcu kolejowym w Przemyślu. Ksiądz Radosław Kubeł pomagał jako ratownik medyczny, razem z innymi ratownikami z grupy "Nadzieja". To słowo-klucz, jakie często wymieniane było przez przybyszów z Ukrainy.
24 lutego Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę. Oznacza to wielki dramat ukraińskiej ludności - wiele kobiet z dziećmi ewakuowało się z kraju do Polski. Do Przemyśla docierało mnóstwo pociągów z uchodźcami. Na miejscowym dworcu wolontariusze ciężko pracowali, by zapewnić im wszystko to, co potrzebne w pierwszych krokach na polskiej ziemi.
Wśród wolontariuszy był też ksiądz Radosław Kubeł, proboszcz parafii pw. Bożego Ciała w Łomży, prezes łomżyńskiej Grupy Ratowniczej Nadzieja. Kapłan na kilka dni zostawił swoją parafię wikariuszom, a sam ruszył na pomoc potrzebującym.
- Jestem zawodowym ratownikiem medycznym. Będąc kapłanem, wykonuję także powołanie do niesienia pomocy. Moi współpracownicy, księża wikariusze, są w stanie mnie na kilka dni zastąpić, a ja mogę pomagać na granicy - mówił ks. Radosław w rozmowie z lokalnym portalem eOstroleka.pl.
Jak wskazywał, warunki, w jakich podróżowali uchodźcy, nie były łatwe, co odbiło się na ich zdrowiu:
Każdy pociąg przywoził od kilkuset do nawet 2 czy 3 tysięcy ludzi. Tam były osoby w różnym stanie, spędzały nawet po kilkadziesiąt godzin w podróży pieszej, potem w tych pociągach. Były to osoby starsze, często schorowane, z zaostrzeniem różnych chorób przewlekłych, mające problem z poruszaniem się czy wręcz w ogóle nie poruszające się po tak długiej podróży.
- Dużo dzieci było przemęczonych, odwodnionych. Mieliśmy nawet przypadek chłopca kilkuletniego, który w czasie podróży pociągiem doznał zatrzymania krążenia. Na szczęście udało się pasażerom zreanimować go w czasie podróży, natomiast trafił na peron w niestabilnym stanie - wskazywał ks. Kubeł.
Jak podkreślił, było też wiele łez i wzruszających sytuacji. Najczęściej z udziałem matek z dziećmi. - Często wysiadały one z dziećmi na rękach, nie miały wózków, więc stawały z boku peronu, płakały. A z drugiej strony dzieci niezwykle zmęczone, ale na swój sposób szczęśliwe. Wybiegały na peron, na teren dworca, bawiły się, śmiały - podkreślał.