W rozmowie z naszym portalem europoseł PiS profesor Zdzisław Krasnodębski twierdzi, że Powstanie Warszawskie zasługuje na ogólnoeuropejskie upamiętnienie, gdyż było największym aktem zbrojnym ruchu oporu w całej Europie. Również Rzeź Woli powinno być szerzej upamiętniona, jako druga po Nankinie, największa zbrodnia na ludności cywilnej – dodaje nasz rozmówca.
Zbliża się kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Chciałem się Pana Profesora zapytać o to, jak to Powstanie wygląda z perspektywy niemieckiej. Nadal jest mylone z Powstaniem w Getcie Warszawskim?
Nie! Już nie. Od lat dziewięćdziesiątych, od tego fatalnego błędu prezydenta Herzoga, wszyscy się tego wystrzegają. I rzeczywiście starają się. Oczywiście to nie znaczy, że Powstanie Warszawskie jest powszechnie znane. Ale politycy, dziennikarze, ludzie którzy się zajmują Polską, wiedzą, że w Warszawie były dwa różne powstania: w 1943 i w 1944 roku.
W takim razie, czy Powstanie jest przez Niemców widziane jako akt heroizmu Polaków, czy może jako akt szaleństwa? Tak jak to nawet u nas oceniają je niektórzy publicyści.
Na początku, należy zrobić zastrzeżenie, że to nie jest takie wydarzenie, które jest częścią pamięci ogólnoeuropejskiej. Jak powiedziałem: poprawiło się to pod tym względem, że nie myli się już powstania warszawskiego 1944 z powstaniem w Getcie. Ale znajomość Powstania Warszawskiego, tak samo jak i znajomość tak ważnego jego aspektu, jak Rzeź Woli, nie jest powszechna.
A dlaczego Powstanie zasługiwałoby na ogólnoeuropejskie upamiętnienie? Bo jest to - w zasadzie - największy akt zbrojny ruchu oporu w całej Europie. A dlaczego pamięć o Woli, o wolskiej masakrze, również zasługiwałaby na szersze upamiętnienie? Bo to jest druga po Nankinie, największa zbrodnia na ludności cywilnej. Więc pod tym względem – oczywiście - to miejsce w pamięci europejskiej powinno być zupełnie inne. Również w pamięci niemieckiej. Ale nastąpiła pewna poprawa. Jak mówiłem: w kręgach historyków i ludzi zainteresowanych historią, Powstanie Warszawskie jest znane.
A jak się na nie patrzy w Niemczech? W sposób dla nich właściwy. Pamiętajmy, że Niemcy odrzuciły – ze zrozumiałych względów – jakąkolwiek (przynajmniej oficjalnie) heroizację swojej historii - oprócz, stylizowanych teraz na bohaterów narodowych, nielicznych ludzi, którzy przeciwstawili się Hitlerowi, niektórzy bardzo późno, jak Stauffenberg. Jest to więc w zasadzie historia, w której nie mówi się o cnotach heroicznych, wojskowych.
W związku z tym Niemcy mają problem z polską, klasyczną narracją historyczną o naszych powstaniach narodowych, o wojnie 1920 roku, także o Powstaniu.
Taką książką, którą się często cytuje i która wpłynęła na sposób widzenia Powstania Warszawskiego, jest książka zmarłego niedawno polskiego historyka Włodzimierza Borodzieja, która kończy się następującą pacyfistyczną konkluzją: że dzisiaj takie heroiczne, straceńcze gesty nie są konieczne. Albo, co też jest bardzo ciekawe: kiedy pojawiła się polska krytyka Powstania Warszawskiego, to została ona zauważona i jest cytowana. Na przykład książka Piotra Zychowicza „Obłęd ‘44”, mimo że autor związany jest ze środowiskiem prawicowym, a więc niezbyt w Niemczech lubianym. Mimo to wspomniana książka od razu została zauważona i też się do niej odwoływano. Ale to dzieje się – jak mówię – w kręgach tych ludzi, którzy się Polską zajmują, trochę o Polsce piszą: dziennikarzy, naukowców, publicystów. To oni zauważają tego rodzaju publikacje. Ale i tam nie znajdziemy kogoś, kto by bronił klasycznej, polskiej narracji i rzeczywiście starał się o to, żeby Powstanie zajęło jakieś poczesne, właściwe mu miejsce w niemieckiej pamięci.
W takim razie nasze obecne władze, które tyle zrobiły dla pamięci o Powstaniu w Polsce, zapewne powinny przyłożyć się do upowszechniania wiedzy o nim na terenie Unii Europejskiej.
Moim zdaniem, tak! Ale do tego, żeby to zrobić, to należałoby trochę umiędzynarodowić nasze obchody, naszą pamięć, historiografię. Dam Panu taki przykład: parę lat temu, zorganizowałem konferencję z udziałem historyków, ale też posłów. Bardzo małą konferencję. Ale pomysł był taki, żeby porównać trzy różne powstania. Bo przecież próby uwolnienia miast przed wejściem Armii Czerwonej były podjęte nie tylko w Polsce. Zaprosiłem historyka francuskiego i czeskiego. Bo wydarzenia podobne do Powstania Warszawskiego miały miejsce w Paryżu i Pradze przed opuszczeniem tych miast przez Niemców, a zanim weszła tam armia aliancka. W przypadku Paryża alianci zgodzili się, by rolę wyzwoliciela Paryża odegrała 2. Dywizja Pancerna generała Leclerca. W przypadku Pragi było inaczej – ostatecznie „wyzwolicielem” była Armia Czerwona. A więc nie tylko w Warszawie wybuchło powstanie, by przed klęską armii niemieckiej pokazać siłę ruchu oporu i zrealizować cele polityczne. Jeżeli jednak je porównamy i pozwolimy innym opowiedzieć swoją historię, to na tym tle polska historia okazuje się być zupełnie niezwykła. Bo tak jak powiedziałem: w porównaniu z powstaniem w Paryżu, czy w Pradze, polski czyn był wielki, niesamowicie heroiczny i tragiczny. Niestety, bardzo mało jest takich studiów porównawczych. Gdybyśmy zaczęli porównywać też ruch oporu w Europie z polskim ruchem oporu (na przykład AK z ruchem oporu we Francji), to myślę, że na tym tle wyszłaby wyjątkowość polskiej okupacji i oporu Polaków. O czym kiedyś wiedziano więcej. Bo jeszcze w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ta heroiczna, tragiczna polska opowieść była obecna w kulturze europejskiej. Bardziej – moim zdaniem – niż teraz.
Tak samo, powinniśmy umiędzynarodowić problem odszkodowań czy reparacji wojennych. Wówczas bylibyśmy o wiele bardziej skuteczni. Gdybyśmy połączyli swoje siły z Grekami. Gdybyśmy odwołali się do tych, którzy domagają się odszkodowań w Namibii i w innych krajach, to wydaje mi się, że bylibyśmy bardziej skuteczni. Bo dzisiaj język współczesnej polityki, zwłaszcza zaś polityki historycznej, jest językiem międzynarodowym. Dlatego byłoby istotne, żeby to robić w szerszym kontekście.
Rozumiem, że to są wskazania dla naszych obecnych władz…
Dla władz, dla historyków, dla dziennikarzy. Dla nas wszystkich. Nie pamiętam, czy w ostatnich czasach czytałem jakąś ciekawą pracę, a nawet dziennikarski artykuł o ruchu oporu we Francji, porównujący go z ruchem oporu w Polsce. Albo o tym, jak to było za okupacji we Francji, czy w Czechach.
Myślę, że to jest istotne także, jeśli - na przykład - chodzi o tą bolesną dla Polaków sprawę: oskarżenie o niezupełnie godne zachowanie się niektórych Polaków w czasie Holokaustu. Bo tu się przymierza jakieś zupełnie abstrakcyjne miary. A tymczasem gdybyśmy przyłożyli do tego miary innych społeczeństw, gdybyśmy dokładniej pokazali, jak wyglądał ruch kolaboracji w całej Europie (na przykład w Holandii, czy w Belgii), jak się zachowywały inne europejskie społeczeństwa, wówczas zarzuty w stosunku do nas coraz bardziej by niknęły i okazywałyby się coraz bardziej absurdalne. A powinniśmy wiedzieć, jak wyglądała europejska kolaboracja. Powstają takie prace, ale tymi tematami powinni zajmować się także polscy historycy i publicyści. Niestety, oskarżenia wobec Polaków związane są z tym, że bardzo często zachodni badacze nie mają dostępu do polskich źródeł, bo nie znają języka polskiego. Nie znają też jidysz. Więc ich prace są wtórne. Natomiast polskim historykom, bardzo często brakuje tej międzynarodowej perspektywy. Nie mówię oczywiście o wszystkich. W naszej polityce historycznej i w naszym dziennikarstwie, w naszej publicystyce również brakuje tej szerszej perspektywy.