Jeśli ktoś miał jeszcze złudzenia, jakoby komuniści oddawali władzę w 1989 roku, może je stracić. To SB-cy i ich TW liczyli głosy w lokalach wyborczych za granicą (w mających kończyć okres władzy komunistów – red.) wyborach parlamentarnych w 1989 roku. Tak zeznał w sądzie były szef rezydentury wywiadu MSW PRL działający w Australii.
O tym, kto liczył głosy w wyborach w 1989 r., opowiedział w sądzie były funkcjonariusz SB Marek K. działający wtedy pod przykryciem na placówce PRL w Sydney. Kulisy wyborcze odsłaniał w Sądzie Okręgowym w Warszawie przy okazji procesu lustracyjnego byłego dyplomaty Aleksandra Dietkowa. To mąż sędzi Ewy Dietkow pracującej w warszawskim sądzie.
Marek K. - zeznający w procesie lustracyjnym, toczącym się na wniosek IPN, byłego konsula z Edynburga i Sydney Dietkowa - prowadził dyplomatę jako kontakt operacyjny komunistycznych służb.
K. oficjalnie zajmował się w konsulacie sprawami spadkowymi i wizowymi. Ale była to tylko praca przykrywkowa. W 1989 r. był w istocie szefem punktu operacyjnego wywiadu PRL w Sydney.
Komisje wyborcze za granicą Polski w pierwszych wyborach transformacji ustrojowej 4 czerwca 1989 r. składały się z ludzi bezpieki – wynikało z zeznań świadka. Zeznawał on o tym, co się działo na placówkach zagranicznych PRL, w szczególności w Australii, w początku przemian ustrojowych w Polsce. W lokalach wyborczych za granicą, urządzonych w ambasadach i konsulatach PRL na całym świecie, zasiadali dyplomaci z tych placówek. A kim byli ci dyplomaci dla komunistycznych służb, wyjaśniał dalej były funkcjonariusz MSW PRL. - W latach poprzedzających 1989 r. praktycznie wszyscy pracownicy placówek dyplomatycznych byli ludźmi służb – mówił dawny szef rezydentury. Dodał, że i później nic się nie zmieniło. Marek K. odpowiadał na pytania sądu, z czego wynikały nieliczne wyjątki w werbowaniu dyplomatów. - Rządziły tym układy rodzinno-polityczne. Nie werbowano bliskich osób wysoko postawionych we władzach PRL – mówił świadek.
- Na placówce PRL w 1989 r. w Sydney tylko jedna osoba nie była związana ze służbami tajnymi PRL - zaznaczył świadek. W rozmowie z nami mówił, że w 1989 r. PKW była alarmowana o nieprawidłowościach, do których doszło w dniu wyborów. - Mieliśmy problemy w związku z przebiegiem głosowania w Australii. Wydano więcej kart niż upoważnionych do głosowania. Była draka na unieważnienie – mówił nam.
Jego podopieczny, dziś lustrowany prawnik i dyplomata po sędziowskiej i radcowskiej aplikacji, Aleksander Dietkow, był zarejestrowany przez wywiad SB jako kontakt operacyjny „Darek”.
Dietkow, pełniący w czasach PRL funkcję grupowego w szeregach PZPR, pracował w MSZ od 1980 r. Wysłano go na funkcję konsula w Konsulacie Generalnym PRL w Sydney.
W kwietniu 1989 r. Dietkow zadeklarował pisemnie wolę współpracy z wywiadem PRL jako KO „Darek”. Według akt IPN "Darek" donosił ludziom bezpieki, jaki jest efekt pierwszych chwil transformacji ustrojowej, jak zachowuje się wobec przemian w kraju Polonia, jakie są nastroje wśród Polaków za granicą.
Proces lustracyjny toczy się przed Sądem Okręgowym w Warszawie, a w tym samym gmachu, w salach Sądu Okręgowego Warszawa Praga, orzeka żona dyplomaty sędzia Ewa Dietkow.
Pytaliśmy lustrowanego, czy sąd nie powinien z tych przyczyn wyłączyć się od rozpoznawania tej sprawy. - Nie sądzę. Żona nie zajmuje się sprawami karnymi – stwierdził Diedkow, który kwestionuje zarzut kłamstwa lustracyjnego stawiany mu przez IPN.
Sędzia Ewa Dietkow znana jest z wcześniejszych wyroków. W jednym z nich nakazała posłowi Jackowi Sasinowi przeprosić prezydenta Bronisława Komorowskiego. To dlatego, że poseł ujawnił rozmowę, którą odbyli Komorowski i Radosław Sikorski. Według posła PiS mieli oni mówić, że "Lecha nie ma, ale został ten drugi" i "mamy jeszcze jedną tutkę".