W aferę FOZZ uwikłani byli niezwykle wpływowi ludzie, m.in. ze służb specjalnych PRL oraz służb sowieckich, dlatego obawiano się sądzić tę sprawę - powiedział minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro podczas dzisiejszej konferencji prasowej tuż po tym, jak wylądował samolot z przywiezionym przez polskich policjantów Dariuszem Przywieczerskim na pokładzie. Rozpoczęły się procedury związane z ostatecznym ulokowaniem go w polskim zakładzie karnym.
Minister powiedział na konferencji prasowej, że wokół sprawy narastała "nuta tajemniczości i lęk".
- W aferę FOZZ uwikłani byli niezwykle wpływowi ludzie, z wielu środowisk, przede wszystkim ze służb specjalnych dawnego PRL, aparatu komunistycznego, ludzie związani z aparatem władzy. Pojawili się też ludzie związani ze służbami sowieckimi oraz zwykli bandyci, gangsterzy. Była tam wybuchowa mieszkanka, konglomerat uwikłań, zło jak w soczewce - podkreślił.
- To budziło naturalny strach ludzi, którzy byli odpowiedzialni za funkcjonowanie organów kontroli państwa, ludzi, którzy odpowiadali za organy ścigania. W sposób naturalny bali się sądzić tę sprawę, bali się zemsty ludzi wpływowych, bezwzględnych ludzi, którzy dorobili się gigantycznych majątków kosztem FOZZ - dodał Ziobro.
Jak podkreślił, aferę FOZZ udało się osądzić dzięki "wysiłkowi polskich prokuratorów, funkcjonariuszy organów ścigania, biegłych, ale przede wszystkim dzięki determinacji sądu".
- Sędzią, który sądził tę sprawę, wbrew wszystkim przewidywaniom, że oskarżeni umkną wymiarowi sprawiedliwości, był krytykowany, często stawiany pod pręgieżem, pan sędzia Kryże. To jego praca i wyrok doprowadziły do tego, że ta sprawa mogła zostać osądzona - powiedział Ziobro.
- Pan Przywieczerski nie uszedł odpowiedzialności, jest w rękach polskiego wymiaru sprawiedliwości, odbędzie orzeczoną karę i to jest sygnał dla wszystkich przestępców, że polskie państwo będzie konsekwentnie ścigać tych, którzy uderzają w jego podstawowe interesy i chcą dopuszczać się wielkich afer, defraudacji
- powiedział na konferencji minister sprawiedliwości.
Ziobro przypomniał, że "w zarządzie tego Funduszu, który doprowadził do tak ogromnych malwersacji, były osoby, które znajdowały się również w radzie nadzorczej i nadzorowały funkcjonowanie tego Funduszu".
- Wśród nich był m.in. pan Leszek Balcerowicz - człowiek, który kreuje się na autorytet moralny, i to on ponosi również polityczną odpowiedzialność za to, że do takich gigantycznych nadużyć i malwersacji doszło - powiedział minister.
Ziobro pytany był, czy możliwe jest, że jeśli pojawią się jakieś nowe fakty w sprawie FOZZ, będą stawiane kolejne zarzuty.
- Niestety upływ czasu, w zderzeniu z obowiązującym w Polsce prawem i do tego jeszcze zmianami, jakie wprowadziła PO pod koniec swojego urzędowania, która wprowadziła de facto taką cichą amnestię (...), spowodował, że nie ma dzisiaj w mojej ocenie szans na to, żeby wrócić - od strony prawno-karnej - do odpowiedzialności tych, którzy dopuścili się przestępstw w związku z FOZZ-em - powiedział Ziobro.
- Można natomiast dążyć do tego, aby ujawnić pewne okoliczności i fakty, które z całą pewnością mogą mieć charakter kompromitujący i mogą wiele mówić o początkach tworzenia się wielkich fortun i sfery wpływów w różnych obszarach funkcjonowania III RP. Na pewno tego rodzaju informacje, gdyby wypłynęły z tej sprawy, mogłyby być pouczające i dające do myślenia - uważa minister sprawiedliwości.
- Przypomnę, że w wyniku nowelizacji kodeksu karnego dokonanej właśnie pod koniec rządów PO przedawniły się różne sprawy, też jeden z aspektów sprawy Art B, sprawy związane z funkcjonowaniem najgroźniejszych grup przestępczych, które działały w latach 90-tych w Polsce. To był prezent PO i PSL-u dla groźnych przestępców. Skutki tego prezentu są nieodwracalne, bo na mocy polskiej konstytucji, jeżeli coś się przedawniło, to już nie ma do tego powrotu - powiedział.
Odpowiadając na pytanie, kto może się obawiać powrotu Dariusza Przywieczerskiego do Polski, Ziobro powiedział, że "nie ulega wątpliwości, że fundusz ten i działanie Banku Handlowego (...) były realizacją tej zasady, o której słyszeliśmy na początku lat 90-tych - za czasów rządów pana Jana Krzystofa Bieleckiego stało się to szczególnie popularne, przypomnę doradcy Donalda Tuska - która mówi, że pierwszy milion dolarów trzeba ukraść".
- Ten fundusz służył temu, by ten pierwszy milion dolarów ukraść, a czasami kradziono dziesiątki milionów dolarów i robiły to grupy osób, które miały kontakty z ówczesną władzą, a przede wszystkim władzą jeszcze PRL-owską, ludźmi służb specjalnych i ludźmi, którzy byli ulokowani w Banku Handlowym i ministerstwie finansów - powiedział.