"Jański założył fundament pod gmach zgromadzenia (Zmartwychwstańców – przyp. K.B.). o.o. Semenko i Kajsiewicz wznieśli mury tego gmachu, ale dopiero o. Smolikowski wykończył w najdrobniejszych szczegółach". Tak pisał o. Rafał Golina naczelnik miesięcznika Resurrexit, otwierając numer poświęcony temu kapłanowi. I dalej: niech każdy kto Go pozna, znajdzie w Nim orędownika swoich spraw paschalnych przed Bogiem.
W 2017 roku Ojciec Święty Franciszek zaliczył ojca Pawła Smolikowskiego do grona Sług Bożych, podpisując dekret o heroiczności cnót tego zakonnego kapłana, otwierając tym samym drogę do beatyfikacji. Zakonnik, kapłan, misjonarz unicki, rekolekcjonista, rektor, kapelan sióstr, mistrz nowicjatu wiódł życie trudne, ale też zbliżające z każdym krokiem do Pana.
Kaplica jak stajenka
Pełniąc posługę w Kajadzikach (Bułgaria), gdzie było raptem dwadzieścia chat unickich pisał: cywilizacja tam jeszcze nie zajrzała. Jadałem u nich na ziemi, ze wspólnej misy i do tego palcami. Kościółek jaki wystawili unici to raczej stajenka, do tego tak niska, że odprawiając nabożeństwo musiałem się dobrze nachylać, by głową o belki nie uderzyć. […] Zbierają się oni co niedziela i w święta w swoim kościółku a nie mając popa sami sobie odprawiają pacierze; jeden z nich, który się u nas poduczył czyta im jakiś ustęp z Katechizmu, z Naśladowania Chrystusa Pana, z Przygotowania do śmierci św. Alfonsa, po czym zapaliwszy świeczki przed obrazem rozchodzą się do domu.
Chcąc podkreślić swoją łączność ze Stolicą Apostolską i podległość jej unici ci nie chodzili do pięknej, obszernej niedaleko położonej cerkwi. To właśnie prawosławni przychodzili do maleńkiej świątyńki, gdy ojciec Paweł głosił kazania, wyjaśniając prawdy wiary i zasady życia chrześcijańskiego.
Ojciec Smolikowski posługiwał wśród unitów bułgarskich osiem lat, jednak zdobył sobie wielki szacunek i uznanie, czego wyrazem była godność archimandryty, którą otrzymał już po zakończeniu misji z rąk biskupa Michaiła Petkova. Gorliwie pracował też z młodzieżą unicką uczęszczającą do polskich szkół. Uważał bowiem, że unii najbardziej przysłuży się przez formację młodego pokolenia.
Recepta na szczęście
Od wczesnej młodości, chyba nawet od dzieciństwa pragnął zostać zakonnikiem. – Ideał – pisał o wiele później w notatce autobiograficznej – do jakiegom się przywiązał był zakonnik, będący pod zupełnym posłuszeństwie i w zupełnym ubóstwie, w ciągłej pracy misjonarskiej, bo w tym tylko widziałem dla siebie wielkość prawdziwą. […] Marzyłem o zakonie nowym, bo w początkach więcej się indywidua uwydatniają, gdy przeciwnie w zgromadzeniach już ustalonych bardziej się zacierają i nikną: myślałem wstąpić do zgromadzenia, które by miało wielu przeciwników, nieprzyjaciół a tym samym było głośnym i żywotnym. Żeby sobie wszelką drogę powrotu zamknąć zrobiłem ślub czystości.
Wstąpił do jezuitów, ale start był nieudany. Czuł się „pusty wewnętrznie”. Wystąpił z nowicjatu. Jednak gdy z Władysławem Felińskim (krewnym arcybiskupa) znalazł się w Paryżu, zachwycił się regułą niezbyt dawno powstałych Zmartwychwstańców. Dalej poszło gładko. Pierwsze śluby złożył 8 grudnia 1868 roku a wieczyste 5 marca następnego roku. W Collegium Romanum zdobył doktorat z teologii, a w 1873 roku przyjął święcenia kapłańskie w ulubionym przez siebie rycie greko-słowiańskim. Był pierwszym zmartwychwstańcem wyświęconym w tym obrządku. Prawie trzydzieści lat spędził w Papieskim Collegium Polskim, będąc także jego rektorem. Wychowanków traktował surowo ale z miłością. Nie mógł się go nachwalić jeden z uczniów, przyszły pierwszy prymas Niepodległej Edward Dalbor. Podkreślał on, że ksiądz Paweł „może być wzorem dla każdego młodego człowieka, żeby odważnie przyjąć łaskę powołania i nie oglądając się wstecz pójść za Jezusem wszędzie tam, gdzie On go pośle. Ksiądz zakonnik uznawał to za warunek osiągnięcia szczęścia.
Słuchał tylko Ojca Niebieskiego
Urodził się w Twerze 4 lutego 1849 roku. Umiłowanie Boga przez chłopca zauważył odwiedzający rodzinę ksiądz i podarował go katechizm swojego układu. Pragnienie poświęcenia się Bogu wciąż trwało. Choć nie brakowało ludzi, którzy chcieli zachwiać tym postanowieniem. Jeden z profesorów warszawskiego gimnazjum, do którego Paweł uczęszczał stale wmawiał mu, że dużo więcej można zrobić będąc uczonym, bo „księża to darmozjady i nic nie robią”. A dziadek pouczał wnuki: wybierzcie zawód jaki chcecie, bylebyście nie zostali księżmi ani profesorami, bo to najniewdzięczniejsze zawody. Rodzice Pawła nie byli pobożni i nie zwracali uwagi na często pogrążonego w modlitwie syna. Za to gdy ten oznajmił, że zostanie księdzem, ojciec ostro mu się sprzeciwił. I Paweł mimo młodego wieku zrozumiał ojca – nie widząc we mnie pobożności i cnót jakie stan duchowny wymaga, obawiał się, by to nie był li tylko przechodni zapał i bym później… nie został nieszczęśliwy na całe życie.
Bez zgody ojca żaden kandydat do stanu duchownego nie mógł być przyjęty do stanu duchownego. Tej upragnionej zgody w końcu się doczekał i już bez przeszkód mógł rozpocząć naukę w seminarium. Z Papieskim Collegium Polskim był związany z przerwami 30 lat. Potem wrócił do Polski i sprawował posługę mistrza nowicjatu zmartwychwstańców. Zmarł w Krakowie 11 września 1926 roku w opinii świętości.
Tuż przed śmiercią powiedział: tyle zawdzięczam, a raczej wszystko zgromadzeniu, tak mi ono jest familią moją, a członkowie jego braćmi moimi. Zawsze czułem się i czuję szczęśliwym w Zgromadzeniu.