Według danych podkomisji smoleńskiej rozpad samolotu rozpoczął się w powietrzu jeszcze przed zderzeniem z „pancerną brzozą”. Drzewo to było pierwszą istotną przeszkodą terenową, na którą trafił Tu-154M.
Mimo że załoga polskiego tupolewa nie otrzymała odpowiednich komend, to pilot kpt. Arkadiusz Protasiuk zdołał po chwili poderwać samolot, który przeleciał nad bliższą radiolatarnią na wysokości 10 m i wznosił się dalej. W tym samym momencie polska czarna skrzynka zapisująca parametry pracy silników zarejestrowała nagły wzrost wibracji w prawym, a potem w lewym silniku. Wówczas, jeszcze przed zderzeniem z brzozą, rozpoczęła się destrukcja lewego skrzydła. Świadczą o tym odłamki le- żące kilkadziesiąt metrów wcześniej. Dlatego brzozę na działce Bodina (tę, o któ- rą zdaniem komisji Jerzego Millera miał się rozbić tupolew), mogły złamać fragmenty samolotu odpadające od skrzydła. Pierwszy z odnalezionych fragmentów le- żał 45 m od „pancernego” drzewa. Odłamek ten został zmierzony i opisany już w 2012 r. Jego oderwanie nie mogło być spowodowane uderzeniem w przeszkodę terenową, gdyż pierwszą z nich była brzoza na działce Bodina. Wszystkie inne zaro- śla nie przekraczały 4 m wysokości. Tymczasem dane, które ma komisja, wskazują, że samolot nie zszedł poniżej 6 m. Odłamujące się szczątki samolotu utworzyły tzw. blaszane ptaki, które były odnajdywane na drzewach. To cecha charakterystyczna katastrof lotniczych, w któ- rych do rozpadu samolotu doszło w powietrzu. W toku eksperymentów podkomisja ustaliła, na jakiej wysokości musiały się odłamać części samolotu, aby mogły wytracić prędkość i spokojnie osiąść na gałęziach i ich nie przeciąć.
Źródło: gpcodziennie.pl
#katastrofa
#Tu-154M
#Komisja Smoleńska
Jacek Liziniewicz