Dr Sławomir Cenckiewicz, historyk, autor m.in. poświęconej służbom książki „Długie ramię Moskwy”, nie kryje swojego rozczarowania nowym filmem Stevena Spielberga. „Spielberg (…) w przypadku „Mostu szpiegów” zaserwował nam demo-liberalną agitkę w której KGB jest tak samo dobre (i złe) jak CIA” – napisał na swoim facebookowym profilu Cenckiewicz.
W ubiegły weekend odbyła się polska premiera opartego na scenariuszu braci Ethana i Joela Coenów filmu „Most szpiegów”. Zrealizowany z rozmachem film wyreżyserowany przez Stevena Spielberga opowiada historię prawnika adwokata Jamesa B. Donovana (Tom Hanks) obrońcę sowieckiego szpiega KGB „Rudolfa Abla” (w tej roli Mark Rylance). Film opowiada o procesie i późniejszych negocjacjach wymiany „Abla” na amerykańskiego pilota.
Autorem zdjęć do filmu jest polski operator Janusz Kamiński, a sceny berlińskie filmu nakręcono we Wrocławiu. Polska widownia może być jednak zawiedziona próbami zrelatywizowania powojennej historii i utrwalania sowieckich mitów sprzecznych z ogólnodostępną wiedzą historyczną. Autorzy filmu zaznaczają, że film jest oparty na faktach.
Gdyby wciąż istniał Związek Sowiecki i KGB, to na Kremlu szczerze uśmiano by się z najnowszej produkcji Stevena Spielberga. Powstał bowiem kolejny (po „Strangers on the Bridge”) film, który pokazywał profesjonalnego KGB-istę, a zarazem wrażliwego na sztukę i piękno artystę, a w dodatku ofiarę bandy amerykańskich kretynów mających sobie za nic prawo i konstytucję, którzy obwieścili, że „Abel” był największym szpiegiem sowieckim w dziejach Ameryki!
– napisał o filmie Sławomir Cenckiewicz.
Jak napisał historyk, mit superszpiega „Abla” (był to pseudonim Williama Augusta Fishera – pułkownika sowieckich tajnych służb GPU, OGPU, GRU) oparty jest głównie na wspomnieniach opublikowanych przez jego obrońcę Donovana, który był zafascynowany postacią tajemniczego szpiega. W rzeczywistości, jak zaznaczył Cenckiewicz, jego misja „
nie przyniosła żadnych istotniejszych rezultatów”, a mit o jego rzekomej skuteczności był bardzo wygodny dla sowietów, ponieważ „c
entrali zależało na dobrej reputacji u partyjnej wierchuszki”.
Mit superszpiega „Rudolfa Abla” zastępował trotuarową rzeczywistość szwendającego się po Nowym Jorku nielegalnego rezydenta Fishera. Przykry brak bohaterskich sukcesów, które można byłoby szumnie świętować, udało się zastąpić insynuacją, że takich jak „Abel” było więcej, ale są to zbyt tajne sprawy, żeby o nich mówić głośno
– napisał Cenckiewicz.
Historyk nie zostawił też suchej nitki na ostatniej scenie filmu i napisach końcowych, sugerujących jakoby „Rudolf Abel” po wymianie został odrzucony przez „swoich”.
Tekst, jaki wyświetla się na końcu filmu, jest natomiast szczytem niewiedzy lub propagandy! Oto Spielberg zakomunikował nam, że Sowieci nigdy nie przyznali, że „Rudolf Abel” był szpiegiem! To nieprawda! Nie dość, że pochowali go wśród zasłużonych KGB-istów, to na jego grobie wyrysowali miecz i tarczę KGB, a w 1990 r. w ramach serii „sowieckij razwiedczik” wydali znaczek pocztowy…
– podkreślił historyk i na potwierdzenie swoich słów opublikował zdjęcia nagrobka oraz znaczka okolicznościowego wydanego na cześć sowieckiego szpiega.
fot. facebook.com/Sławomir Cenckiewicz
fot. facebook.com/Sławomir Cenckiewicz
Źródło: niezalezna.pl
MP