Jedynym celem, do którego powinien dążyć cierpliwie młodziutki, młody i wiekowy w zakresie sobie właściwych i Bogu tylko znanych wymiarów jest chwała Boża i dobro narodu, którego jest członkiem – pisała błogosławiona matka Marcelina Darowska założycielka zakonu niepokalanek.
Ksiądz arcybiskup Józef Teodorowicz powiedział po śmierci zakonnicy w 1911 roku:
jej własne życie jest żywym na to dowodem, jak dusze miłością Chrystusa owiane, choć w swych wzlotach do nieba nic nie utracą, jednak i ziemi nie poniechają, owszem lepiej i czyściej w niej miłują.
Co dać, jak pocieszyć
Rodzina Kotowiczów pochodziła z Litwy, ale dziadek Marceliny, Daniel ukarany konfiskatą mienia za udział w ruchach konspiracyjnych przeniósł się na Ukrainę. Tam jego najstarszy syn Jan zakupił majątek Szulaki koło Kamieńca Podolskiego. Urodzona w 1825 roku Marcelina piąta z siedmiorga rodzeństwa wchłonęła miłość do ojczyzny ze swego środowiska.
– Siedziałam więc do północy w ostatni dzień roku – wspominała –
prosiłam Boga o zmiłowanie, o błogosławieństwo dla ojczyzny i żebym jej pożyteczna się stała. Zapisałam to sobie na papierku i długie lata na szyi nosiłam rano i wieczorem odmawiając.
Kotowiczowie z pietyzmem traktowali praktyki religijne, ale Marcelina chciała większego zbliżenia z Bogiem. Wzdragała się przed suchymi formułkami. Kategorycznie odmówiła wyuczenia się na pamięć katechizmu francuskiego za to całą sobą chłonęła piękno stworzenia. –
Tam to rankami w ogrodzie pod pięknym niebem i na uśmiechniętej ziemi plan całego dnia układałam: co robić miałam, w czym pomóc, co dać, jak pocieszyć, a na wszystko byłam gotowa byle dopełnić, co się postanowiło. Na pensji w Odessie Marcelina mogłaby czuć się nieszczęśliwa, gdyby poddawała się takiemu uczuciu. Było tylko siedem Polek zagubionych wśród Rosjanek, Ukrainek, Ormianek i Wołoszek.
Takiego stanu rzeczy – pisze biografka matki, siostra Maria Alma Sołtan
– nie mogła znieść Marcelina; w krótkim czasie zorganizowała zwarty, solidarny polski obóz broniący zażarcie polskiego honoru i polskiego języka. Nikt nie śmiał wobec bojowej siódemki, której przewodniczyła najmłodsza wiekiem i najdrobniejsza wzrostem Marcelina wypowiadać się lekceważąco o Polsce lub Polakach, gdyz otrzymywał natychmiast odpowiednio ostrą odprawę.
Posłuszna córka
Już wtedy na pensji budziła się w niej tęsknota do czegoś więcej. To była jej wielka, radosna tajemnica. Wiele lat później matka Marcelina wyznała, że powołanie zakonne tliło się w niej od najmłodszych lat i że ten płomyk „chwilami słabł, chwilami wybuchał płomieniem nie do opanowania, aż mnie przyprowadził do klasztornej furty”. Wcześniej jednak musiała przejść próbę życia w świecie. Jej ukochany ojciec, leżąc, wydawałoby się, na łożu śmierci, wymógł od niej obietnice zamążpójścia. Ojciec wyzdrowiał, ale wyzdrowiał, ale dziewczyna czuła się związana słowem i poślubiła Karola Darowskiego. O wyborze zadecydował patriotyzm młodzieńca, który pragnął przedrzeć się do zaboru rosyjskiego, by walczyć o wolność. Osadzony w więzieniu kijowskim dopiero po dwóch latach wrócił do swego majątku w Tekijowie. Pożycie małżeńskie Marceliny trwało dwa i pół roku.
– To wiem jednak na pewno – pisała w liście do przyjaciółki
– że uczucia, które mam dla niego są tak szczere i święte, iż Bóg, nie wątpię, ma w nich upodobanie. Ze związku pochodziło dwoje dzieci. Karol zmarł na tyfus a wkrótce po nim dwu i pół letni syn. Córka nie potrafiła zrozumieć matki, wolała wieść życie światowej panny a później wyjść za mąż.
Na zaproszenie rodzina Marcelina pojechała do Paryża, a stamtąd do Rzymu. Pragnęła bowiem poznać centrum życia chrześcijańskiego. Tam kierował nią spowiednik ojciec Jełowicki zmartwychwstaniec. –
Wśród wspaniałości paryskiego świata – czytamy w jej biografii –
do którego wprowadzali ją wytrwale siostra i szwagier, odkryła szybko ludzi ubogich i chorych, potrzebujących wsparcia. Niejedną noc spędziła w tajemnicy przed rodziną przy łóżku umierającej kobiety. Aby móc dawać obfitsze jałmużny, zaczęła wprowadzać do swego życia różne oszczędności, nie zawsze rozsądne, jak np. pozbawianie się śniadania. W Rzymie poznała Marcelina Józefę Karską. Wkrótce obie z polecenia ojców zmartwychwstańców zaczęły pracować nad założeniem nowej zakonnej rodziny kobiet. Jej charyzmatem miało być wychowanie dziewcząt w miłości Boga i ojczyzny. Przyszła matka Marcelina wybrała ojca zmartwychwstańca Hieronima Kajsiewicza i w jego ręce złożyła swój prywatny ślub posłuszeństwa. 12 maja 1854 r. ślubowała już oficjalnie posłuszeństwo, ubóstwo i dozgonną czystość.
Ciemna noc
Czekając na zawiązanie zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny Maryi, zakonnica wróciła na Podole. Tam spadło na nią znane świętym i błogosławionym doświadczenie „czarnej nocy” – braku łączności z Bogiem.
– Pozornie – wspomina –
wszystko niby dobrze było; przy łóżku postawiłam śliczny mój o aksamitach, palisandrowy klęcznik, nad nim obraz Bogarodzicy i krucyfiks zawiesiłam; o najuboższych we wsi rodzinach się wywiedziałam […]. Ale w tym wszystkim jedno było „ja” i nic prócz „ja”. (Jaki to wstyd wyznawać). Pomodliłam się króciutko i znużona codziennym zajęciem na sen nie czekałam. Nad rankiem tęsknota, potrzeba modlitwy z łóżka mię spędziły. Uklękłam, a widok ukrzyżowanego Chrystusa takim mię żalem i wstydem przeniknął, taka gorzką był wymówką żem siebie znieść nie mogła. Bóg mnie upokorzył, przypomniał, czym jestem lecz nie odepchnął, przeciwnie szczerą i gorącą pokrzepił modlitwą i przyrzekł więcej, niż ten świat dać może.
Mimo ciężkiego doświadczenia smutku i zniechęcenia Marcelina natychmiast po otrzymaniu zgody Rzymu przystąpiła do formowania zgromadzenia, które miało się zająć „wychowaniem nowego pokolenia Polek, chrześcijanek godnych tego imienia”.
Trzeba myśleć
Pierwsza szkoła średnia i elementarna prowadzona przez siostrę Józefę Karską i matkę Marcelinę powstała w Jazłowcu w Galicji. Następne rozprzestrzeniły się mimo zaborów po terenie całego kraju. Prowadząc istniejące do dziś liceum w Szymanowie (Mazowsze) siostry musiały posunąć się do niewinnego oszustwa. Ponieważ nie miały zgody na prowadzenie działalności, tym bardziej pedagogicznej ufarbowały swoje białe habity w kawie, żeby uchodzić za pracujące legalnie w zaborze carskim benedyktynki. Matka Marcelina wprowadzała w życie nowoczesny, nie tylko na swoje czasy, program pedagogiczny. Ze swego nauczania wyrugowała metodę paznokciową: stąd dotąd, a wykład wzbogaciła dialogiem,
by wyrabiać i rozwijać sąd w dziecku […]. Nie podawać mu poglądów już gotowych lecz pytaniami doprowadzić do tego, by miało swoje zdanie. Podręczniki siostry sprowadzały z zagranicy, tłumaczyły i uzupełniały zwłaszcza o fakty z historii Polski. Same też podlegały nieustającemu kształceniu.
- Myśleć człowiekowi zawsze trzeba – powtarzała mentorka swoim wychowankom –
biada niemyślącemu. Stąd ciężkie błędy, rozminięcie się z celem, upadki, pełno nieszczęść. Podważała też stosowana we wszystkich zakonnych i świackich zakładach wychowawczych zasadę ślepego posłuszeństwa. –
Dlaczego nie nakazujemy wam ślepo słuchać? Ze zmianą ducha epoki nowe nastają potrzeby; potrzebą dzisiejszą jest mądrość […]. Nie dość by cnota potulna i cicha ktyła się pod płaszczem ochronnym ślepego posłuszeństwa. Trzeba, iżby uzbrojona w niezachwiane przekonanie umiała wstąpić w bój i zło powalić samąż złego bronią: rozumem, tylko rozumem prawym, oświeconym łaską, opartą na wierze świętej, na nauce Kościoła i ugruntowanym w prawdzie […].
Ciężka praca wychowawcza i pedagogiczna podkopała siły matki Marceliny w październiku 1910 r. wylew krwi do mózgu pociągnął za sobą paraliż. Umarła 5 stycznia 1911 r. w opinii świętości.
Źródło: niezalezna.pl
Kaja Bogomilska