Alaksandr Łukaszenka jest oportunistą, dla którego ważne jest zachowanie władzy. Jego dzisiejsze dystansowanie się od Moskwy podyktowane jest chęcią pozyskania z Zachodu kredytów, których Rosja nie chce (nie może?) udzielić. Takie lawirowanie Baćki widzieliśmy już nieraz. Ale zmiany, które zachodzą w kraju – boom demograficzny i coraz silniejsza białoruska tożsamość – mają bardziej trwały charakter. Łukaszenka będzie musiał się z nimi liczyć po reelekcji na jesieni tego roku – pisze Antoni Rybczyński w „Gazecie Polskiej”.
– Na Białorusi, według konstytucji, nikt oprócz głównodowodzącego nie może przyjąć defilady. Dlatego albo będzie defilada, albo jej nie będzie. Jeśli jest prezydent – będzie defilada. Będziemy mieli więc 9 maja taką samą defiladę jak w Moskwie – tłumaczył Łukaszenka decyzję, że nie weźmie udziału w paradzie na pl. Czerwonym. I choć ma być w Moskwie 7–8 maja, to jednak
w kontekście bojkotu uroczystości pod Kremlem przez wielu przywódców decyzja ta ma duże polityczne znaczenie. Tym bardziej że jeszcze w marcu doradca Władimira Putina ds. polityki międzynarodowej Jurij Uszakow zapewniał, że Łukaszenka przyjedzie. Innym znaczącym akcentem związanym z białoruskimi obchodami zakończenia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej jest decyzja, że noszone tego dnia wstążki mają być nie „georgijewskie” (paski czarne i pomarańczowe), lecz czerwono-zielone, czyli w oficjalnych barwach Białorusi.
Łukaszenka realizuje konsekwentnie określony kurs:
zwiększanie dystansu wobec Rosji, ostrożne ocieplanie relacji z Zachodem, budowanie wizerunku mediatora. Jest to podyktowane względami strategicznymi (rosnąca presja rosyjska) i taktycznymi (stabilna reelekcja). W listopadzie odbędą się wybory prezydenckie – Łukaszenka ma wygraną w kieszeni, ale chce to osiągnąć już w I turze i bez większych wstrząsów, czyli demonstracji, które zmusiłyby reżim do represji, które z kolei potępiłby Zachód. Zabiegając o reelekcję, Łukaszenka straszy więc, że jeśli nie on, to „Majdan” i jego krwawe konsekwencje, jak na Ukrainie. Po drugie, pokazuje, że wzmacnia niezależność i status międzynarodowy Białorusi, prowadząc „pokojową” (szczyty w Mińsku) i „wielowektorową” politykę zagraniczną.
Kryzys
Zwykle Łukaszenka w roku wyborczym pompował w gospodarkę dodatkowe środki, aby Białorusini odczuli wzrost dochodów. Dziś musi myśleć nie tyle o kiełbasie wyborczej, ile o ustabilizowaniu gospodarki.
Dochody Białorusinów nie tylko nie rosną, ale nawet spadają. Przez rok rubel białoruski stracił do dolara aż 33 proc., więcej niż rosyjski rubel czy ukraińska hrywna. Średnia płaca w styczniu 2015 r. była o 32 proc. niższa niż rok wcześniej (spadek z 621 do 419 dol.). W lutym br. wzrost gospodarczy był o 3 proc. mniejszy niż rok wcześniej. W dwóch pierwszych miesiącach br. eksport zmalał o 29,4 proc., a import o 30,9 proc. Kurczą się też rezerwy walutowe z powodu spadku cen ropy. Bo choć w ub.r. eksport produktów naftowych wzrósł o 1,6 proc., to wpływy spadły jednocześnie o 1,9 proc. Przy cenie 100–120 dol. za baryłkę ropy budżet Białorusi zostałby zasilony 2,5 mld dol. z eksportu produktów ropopochodnych, ale przy 50–60 dol. oznacza to tylko ok. 1 mld dol.
Na tle walki o wpływy z taniejącej ropy rozgorzał konflikt z Rosją. W marcu Mińsk zdecydował o zmniejszeniu dostaw paliw dla sąsiada. Tracąca do dolara rosyjska waluta uderzała w opłacalność produkcji rafinerii w Mozyrzu i Nowopołocku. Białorusini od wielu lat zarabiają na tym, że biorą z Rosji tanią (brak cła) ropę, u siebie ją przerabiają, potem wysyłają do sąsiada ustalone ilości paliw, a większość sprzedają z wielkim zyskiem w Europie. Moskwa płaci za te paliwa rublami, co oznacza mniej twardej waluty (według władz w Mińsku to straty rzędu 100 dol. na tonie paliw). Na ograniczenia dostaw paliw z Białorusi Rosja odpowiedziała groźbą, że zredukuje dostawy surowca. Nie wiadomo, czy i kiedy Mińsk i Moskwa osiągną w tej kwestii kompromis. Na dodatek, zmniejszenie zapotrzebowania na białoruskie produkty w Rosji już spowodowało kłopoty części firm, które muszą zmniejszać produkcję i zwalniać pracowników. Spada też skala handlu z Ukrainą.
Przed poprzednimi wyborami (lata 2001, 2006, 2010) Łukaszenka zaciągał kredyty, które szły na podniesienie poziomu życia. Tym razem będzie jednak z tym problem. Rosja nie wesprze już ekonomicznie sąsiada. Przez cały ubiegły rok Mińsk dostał łącznie 2 mld dol. rosyjskich kredytów, w tym 450 mln bezpośrednio od rządu Rosji na 10 lat z oprocentowaniem 4 proc. W tym roku Moskwa ogranicza się tylko do wypłaty rat wcześniej obiecanych Łukaszence. Jeśli chodzi o nowe zobowiązania, to jest to tylko 110 tys. dol.
Łukaszenka spogląda więc w drugą stronę – w kwietniu białoruska delegacja prowadziła w Waszyngtonie rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Chodzi o wznowienie linii kredytowej w zamian za kompromisowy program reform strukturalnych.
Rosja
Pod koniec grudnia ub.r. były kremlowski spin-doktor Gleb Pawłowski sugerował, że niebawem moskiewska propaganda zacznie przedstawiać Łukaszenkę jako „faszystę”.
I faktycznie, w ostatnich miesiącach w rosyjskich mediach wyraźnie wzrosła liczba programów i newsów krytykujących Białoruś za wzrost „nacjonalizmu”. Pojawiają się głosy, że w obliczu agresji Zachodu należy zjednoczyć Rosję i Białoruś. Znamienne są też opinie, że „polityczna wola i ambicje jednego człowieka, Łukaszenki”, mogą niebawem zderzyć się z „narodowymi interesami Białorusi”. Dla dyktatora to alarmujące sygnały, zwłaszcza że do jego obalenia zachęcają analitycy Rosyjskiego Instytutu Badań Strategicznych (RISI). Do 2009 r. RISI był oficjalnie związany z wywiadem (SWR), a obecnie działa jako think-tank z oficjalnym statusem doradczym Kremla. Szefem instytutu jest emerytowany generał SWR Leonid Reszetnikow. Docelowo RISI za cel stawia odbudowę Imperium Rosyjskiego w granicach z 1914 r. Jego analitycy piszą od kilku miesięcy, że Moskwa powinna budować na Białorusi potężny prorosyjski ruch, który doprowadziłby do usunięcia Łukaszenki. Znamienne, że polityka, jaką od przeszło roku Moskwa realizuje wobec Ukrainy, jest niezwykle podobna do tego, co wcześniej zalecał RISI.
Na Kremlu liczą się z opiniami RISI, ale ostatnie spięcia z Białorusią to jeszcze nie wprowadzanie w życie zaleceń instytutu, tylko raczej prztyczki w nos krnąbrnego sojusznika. 24 kwietnia Federalna Służba Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego (Rossielchoznadzor) ogłosiła, że znalazła bakterie listerii w mrożonym mięsie wołowym pochodzącym z obwodu brzeskiego na zachodzie Białorusi. Trzy dni wcześniej Rosjanie mieli znaleźć pałeczki salmonelli w partii schłodzonego mięsa kurzego z obwodu mińskiego.
Te komunikaty mogą być wstępem do nowej wojny handlowej. Już w ub.r. rosyjskie służby nadzoru weterynaryjnego i fitosanitarnego znajdowały wirusa afrykańskiego pomoru świń oraz szkodliwe substancje w produktach białoruskich. Z tego powodu wprowadzono na pewien czas zakaz importu z ponad 20 przetwórni mięsnych. Minister rolnictwa Białorusi mówił, że straciły one w 2014 r. ponad 100 mln dol. z powodu zakazu importu.
Problemów przybywa, mimo integracji ekonomicznej Białorusi, Rosji i Kazachstanu. Pod koniec marca w Astanie Putin powiedział, że trzy kraje powinny rozważyć utworzenie unii walutowej. Jednak Kazachstan 22 kwietnia odrzucił ten pomysł, a następnego dnia szef Rady Republiki (wyższej izby parlamentu Białorusi) Michaił Miasnikowicz oświadczył, że przedwczesne wprowadzenie wspólnej waluty w Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej może oznaczać dla jej mniejszych członków utratę suwerenności. Białoruska gospodarka to zaledwie 3,5 proc. gospodarki Rosji.
Zachód
31 marca Łukaszenka udzielił dwugodzinnego wywiadu Bloomberg Television.
Najbardziej zwróciła uwagę jego sugestia, że USA powinny włączyć się w negocjacje ws. rozwiązania konfliktu na Ukrainie. „Bez Ameryki nie jest możliwa stabilność” w tym postsowieckim kraju. Dlaczego? Bo
„USA odgrywają decydującą rolę zarówno jeśli chodzi o wewnętrzne procesy na Ukrainie, jak i mają doświadczenie w negocjowaniu z Rosjanami”. Łukaszenka podkreślił też, że nie jest już
„ostatnim dyktatorem Europy, ponieważ jest teraz paru odrobinę gorszych, prawda? Więc jestem mniejszym złem”. Na pojawiające się w Rosji sugestie potrzeby zmiany reżimu w Mińsku i
„zjednoczenia z Bialorusią” niedawno Łukaszenka zareagował jednoznacznie:
„Białoruś nigdy nie zostanie Północno-Zachodnim Regionem Rosji”. Zapowiedział, że Białorusini będą bronić kraju, nawet jeśli agresor nadejdzie ze wschodu. Choć od razu – w swoim ostrożnym stylu – dodał, że Rosja nigdy nie stawiała kwestii inkorporacji sąsiada na pierwszym miejscu. Więc
„nigdy nie będziemy walczyć z Rosją”.
Łukaszenka ostrożnie sonduje możliwości ocieplenia relacji z Zachodem. W Brukseli dobre wrażenie zrobiła rola prezydenta białoruskiego w rozmowach mińskich ws. Donbasu, ale UE wciąż domaga się uwolnienia i rehabilitacji więźniów politycznych. To jeden z warunków, od których Unia uzależnia nawiązanie bliższej współpracy z Białorusią oraz ewentualne zniesienie sankcji wizowych i finansowych wobec ponad 200 przedstawicieli reżimu, w tym Łukaszenki. Pod koniec stycznia w Mińsku pojawił się wiceminister spraw zagranicznych Łotwy. Andrejs Pildegovics mówił, że UE rozważy zdjęcie sankcji wobec Białorusi przed końcem łotewskiej prezydencji w Unii (czyli do lipca 2015 r.) Pod koniec lutego Maira Mora, ambasador UE w Mińsku, powiedziała jednak, że „relacje UE z Białorusią normalizują się, ale nie poprawiają”. Edgars Rinkeviczs, szef dyplomacji Łotwy, poinformował, że udział Łukaszenki w majowym szczycie Partnerstwa Wschodniego w Rydze jest sprawą otwartą.
Także w jego ocenie Białoruś chce „bardziej zrównoważonych” relacji z UE, ale to jeszcze nie jest zwrot w polityce Mińska. Prezydent Łotwy Andris Berzins zadeklarował, że jeśli Łukaszenka zdecyduje się uczestniczyć w szczycie Partnerstwa Wschodniego, to on zaprosi go na oficjalne dwustronne spotkanie. Kolejnym krokiem w stronę ocieplania relacji była wizyta w Mińsku unijnego komisarza ds. polityki sąsiedztwa (17 kwietnia). Po spotkaniu Łukaszenka opowiedział się za ściślejszą współpracą w ramach Partnerstwa Wschodniego, a Johannes Hahn uznał za kluczowe indywidualne podejście do państw PW.
Ukraina
Łukaszenka nie zmienia też swojej polityki wobec postsowieckich przeciwników Rosji. 23 kwietnia złożył pierwszą od początku swojej prezydentury wizytę w Gruzji. Poparł integralność terytorialną tego kraju, potwierdzając, że Mińsk nie uznawał i nie uznaje niepodległości Abchazji i Osetii Południowej. Takie samo stanowisko Białoruś podtrzymuje ws. Ukrainy i Krymu.
Łukaszenka utrzymuje demonstracyjnie przyjazne relacje z Poroszenką, a obowiązującą linię najlepiej oddają słowa białoruskiego ambasadora w Kijowie jeszcze z grudnia 2014:
„Białoruś nigdy nie pozwoli innym krajom użyć białoruskiego terytorium do militarnej interwencji na Ukrainie. Popieramy Ukrainę jako integralne unitarne państwo, o jakim mowa w obowiązującej konstytucji, która wyklucza federalizację”.
Ale na słowach czy przyjaznej polityce handlowej się nie kończy. Mało znany jest fakt, że od roku rośnie sprzedaż na Ukrainę białoruskich produktów podwójnego przeznaczenia, a więc takich, które można wykorzystać np. w ciężarówkach wojskowych i pojazdach bojowych. Wzrósł też eksport przyrządów optycznych i elektronicznych – specjalności białoruskiej zbrojeniówki. Wartość sprzedanych Ukraińcom kamer termowizyjnych, lornetek i lunet wzrosła ze 184 tys. dol. w 2013 r. do 1,7 mln dol. w 2014. W lipcu 2014 r. szef MSW Ukrainy Arsen Awakow ujawnił, że Gwardia Narodowa złożyła na Białorusi zamówienie na ciężarówki i ciągniki – media donosiły o 44 nowych ciężarówkach MAZ. Potem jesienią 2014 r. Gwardia miała zakupić dodatkowe 27 MAZ-ów i kilkadziesiąt ciągników z Mińska. Rosyjska „Niezawisimaja Gazeta” pisała też w ub.r., komentując kontrakt zakładów remontowych samolotów w Baranowiczach z „zagranicznym kontrahentem”, że Białoruś remontuje i modernizuje Ukrainie wojskowe lotnictwo.
W 2014 r. białoruski przemysł zbrojeniowy zanotował gwałtowny wzrost eksportu. W głównej mierze właśnie dzięki transakcjom z Ukrainą. Oczywiście realnie nie są to ani wielkie pieniądze, ani wielkie wzmocnienie ukraińskiego potencjału obronnego, ale politycznie jest to znaczące.
Tymczasem walka Ukraińców z rosyjskim agresorem
wzmacnia narodowe nastroje na Białorusi. Wielu młodych Białorusinów walczy po stronie ukraińskiej w Donbasie. Łukaszenka też wyczuwa zmianę nastrojów i stał się – oczywiście koniunkturalnie – zwolennikiem białorutenizacji kraju. W styczniu na zjeździe młodzieżowej organizacji państwowej podkreślał konieczność częstszego używania języka białoruskiego. A zaraz potem nowy minister edukacji zasugerował, że historia i geografia na poziomie szkoły średniej powinny być przede wszystkim nauczane po białorusku. Szef państwowej telewizji i radia zapewnił z kolei, że cenzuruje rosyjskie programy dostępne na Białorusi, aby ograniczyć „rosyjską propagandę”. Badania społeczne pokazują, że odsetek Białorusinów podkreślających, że kulturą i tradycją różnią się od Rosjan, wzrósł z 27 proc. do 36 proc. A odsetek uważających, że nie różnią się właściwie od Rosjan, zmalał z 44 proc. do 32 proc. Jeśli wierzyć grudniowemu sondażowi, gdyby dziś odbyło się referendum, niemal 60 proc. Białorusinów powiedziałoby „nie” zjednoczeniu z Rosją. Warto przypomnieć, że jeszcze w grudniu 2007 r. ten odsetek wynosił tylko 31 proc. To niejedyne dobre wiadomości dla zwolenników niepodległości. Otóż w 2014 r. po raz pierwszy od dwóch dekad wzrosła liczba mieszkańców Białorusi.
Źródło: Gazeta Polska
Antoni Rybczyński