10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Państwo Islamskie na odsiecz Putinowi

Islamski terroryzm zawsze pomagał Rosji, bo odciągał uwagę Zachodu od jej bandyckich poczynań. Tak było w 2001 r., tak jest i teraz.

YouTube
YouTube
Islamski terroryzm zawsze pomagał Rosji, bo odciągał uwagę Zachodu od jej bandyckich poczynań. Tak było w 2001 r., tak jest i teraz. Schemat jest ten sam: Rosja zgłasza akces od antyterrostycznej koalicji, w zamian Zachód przymyka oczy na jej politykę. Tak było z Czeczenią, teraz zaś może być z Ukrainą. Takie są przynajmniej kalkulacje byłego oficera służby, która kiedyś hodowała arabski terroryzm, a dziś to samo robi z terroryzmem islamistycznym. Temat porusza najnowsza „Gazeta Polska”.

Atak dżihadystów w Paryżu i histeria wokół zagrożenia terrorystycznego – które przecież nie pojawiło się z dnia na dzień – nie mogły zdarzyć się w korzystniejszym dla Władimira Putina momencie. Tematem bezpieczeństwa nr 1 w Europie stał się islamski terroryzm, Ukraina zeszła na plan dalszy.

To, że islamski terroryzm znów jest zagrożeniem dla Europy, na dodatek tak dużym, jak nigdy dotąd z powodu „dżihadystycznej turystyki” (tysiące obywateli UE, którzy jadą do Syrii, walczą tam w szeregach Państwa Islamskiego (IS), a potem wracają – zindoktrynowani i przeszkoleni), jest w dużym stopniu zasługą rosyjskiej dyplomacji. To manewr Putina, który przekonał Baracka Obamę, aby nie atakować Asada na jesieni 2013 r., przyczynił się do obecnej sytuacji. Gdyby wtedy uderzono w reżim syryjski, wojna domowa może by się już skończyła, a dżihadyści nie urośliby tak w siłę.

Inną kwestią, jeszcze bardziej obciążającą Moskwę, jest rola rosyjskich specłużb w rozwoju islamskiego terroryzmu. Nie jest tajemnicą, że walczący w Syrii przybysze z Kaukazu i Azji Centralnej są w dużym stopniu zinfiltrowani przez FSB i GRU. Pytanie, na ile Moskwa jest już w stanie manipulować Państwem Islamskim, tak jak od wielu lat robi to z rebelią w Kaukazie Północnym?

„To nie Rosja zagraża”

Trudno powiedzieć, żeby zamachy w Paryżu wstrząsnęły Rosjanami tak jak Europą. Debata publiczna w Rosji nt. zamachów skupiła się przede wszystkim na odpowiedzialności dziennikarskiej, granicach wolności słowa, fatalnych skutkach bluźnierstwa. Oficjalne czynniki odgrzały zaś w komentarzach temat „kryzysu” europejskiej kultury tolerancji i skupiły się na przekonywaniu, iż zamachy w Paryżu to kolejny dowód na wyższość rosyjskiego modelu cywilizacji. Rosja liczy na to, że wydarzenia we Francji odciągną uwagę państw NATO od wschodniej flanki. Prasa pisze, że Paryż zupełnie wycofa się z tematu ukraińskiego. I politycy, i media przyjęły następującą linię: „Atak w Paryżu to dowód, że największym zagrożeniem dla Europy jest islamski terroryzm, a nie Rosja. Co więcej, Rosja jest naturalnym sojusznikiem Europy w wojnie z islamistami, bo też jest ofiarą ich zamachów”. Takie przesłanie widać było już w pierwszych reakcjach oficjalnych czynników. Rosyjskie MSZ potępiło zamach i wyraziło nadzieję „kontynuowania ścisłej współpracy w walce z zagrożeniem terrorystycznym”. Podobnie miał się wyrazić Putin w rozmowie telefonicznej z François Hollande’em. Moskwa daje do zrozumienia, że byłaby cennym sojusznikiem w walce z dżihadystami, bo posiada ogromną wiedzę wywiadowczą na temat Państwa Islamskiego. Po pierwsze, dzięki współpracy z Asadem i obecności w Syrii struktur GRU. Po drugie, dzięki infiltracji mieszkańców Kaukazu Północnego i Azji Centralnej, którzy pojechali wojować do Syrii.

Już wcześniej rosyjski prezydent powiedział, że żaden kraj na świecie nie może prowadzić skutecznej walki z terroryzmem w pojedynkę. „Walka ta może być skuteczna tylko w formie pogłębionego, międzynarodowego, strategicznego partnerstwa”, w którym Rosja jest gotowa uczestniczyć. Choć, rzecz jasna, na swoich warunkach. Podkreślił to w rozmowie z PAP ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich Witold Rodkiewicz: „Oczekiwania w Rosji są takie, że Zachód w związku z konfliktem, w którym się znajduje z radykalnym islamem, będzie zmuszony zaakceptować rosyjskie warunki”. A te dotyczą przede wszystkim Ukrainy. Jeśli więc jeszcze kilkanaście dni temu to Moskwa miałaby iść na ustępstwa (głównie z powodu pogłębiającego się kryzysu), dziś jest odwrotnie. „Zdaniem Rosji, terroryzm islamski jest zagrożeniem głównie dla Zachodu i w związku z tym to Zachód powinien pójść na ustępstwa w sprawie Ukrainy, by uzyskać współpracę Moskwy przeciw terrorystom” – dodaje ekspert.

Ciekawe, że tuż przed i zaraz po aktach terroru w Paryżu doszło do paru budzących poważne podejrzenia zdarzeń, mających uczynić z Rosji jeden z najpoważniejszych celów terrorystycznej działalności Państwa Islamskiego.

Rozłam na licencji FSB

Nowego znaczenia nabiera samobójczy zamach w Stambule, w przeddzień ataku na „Charlie Hebdo”. Terrorystką była młoda obywatelka Rosji. Jak pisały potem media, wdowa po obywatelu Norwegii, który zginął w Syrii. Oboje byli tam w szeregach Państwa Islamskiego. A więc – trzymając się linii Moskwy – mamy pierwszy dowód na realne zagrożenie Rosji ze strony IS. Drugi to nagranie, które pojawiło się 13 stycznia w internecie. Ma przedstawiać egzekucję dwóch agentów FSB, którzy jakoby szpiegowali Państwo Islamskie w Syrii. Strzały w głowę obu mężczyzn oddawać ma chłopiec. I tu pojawiły się pierwsze wątpliwości co do autentyczności nagrania. Jeszcze większe, gdy na nagraniu internautka z Rosji rozpoznała w jednym z rzekomych agentów FSB swojego byłego męża z Kazachstanu, taksówkarza z zawodu. Zidentyfikowano także drugiego mężczyznę, i też nie wyglądało na to, że jest z FSB. Szybko do akcji wkroczyły służby rosyjskie. Z sieci zniknęły profile społecznościowe obu rozpoznanych mężczyzn, a rozpoznających ich internautów zaczęto wzywać na przesłuchania. Ale efekt propagandowy został osiągnięty. Oto tuż po wybuchu nowej-starej wojny Zachodu z islamistami zachodnie media donoszą, że ci sami islamiści mordują przedstawicieli państwa rosyjskiego. Żeby to nagranie nie uszło uwadze, dodano szokujący akcent w postaci rzekomego chłopca-kata.

Wielka operacja dezinformacyjna, mająca uczynić z Rosji sojusznika Zachodu w wojnie z dżihadystami (ze wszelkimi tego fatalnymi skutkami dla Ukrainy i wschodniej flanki NATO/UE), ruszyła już jednak w grudniu. To wtedy doszło do rozłamu w łonie islamskiej rebelii na Kaukazie Północnym. Część komendantów wymówiła posłuszeństwo przywódcy Emiratu Kaukaskiego i złożyła przysięgę niejakiemu kalifowi Ibrahimowi – samozwańczemu przywódcy Państwa Islamskiego na Kaukazie. Ma to dla Rosji same plusy. Po pierwsze, przeciwnik się podzielił, będzie nim łatwiej manipulować poprzez agenturę. Po drugie, obecnością, przynajmniej oficjalnie, Państwa Islamskiego w granicach Rosji można straszyć społeczeństwo i odwracać uwagę od kryzysu gospodarczego. Po trzecie, Moskwa może powiedzieć Zachodowi: widzicie, mamy wspólnego wroga, a nawet to my mamy gorzej, bo zainstalował się na naszym terytorium. Zapewne niedługo dojdzie do jakichś krwawych zamachów, które umocnią tezę o zwiększeniu zagrożenia terrotystycznego Rosji.

Rozłam w obozie kaukaskich islamistów był z pewnością inspirowany przez FSB. To zresztą już druga taka operacja. Pierwsza miała miejsca na jesieni 2007 r. Wtedy część rebeliantów walczących dotychczas o niepodległość Czeczenii ogłosiła, że ważniejsze są hasła islamskie, ponadnarodowe, budowa opartego na szariacie państwa na całym Kaukazie Północnym. Tak powstał Emirat Kaukaski, który Rosji dużo łatwiej było przedstawiać światu jako zwykłych islamskich terrorystów. Wtedy zadano cios koncepcji niepodległej świeckiej Czeczenii. Dziś uderzono w potencjalnie niebezpieczną koncepcję zjednoczonego niepodległego islamskiego państwa na Kaukazie. Brak oficjalnej reakcji przywódców IS – wszak pojawienie się jego struktur w Rosji to wielkie wydarzenie – tylko potwierdza, że to operacja agentury rosyjskiej wśród kaukaskich islamistów (wpływowych w Syrii), niemająca nic wspólnego z realną polityką Al-Bagdadiego. Nie ma on bowiem żadnego interesu w atakowaniu Rosji i rozszerzaniu działalności terrorystycznej na Kaukaz. Priorytetem pozostaje Bliski Wschód.

Więcej w najnowszym wydaniu tygodnika „Gazeta Polska”

 



Źródło: Gazeta Polska

Antoni Rybczyński