Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Prof. Bogdan Chazan: podpisałbym Deklarację jeszcze raz

- Odżywa rok 1968. Postęp dziejów to nie linia prosta, lecz spirala. Wszystko powraca, chociaż w nieco zmienionej formie.

Filip Błażejowski/Gazeta Polska
Filip Błażejowski/Gazeta Polska
- Odżywa rok 1968. Postęp dziejów to nie linia prosta, lecz spirala. Wszystko powraca, chociaż w nieco zmienionej formie. Wtedy wrażym symbolem była Gwiazda Dawida, teraz krzyż – mówi „Gazecie Polskiej” prof. Bogdan Chazan, lekarz, dyrektor Szpitala Ginekologiczno-Położniczego im. Świętej Rodziny.

„Gazeta Wyborcza” opublikowała kilka dni temu rozmowę z ginekologiem dr. Arturem Płachtą, wiceprezesem Wojskowej Izby Lekarskiej we Wrocławiu. Mówi on, że najbardziej oburza go to, że podpisali Deklarację Wiary lekarze na stanowiskach kierowniczych oraz wykładowcy na medycznych uczelniach. Domaga się ich zwolnienia – bo mają wpływ na innych! „Dopuszczanie ich w takiej sytuacji do dalszej działalności dydaktycznej bądź kierowniczej z całym majestatem władzy i zależności jest nie do przyjęcia”. Uważa też, że studentów, którzy podpisali się pod Deklaracją Wiary, należy relegować z publicznych uczelni. „Niech studiują na katolickich uczelniach i uczą się, jak leczyć dobrym spojrzeniem, modlitwą i innymi metodami, zapewniającymi nietykalność ciała ludzkiego”. Sic!
Odżywa rok 1968. Postęp dziejów to nie linia prosta, lecz spirala. Wszystko powraca, chociaż w nieco zmienionej formie. Wtedy wrażym symbolem była Gwiazda Dawida, teraz krzyż. Kiedyś postawy antychrześcijańskie czy lekceważące wiarę, a także wprost prześladowania katolików, pochodziły ze wschodniej strony naszego kontynentu. Teraz, dziwnym zbiegiem okoliczności, to się zmieniło, niekorzystne dla chrześcijaństwa wiatry wieją z Zachodu. A ci, którzy przedtem szukali potwierdzenia własnej wartości w oczach towarzyszy z Moskwy, teraz z równym, albo jeszcze większym uszanowaniem kierują swoje oczęta na Zachód. Bardzo się boją, żeby o nas czasem ktoś źle nie pomyślał. Przerażenie ich ogarnia, że mogą o nas źle pomyśleć. Uważam, że powinniśmy zachować nasze tradycje, nasz sposób myślenia. Tradycja chrześcijańska do czegoś zobowiązuje.

Podpisałby pan Deklarację jeszcze raz?
Tak, zastanawiam się tylko, dlaczego to ja jestem szarpany, przecież tam jest blisko 3 tys. podpisów.

Ma Pan jakąś hipotezę?
Nie, nie mam pojęcia.

Ale np. „Gazeta Wyborcza” zajmuje się też innymi. Publikuje listy nazwisk w lokalnych dodatkach – „zobacz, który lekarz w twojej okolicy to podpisał”.
Tak, to nowy rodzaj list proskrypcyjnych. Ale można by z drugiej strony wyobrazić sobie, że pojawi się lista nazwisk lekarzy, którzy wykonują zabiegi aborcji – tak jak w obecnie istniejących ogłoszeniach: tanio, bezboleśnie, o każdej porze, studenci zniżka. Wszyscy wiedzą, o co chodzi, a służby nie reagują.

To pomysł, jak środowisko katolickich lekarzy ma się bronić?
Myślę, że lepiej jednak nie odpowiadać tym samym, trzeba robić swoje, odpowiadać spokojnie i grzecznie – że będziemy wykonywać swój zawód, troszcząc się o wszystkich potrzebujących tak samo, niezależnie od tego, czy dziecko jest z małżeństwa, czy jest pozamałżeńskie, czy jest takiego czy innego wyznania, że wszyscy są dla nas tak samo ważni. Że każdy pacjent jest tak samo traktowany i zawsze robimy wszystko, żeby przywrócić mu zdrowie. Ważne, żebyśmy wiedzieli, jak się zachowywać. Weźmy na przykład szpital, w którym jesteśmy. Dyrektor-katolik, nie sam, rzecz jasna, tylko z pomocą dobrego zespołu, mając poparcie, także dotacje finansowe ze strony organu założycielskiego, czyli Urzędu Miasta, potrafił tak otoczyć opieką położniczą pacjentki, że w ciągu 12 lat nie było tu ani jednego zgonu matki w związku z ciążą i porodem. Że umieralność okołoporodowa jest dwa razy niższa niż krajowa. Musimy w ten sposób, naszą codzienną pracą, dowodzić, że nie jesteśmy takimi, jakimi chcą nas widzieć media liberalne.

W Pana szpitalu nie robi się aborcji?
Jak dotąd nie.

Nie przepisuje się środków antykoncepcyjnych?
Tego nie wiem. Zostawiam to sumieniu każdego lekarza.

Nie wykonuje się zabiegów sztucznego zapłodnienia?
Nie wykonuje się.

To ostatnie jest chyba najbardziej kłopotliwe do wytłumaczenia osobom starającym się długo i bezskutecznie o dziecko – czemu „przez in vitro odrzuca się Stwórcę”, jak napisano w Deklaracji?
Człowiek w swojej dumie i pysze uznał na pewnym etapie, że nie potrzebuje Stwórcy, by stworzyć człowieka, by go uformować. Jak zwykle, jak to się dzieje w medycynie, zaczął od doświadczeń na zwierzętach. To się udało, więc postanowił zastosować to samo w odniesieniu do ludzi. Współczuję małżeństwom mającym kłopoty z poczęciem dziecka, nie oceniam ich postępowania. Ale to jest metoda, która powoduje, że duża część poczętych in vitro dzieci ginie w zamrażarkach lub na szklanej płytce w wyniku niekorzystnych warunków rozwoju.

Potrafi Pan to powiedzieć ludziom, dla których to jest jedyna szansa, by mieć dziecko?
Każdy człowiek w swoim sumieniu musi to rozpatrzyć, mam duży szacunek i współczucie dla par, które nie mogą mieć dzieci. Wielokrotnie spotykam ich w swojej praktyce medycznej i nie oceniam ich decyzji. Każdy człowiek odpowiada za siebie, każdy, patrząc wstecz pod koniec życia, jakoś je będzie widział. Nie chciałbym tych spraw oceniać.

Deklaracja wiary rozmija się w tej kwestii z tym, co mówi państwo polskie, finansując zabiegi in vitro.
Nie mamy w Polsce równomiernego dostępu do usług zdrowotnych. Są pieniądze z NFZ na in vitro, ale nie ma ich na skomplikowane, drogie procedury leczące bezpłodność. Państwo wspomaga te pary, które mają trudności z poczęciem dziecka, oferując im specjalny program in vitro, natomiast leczenie dużej części społeczeństwa, nieakceptującej zapłodnienia pozaustrojowego, jest pozbawione dofinansowania. Bo nie jest prawdą, że NFZ finansuje skomplikowane i kosztowne procedury. Są np. takie, jak leczenie endometriozy, która jest częstym powodem niepłodności, wymagające zastosowania techniki laserowej. Kosztuje ono więcej niż szpital może uzyskać z NFZ. Mamy świetny aparat laserowy do usuwania ognisk endometriozy, ale część zamienna do niego, światłowód, kosztuje 3 tys. zł. Dużo taniej kosztuje on w USA niż w Polsce – to z kolei dowód pewnej specyficznej polityki, jaką stosują u nas koncerny medyczne. Ale skoro światłowód tyle kosztuje, to nie możemy teraz używać w naszym szpitalu aparatu laserowego. Pacjentki odchodzą z kwitkiem. Jeśli mają pieniądze, mogą leczyć się gdzieś w prywatnej klinice.

Wie Pan, że według sondażu IBRiS Homo Homini 49 proc. Polaków uważa, że lekarze mają prawo do odmowy podjęcia działań, które są niezgodne z ich przekonaniami? Z tego najwięcej – 69 proc. – to ludzie popierający PiS. Lekarze odwołujący się do sumienia mają najwięcej przeciwników wśród wyborców PO – aż 57 proc. Lemingi wciąż oglądają TVN i czytają „Wyborczą”.
Propaganda robi swoje, ale, jak widać, tak zupełnie skuteczna nie jest. U nas nie ma demokracji, jeśli chodzi o media, jedna strona ma media o szerszym zasięgu, dzięki rządowym ogłoszeniom może je utrzymywać. To jest niesłychanie podobne do tego, co mieliśmy w PRL – władza kontrolowała prasę, a kupienie każdej gazety było wspieraniem władzy. Czasami mam wrażenie, że jestem w tamtych czasach.

Jak Pan znosi tak skomasowany atak? „Wprost”, „Newsweek”, „Wyborcza”, TVN…
Jeszcze się nie przyzwyczaiłem, choć to trwa już kilka dni (śmiech). Wspomnienia tamtej poprzedniej przygody sprzed lat częściowo zatarło się w pamięci. Teraz spadło to wszystko na mnie tak nagle, że na razie jestem tylko zaskoczony złością, agresją, intensywnością ataku. Z jednej strony oczywiście zabolało, ale z drugiej jest też satysfakcja, że człowiek ma okazję stanąć po dobrej stronie.

Czym to się wszystko skończy?
Pewnie rozejdzie się po kościach za tydzień lub dwa. Ale pozostanie trauma wśród lekarzy. Niestety, organizacje lekarzy katolickich są u nas słabe, działalność formacyjna dotyczy nielicznej grupy lekarskiej. Boję się, że to, co się w tej chwili dzieje, spowoduje, że jeszcze trudniej przyjdzie się lekarzom przyznać do swojej wiary. Ja w każdym razie, nauczony doświadczeniami z Instytutu, jestem spakowany.

A pacjenci?
Ostatnio w ambulatorium, gdzie przyjmuję, jakoś się zagęściło, przedwczoraj na sali porodowej mieliśmy 20 porodów. Odczytuję to jako niespełnienie się życzeń osób nam nieprzyjaznych, że pacjentki się od nas odwrócą. Otrzymuję wiele listów z wyrazami poparcia i otuchy, na Facebooku jest ich podobno ponad 2000. Ale tego nie sprawdzałem, nie wiem, jak tam trafić.

Całość wywiadu w tygodniku "Gazeta Polska"

Obejrzyj nagranie


 

 



Źródło: Gazeta Polska

Joanna Lichocka