Kilka godzin po ogłoszeniu wyniku wyborów, pod osłoną nocy z niedzieli na poniedziałek, kilkudziesięciu uzbrojonych separatystów wjechało na teren lotniska w Doniecku. Po paru godzinach dostali od sił rządowych ultimatum, które odrzucili. Po południu Ukraińcy uderzyli z całym impetem. Z udziałem samolotów wysadzili desant z helikopterów. Wybuchły regularne walki, które rozszerzyły się poza lotnisko. W poniedziałek wieczorem po rosyjskiej stronie, w pobliżu przejścia granicznego Dmitrowka, pojawiła się kolumna 40 ciężarówek pełnych uzbrojonych ludzi.
Przez inne przejście, Dibriwka, w sobotę o godz. 4 nad ranem przedarło się na terytorium ukraińskie pięć ciężarówek i dwa samochody osobowe z uzbrojonymi ludźmi. Nie ma wątpliwości, że to Czeczeni od Kadyrowa, być może z batalionu GRU Wostok. Tuż przed wyborami w obu obwodach pojawiło się wielu nowych, wcześniej niewidzianych „zielonych ludzików”. Nic dziwnego, że władze Doniecka nie zaryzykowały otwarcia choćby jednego lokalu wyborczego.
W najbliższych dniach eskalacja walk w Donbasie jest nieuchronna. Rosja chce umocnić pozycję negocjacyjną, Kijów chce zniszczyć separatystów lub przynajmniej zadać im taki cios, że Moskwa będzie musiała ich sprzedać. Prezydent Poroszenko zapowiedział natychmiast kontynuowanie operacji antyterrorystycznej, a nawet jej nasilenie i usprawnienie. Może nawet wprowadzić stan wyjątkowy – wcześniej Kijów tego nie robił, bo to formalnie zablokowałoby wybory.
Doniecki kocioł
Kiedy Moskwa zorientowała się, że nie powstrzyma wyborów na Ukrainie, postanowiła zrobić wszystko, aby zerwać je przynajmniej w obwodach łuhańskim i donieckim, pozorując jednocześnie „odprężenie”. Takim gestem miało być wycofanie wojsk znad granicy ukraińskiej. 19 maja Kreml poinformował, że prezydent Rosji nakazał wycofanie do miejsc stałej dyslokacji wojsk, które uczestniczyły w ćwiczeniach w trzech obwodach: rostowskim, biełgorodzkim i briańskim. Tyle że cała operacja ma zająć nawet 20 dni – dodał szef sztabu generalnego gen. Walerij Gierasimow. W niedzielę straż graniczna Ukrainy poinformowała, że wojska rosyjskie wycofywane są znad granicy, jednak nadal pozostają tam wojskowe miasteczka namiotowe oraz system polowych punktów dowodzenia i zaopatrzenia. Jednocześnie, im bliżej był 25 maja, tym większą aktywność wykazywali separatyści. W nocy ze środy na czwartek zmasakrowali ukraińską kolumnę wojskową pod Wołnowachą (zginęło 13 żołnierzy). W piątek czterech bojowników proukraińskiego ochotniczego batalionu „Donbas” zginęło, a dziewięciu zostało rannych w zasadzce przygotowanej przez separatystów koło wsi Karłowka w obwodzie donieckim. W sobotę pod Słowiańskiem zginęli, ostrzelani z granatników przez separatystów, włoski fotoreporter i jego rosyjski tłumacz, działacz praw człowieka. Tego samego dnia dwa śmigłowce Mi-35 próbowały przedostać się z Krymu, przez obwód chersoński i Donbas, do Rosji. Powstrzymały ich ostrzegawcze strzały ukraińskiej obrony przeciwlotniczej. Nie wiadomo, czy ta prowokacja miała związek z „zawodami lotniczymi”, jakie w rejonie ukraińskiej granicy tydzień wcześniej rozpoczęli Rosjanie. Kulminacja „zawodów” przypadła na 25 maja. Krymskie źródła miała inna prowokacja. W wyborczą niedzielę rano w obwodzie łuhańskim, koło Nowoajdaru, doszło do starć sił rządowych z separatystami. Zginęło w nich dwóch terrorystów, zatrzymano czternastu. Używali broni zarejestrowanej w byłych bazach wojskowych na Krymie, a większość z nich pochodzi z półwyspu. Tenże półwysep zaszczycił – też akurat 25 maja – premier Rosji Dmitrij Miedwiediew. MSZ w Kijowie oświadczyło, że przyjazd rosyjskiego premiera w dniu wyborów prezydenckich na Ukrainie to „zuchwałość i prowokacja”. Prowokacyjny charakter miała też sobotnia „uroczystość” podpisania dokumentu o zjednoczeniu „Donieckiej Republiki Ludowej” i „Łuhańskiej Republiki Ludowej” w „Noworosję”. Dokument podpisali przedstawiciele separatystów z obu obwodów po zakończeniu zjazdu „ludowych przedstawicieli” w donieckim hotelu Szachtar Plaza, należącym do oligarchy Rinata Achmetowa.
Separatyści robili też wszystko, aby zerwać proces wyborczy w regionie. – Trwa zajmowanie lokali wyborczych, niszczenie dokumentacji wyborczej, niszczenie serwerów. Zdarzają się przypadki porywania członków komisji wyborczych – mówił w sobotę przedstawiciel Prokuratury Generalnej Mykoła Hoszowski. Np. w Marjince (obwód doniecki) zamaskowani bandyci porwali szefa okręgowej komisji wyborczej, wdarli się do pomieszczenia komisji i spalili całą wyniesioną stamtąd dokumentację. A mimo to Moskwie nie udało się zrobić z Donbasu białej plamy na mapie wyborczej Ukrainy. Siłom rządowym i lokalnym urzędnikom udało się przeprowadzić wybory w dziewięciu z 34 rejonów; w siedmiu z 22 w obwodzie donieckim (Mariupol i rejony wiejskie, np. wołodarski i pierszotrawniewski) oraz w dwóch spośród 12 w łuhańskim (wiejska północ obwodu).
Porażka Rosji
Te problemy przyćmiła jednak zupełnie fantastyczna frekwencja w reszcie kraju – oficjalnie 60,3 proc., a faktycznie dużo więcej, jeśli odliczyć Krym i zajęte tereny Donbasu. Zresztą, biorąc pod uwagę sytuację, 15 proc. w obwodzie donieckim i 39 proc. w łuhańskim też robią wrażenie. Tak licznie stawiając się do urn, Ukraińcy dali nowemu prezydentowi bardzo mocny mandat. Petro Poroszenko wygrał już w I turze i przy takiej frekwencji nie dlatego, że tak go kochają rodacy, ale dlatego, że chcieli oni jak najszybciej legitymizować władzę państwową po ucieczce Janukowycza. Najważniejsze, że prezydent został wybrany w głosowaniu powszechnym. Mniej ważne, kim on jest. Przynajmniej tak to widzą Ukraińcy teraz. Sam fakt przeprowadzenia wyborów to już sukces Ukrainy i porażka Rosji.
Ale zdaniem byłego doradcy Putina, Andrieja Iłłarionowa, najważniejsza jest śmierć mitu o podziale Ukrainy na zachodnio-centralną i południowo-wschodnią, na „zapadników” i rosyjskojęzycznych, na „Banderowszczyznę” i „Noworosję”. Dotychczas prezydenta wskazywał na ogół Wschód (Kuczma, Janukowycz), raz górą był Wiktor Juszczenko (Zachód plus Centrum). Poroszenkę wybrała cała Ukraina. Wygrał we wszystkich obwodach, także w charkowskim (35 proc.), odeskim (41,5 proc.), a nawet rodzinnym Julii Tymoszenko, czyli dniepropietrowskim (44,8 proc.). Wygrał na zachodniej Ukrainie, dotychczas popierającej Tymoszenko, bardziej nacjonalistycznej. Co więcej, gdyby zsumować wyniki pierwszej czwórki (Poroszenko, Tymoszenko, Laszko, Hrycenko), to okazuje się, że kandydatów Centrum i Zachodu poparło aż 83 proc. Ukraińców. Najlepszy reprezentant Wschodu, Serhij Tyhypko, to zaledwie 5,27 proc. A oficjalny kandydat Partii Regionów Mychajło Dobkin – 3,19 proc. Lider komunistów Petro Symonenko dostał zaś 1,54 proc. Rosja nie ma więc dziś żadnego człowieka w kijowskiej elicie. Część radykalnie antyrosyjskiego elektoratu przeszła do Ołeha Laszki. To jedyny kandydat, który aktywnie brał udział w walkach w Mariupolu. W nagrodę dostał trzecie miejsce w wyborach, odbierając głosy głównie Tymoszenko i Tiahnybokowi. Wynik jest jednoznacznie proeuropejski i Rosjanie nie mogą tego zlekceważyć. Bardzo słabe wyniki kandydatów nacjonalistycznych (Ołeh Tiahnybok 1,17 proc., Dmytro Jarosz 0,69 proc.) odbierają Moskwie argumenty w wojnie propagandowej.
Ukraińskie elity wykazały się zaskakującą dojrzałością. Było jasne, że Tymoszenko przegra. Wielu oczekiwało, że będzie chciała torpedować wybory, a po ogłoszeniu wyniku nie uzna go. Były też głosy, że będzie się po cichu dogadywać z Kremlem, że należący do jej partii Jaceniuk, Turczynow i szef MSW Awakow będą szkodzić Poroszence. Nic z tego. Nie dlatego, że Tymoszenko jest kryształowo uczciwym politykiem, ale dlatego że wie, iż wszelkie przecieki o konszachtach z Moskwą będą dla niej jak pocałunek śmierci. Dotyczy to zresztą w obecnej sytuacji każdego ukraińskiego polityka.
Rozpoczęta w lipcu 2013 r. – zaczęło się od wojny celnej – antyukraińska krucjata Putina doprowadziła do aneksji Krymu i potężnego umocnienia reżimu w Rosji. Ale nie spowodowała, że w Kijowie rządzi ekipa prorosyjska ani „banderowska”. Rządzi ekipa nie antyrosyjska, lecz antyputinowska i prozachodnia. Ukraina z państwa przyjaznego, w poczekalni euroazjatyckiego Związku Celnego, stała się krajem wrogim Kremlowi. I to na długo, bo Krym będzie przeszkodą dla normalizacji stosunków. Izolowany od Rosji półwysep będzie ciężkim finansowym balastem. Podobnie jak Naddniestrze. Dotychczas Rosja dotowała region i wspierała go, korzystając z kolejowych połączeń przez neutralną Ukrainę. Teraz Naddniestrze zostało wzięte w kleszcze między prącą ku UE i NATO, wrogą separatystom Mołdawię a Ukrainę. Rosyjska agresja wystraszyła nie na żarty cały obszar postsowiecki, także przyjaciół z Białorusi i Kazachstanu. Gruzji i Mołdawii jeszcze bardziej zaczęło spieszyć się do NATO. Bałtowie dostają wsparcie sojusznicze i zwiększają nakłady na obronę. Nawet Finlandia i Szwecja myślą o porzuceniu neutralności.
Więcej w najnowszym wydaniu tygodnika „Gazeta Polska”
Reklama