Nie wojska wewnętrzne MSW, nie specnaz SBU, nie regularna armia, lecz Gwardia Narodowa maszeruje w pierwszej linii operacji antyterrorystycznej w Donbasie. Tylko tej formacji władze w Kijowie mogą dziś w pełni ufać. Gwardia Narodowa – budowana od podstaw z ochotników patriotów – to jeden z symboli porewolucyjnych zmian na Ukrainie. Pokazuje, że tym razem nad Dnieprem zmienia się nie tylko władza, ale i państwo.
Rozbrajanie Ukrainy
Politykę bezpieczeństwa i obronności w rządzie ukraińskim koordynuje wicepremier Witalij Jarema. Kiedy polityk Swobody objął stanowisko, zastał w armii zatrważającą sytuację. Dla przykładu: w bazie wojskowej na Krymie z 25 stacjonujących tam myśliwców tylko cztery były zdolne do służby. „Przez ostatnie 23 lata tak naprawdę się nie przezbroiliśmy. Nie mamy żadnego nowoczesnego sprzętu, używanego przez inne kraje” – mówił Jarema w parlamencie.
Polityka obronna i stan sił zbrojnych najlepiej ilustrują główną zasadę, jaką kierowała się do niedawna większość elit na Ukrainie: „Państwo istnieje po to, żebyśmy mogli zarobić”. Skoro państwo służyło oligarchom i związanym z nimi politykom, a nie ogółowi obywateli, to środki finansowe szły przede wszystkim na cele ważne z punktu widzenia tych pierwszych. Jeśli chodzi o sektor bezpieczeństwa i obrony, ważniejsze było finansowanie, modernizowanie oraz rozbudowa służb bezpieczeństwa i wojsk wewnętrznych MSW, a nie reforma regularnej armii. Szczególnie widać to było za czasów Janukowycza, który – to jeden z przykładów takiej polityki – zniósł powszechny obowiązek służby w regularnej armii, ale utrzymał taki obowiązek wobec wojsk wewnętrznych MSW. Zagrożenie dla swojej władzy widzieli bowiem władcy Ukrainy w kraju, w ewentualnym wybuchu gniewu oszukiwanego i okradanego narodu, a nie poza granicami. Najwygodniej było ogłosić neutralność i nie dostrzegać (a nawet ulegać) rosyjskiej ekspansji. Choć dziś łatwo całą winę za demontaż sił zbrojnych zrzucać na Janukowycza, to przecież wielu z obecnie rządzących też ponosi odpowiedzialność za stan armii, milicji, wojsk wewnętrznych i służb specjalnych (choćby p.o. prezydenta Ołeksandr Turczynow, w przeszłości szef SBU i wicepremier).
Od 1991 r. wojsko ciągle się kurczyło, ale nie towarzyszyła temu żadna prawdziwa reforma. Redukowane były też nakłady finansowe na armię. W 2007 r. było to zaledwie 1,3 proc. PKB. A w 2013 r. już tylko 1 proc. PKB. W ub.r. Ukraina wydała na wojsko 1,3 mld euro (dla porównania, Rosja wydała 52 mld euro). Po ponad dwóch dekadach poziom wyszkolenia jest niski, stan uzbrojenia fatalny (niemal cały sprzęt pochodzi jeszcze z czasów sowieckich), brakuje środków na amunicję i paliwo. Przez 23 lata nie odbyły się żadne większe ćwiczenia wojskowe. Doświadczenie bojowe ma jedynie garstka żołnierzy, która uczestniczyła czy uczestniczy w misjach pokojowych na Bałkanach i w Afryce.
Traktowane po macoszemu wojsko dobiły rządy Janukowycza. Według pierwszych planów jego „reformy”, liczba żołnierzy miała zostać do 2017 r. zmniejszona do 120 tys. (ze 180 tys. w 2010 r.). Redukcji stanu osobowego miała towarzyszyć profesjonalizacja. Problem w tym, że armię zmniejszano, nakłady redukowano, a jakości nie poprawiano – ani w wyszkoleniu, ani w uzbrojeniu. Na jesieni 2013 r. Janukowycz ogłosił dekret znoszący powszechny obowiązek służby wojskowej. Zdecydowanie za wcześnie – bo w tej chwili żołnierze kontraktowi stanowią tylko ok. 70 proc. wojska, co wymusiłoby do końca roku dalszą redukcję liczebności armii. Dlatego m.in. kilka dni temu władze w Kijowie ogłosiły przywrócenie powszechnego obowiązku służby wojskowej. Janukowycz niszczył wszelkie przejawy oporu wobec „reform”. W październiku 2013 r., w wyniku prowokacji SBU, ze Sztabu Generalnego wyrzucono przeciwników polityki Janukowycza, m.in. 1. zastępcę szefa sztabu, adm. Ihora Kabanienkę. Janukowycz szkodził niemal do samego końca. W ostatnich tygodniach jego rządów zniszczono kluczowe bazy danych ministerstwa obrony i sparaliżowano system kontroli i dowodzenia (2C) – układ nerwowy sił zbrojnych. Niemal do ostatniej chwili wywożono też z magazynów na sprzedaż co nowocześniejszy sprzęt i broń.
Opcja zerowa
Przy słabości regularnych sił zbrojnych i nielojalności dużej części sił MSW wyjściem okazało się utworzenie zupełnie nowej formacji zbrojnej, złożonej z ochotników gotowych walczyć za Ukrainę. W połowie marca parlament powołał do życia Gwardię Narodową. Mogą do niej wstępować mężczyźni w wieku 18–55 lat, zdrowi i niekarani. Po sprawdzianie sprawnościowym i badaniu lekarskim przechodzą dwutygodniowe szkolenie. Po nim mogą wrócić do cywila (do rezerwy) lub zostać w służbie. Ci drudzy podpisują kontrakt na 3–5 lat. Żołd wynosi ok. 300 dolarów miesięcznie (oficerowie dwa razy więcej). Wielu ochotników ma wojskowe doświadczenie (ze służby zasadniczej), a trzon Gwardii, przynajmniej na początku, stanowili bojownicy z Majdanu. W ten sposób nowe władze rozwiązały przy okazji problem uzbrojonych sotni rewolucji. Pierwsza wyszkolona i uzbrojona jednostka Gwardii Narodowej (1. Batalion) weszła do służby 6 kwietnia. W połowie kwietnia sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Andrij Parubij (były komendant Majdanu) mówił, że do Gwardii zgłosiło się już ponad 32 tys. osób. Planowano, że maksymalnie Gwardia będzie liczyła 60 tys. ludzi, ale MSW zapewniło potem, że w razie potrzeby może być ich nawet 150 tys. Przemysł zbrojeniowy dostał polecenie, aby priorytetowo traktować zaopatrzenie Gwardii. Przygotowuje się już do dostarczenia ok. 100 nowych transporterów opancerzonych dla dziesięciu jednostek. Gwardia Narodowa już zasłużyła się w operacji antyterrorystycznej w Donbasie. Rosyjska propaganda twierdzi, że to bojówki Prawego Sektora, tymczasem jest odwrotnie – większość bojówek tej radykalnej organizacji odmówiła wstąpienia do Gwardii, co tylko potwierdza, że lider Prawego Sektora Dmytro Jarosz albo jest rosyjskim agentem, albo pozwala się agentom manipulować.
Dotychczasowe działania przeciwko separatystom i bezkarne często akcje „zielonych ludzików” oraz prorosyjskiego motłochu pokazały, że ukraińskie państwo nie może liczyć na większość wojsk wewnętrznych MSW, że SBU jest pełna agentów, a milicja na wschodzie kolaboruje z Rosjanami. Dlatego, oprócz Gwardii Narodowej, Kijów tworzy inne formacje, nieskażone wirusem korupcji, demoralizacji i rusofilii. W połowie kwietnia minister Arsen Awakow ogłosił, że MSW zaczęło tworzyć specjalne jednostki do walki z terrorystami. Złożone z ochotników, mają liczyć w sumie 12 tys. ludzi. Są formowane w każdym obwodzie w przyspieszonym trybie – broń, umundurowanie i kadrowych oficerów zapewnia MSW. Z kolei z Ministerstwem Obrony swoje działania mają koordynować bataliony obrony terytorialnej, których formowanie w każdym obwodzie polecił na niedawnej naradzie z gubernatorami p.o. prezydenta Turczynow.
Głównym atutem Rosji wcale nie jest różnica potencjałów zbrojnych. Przewagą, która umożliwiła bezkarną aneksję Krymu i pozwoliła rozpętać separatystyczną awanturę w Donbasie, jest doskonała znajomość przeciwnika.
Po pierwsze, SBU nie jest tarczą i mieczem Ukrainy. Przeciwnie – jest wręcz zagrożeniem dla nowych władz. Dowodzenie operacją antyterrorystyczną w Donbasie powierzono weteranowi KGB, gen. Wasylowi Krutowowi. Kiedy doszło do pierwszej próby szturmu na Słowiańsk, do boju szła Omega (specnaz MSW) i Gwardia Narodowa, a Alfa (specnaz SBU) stała z boku. Potem okazało się, że nie dostali rozkazu od przełożonych... Jak to możliwe, że niemal do końca kwietnia, dwa miesiące po zwycięstwie rewolucji, na czele obwodowych i rejonowych struktur SBU i MSW w Donbasie wciąż stali ludzie osobiście wskazani kiedyś przez syna Janukowycza?
Druga rzecz: GRU ma doskonały przegląd sytuacji w siłach zbrojnych Ukrainy. Janukowycz skutecznie rozmontowywał armię przez kilka ostatnich lat, a w resorcie obrony pełno było osób związanych z Rosją. Najwięcej agentów trafiło tam za rządów ministra obrony Dmitrija Sałamatina (luty–grudzień 2012 r.). Jak obywatel Rosji do 2005 r., a mieszkaniec Ukrainy dopiero od 1999 r., na dodatek zięć byłego wicepremiera Rosji Olega Soskowca (współautora I wojny czeczeńskiej), mógł kierować resortem obrony? O niepewności kadry dowódczej, częściowo jeszcze wywodzącej się z ZSRS, świadczy sprawa adm. Bieriezowskiego, który wyznaczony na dowódcę ukraińskiej floty, niemal natychmiast przeszedł na stronę Rosjan (w nagrodę został zastępcą dowódcy Floty Czarnomorskiej). Z ok. 18 tys. wojskowych na Krymie, po jego aneksji przez Rosję w ukraińskiej służbie pozostało zaledwie 1500.
Wreszcie trzeci, najważniejszy punkt. Nie ma wątpliwości, że Rosja ma w ukraińskiej elicie politycznej wielu agentów – w Radzie Najwyższej, w najważniejszych instytucjach, być może nawet w rządzie i administracji p.o. prezydenta. I właśnie tu kryje się największa przewaga Moskwy. Bo agentura w klasie politycznej może blokować demontaż agentury w służbach specjalnych i wojsku. Budowanie Gwardii Narodowej i innych ochotniczych formacji tylko częściowo uzupełnia wyrwę w systemie bezpieczeństwa. Bardzo ważna jest lustracja i dekomunizacja, gdzie tylko się da. To zadanie niezwykle trudne, ale bez takiej kuracji Ukraina nie pozbędzie się na dobre rosyjskich wpływów.
Więcej w tygodniku „Gazeta Polska”
Reklama