Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polska

„Ruski świat” w logice Putina. Na kogo napadnie „szalony car”?

Krym był początkiem agresji na Ukrainę, agresja na Ukrainę to początek ekspansji Rosji w Europie Wschodniej. Wystarczyło posłuchać Władimira Putina podczas ceremonii anektowania Krymu.

Krym był początkiem agresji na Ukrainę, agresja na Ukrainę to początek ekspansji Rosji w Europie Wschodniej. Wystarczyło posłuchać Władimira Putina podczas ceremonii anektowania Krymu. Mołdawia, Gruzja, kraje bałtyckie i Kazachstan, a potem Finlandia i Polska – te kraje zaatakuje Kreml, jeśli wystarczająco wcześnie nie zostanie powstrzymany.

Niedawno na łamach „Foreign Policy” były prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili ostrzegł, że ustępstwa i brak mocnej reakcji na Anschluss Krymu spowodują, że „wojna może ogarnąć Mołdawię, Łotwę, a może i część Polski”. W całym artykule, od ilustracji i tytułu poczynając, dużo jest nawiązań do kultowego cyklu fantasy „Gra o tron”. Saakaszwili nazywa Putina „szalonym królem”, nawiązując do książkowego Aerysa, który oszalał i palił żywcem prawdziwych i wymyślonych wrogów. Aż bunt pozbawił go władzy i życia. Nawiązanie do niszczącego ognia pojawia się też w tytule tekstu Władimira Pastuchowa, wybitnego rosyjskiego prawnika. „Podpalenie Krymu” to zarazem kolejna analogia do Hitlera.

Protektor „ruskiego świata”

W Rosji dokonała się już rewolucja. Ale nie demokratyczna. To rewolucja w umysłach poddanych Kremla. Wystarczy pooglądać rosyjską telewizję, poczytać gazety i portale internetowe. Obcokrajowcy, którzy znają Rosję i Rosjan, a którzy pojechali tam w ostatnich tygodniach, są zaszokowani wojenną euforią na ulicach. Putin wywołał tę rewolucję, żeby zachować i umocnić władzę, ale z lidera tych ponurych przemian szybko stanie się ich zakładnikiem. Musi przeć naprzód, aby zaspokajać rozbudzone imperialne apetyty. Aż skończy jak Hitler. Ale zanim do tego dojdzie, Europę Wschodnią czeka seria konfliktów, nawet z elementami wojny. Aneksja Krymu była jak podpalenie Reichstagu.

„Szalony król”, a właściwie „car”, zaczął „zbierać ziemie ruskie”. Najbardziej zagrożone są kraje i terytoria zamieszkane przez Rosjan i ludność rosyjskojęzyczną. Bo jak powiedział rzecznik Putina Dmitrij Pieskow, „Rosja jest krajem, na którym opiera się cały ruski świat”, a Putin „jest prawdopodobnie głównym gwarantem bezpieczeństwa ruskiego świata”. Zapisano to de facto w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego do 2020 r. Choć po raz pierwszy pojawiło się to już w Koncepcji Bezpieczeństwa Narodowego z 2000 r. Ten dokument jasno mówi, że zagraniczna polityka Rosji powinna skupiać się na „ochronie legalnych praw i interesów obywateli rosyjskich za granicą, włączając w to podejmowanie środków politycznych, ekonomicznych i innych”.

Gorzej, że zaborcze plany Putina nie ograniczają się już do kryterium etniczno-kulturowego. Rosja zgłasza pretensje także do ziem nienależących do „ruskiego świata”. Chce odzyskać panowanie nad wszystkimi terytoriami i narodami, nad którymi już kiedyś panowała. Od krajów byłego bloku wschodniego po Finlandię. Ideologowie nowego imperializmu, z euroazjanistą Aleksandrem Duginem na czele, zawsze znajdą podstawę dla podbojów. Południowy wschód Ukrainy to wszak część Noworosji – obszaru między Dnieprem a Kubaniem, podbitego w trakcie wojen z Turcją i Chanatem Krymskim. Zresztą sama Ukraina to wszak Małorosja. A Tyraspol, stolicę dzisiejszego Naddniestrza, założył sam Aleksandr Suworow w ostatniej dekadzie XVIII w. Co kryje się w głowie „szalonego cara”? Analiza deklaracji, ale też reform rosyjskiej armii i prowadzonych przez nią w ostatnich latach ćwiczeń, dają wyobrażenie „zwycięskiego marszu”. Oczywiście najpierw trzeba zhołdować Ukrainę albo ją rozczłonkować, odpychając od morza, odbierając przemysłowe centrum i całe południe oraz wschód kraju. Uderzenie w Mołdawię może nastąpić, jeszcze zanim zakończy się faza ukraińska. Następna w kolejce jest Gruzja. Jeśli na tym etapie Kreml nie zostanie zatrzymany, coraz bardziej rozzuchwalony sięgnie po kraje bałtyckie, a może i Finlandię. A co z innymi republikami postsowieckimi, nawet tymi zaprzyjaźnionymi? Białoruś jest konsumowana pokojowo. Zapewne po śmierci Aleksandra Łukaszenki stałaby się kolejną gubernią rosyjską. Azerbejdżan, odcięty od Europy przez prorosyjskie Gruzję i Armenię, nie będzie mógł opierać się zbyt długo. Z kolei w Azji Centralnej dobrym pretekstem do narzucenia pełnego panowania może być wzrost zagrożenia islamizmem i nacisk chiński, którego satrapowie z regionu obawiają się bardziej niż Rosji.

Mołdawia

NATO poważnie bierze pod uwagę wojskowe działania Rosji przeciwko Mołdawii. 23 marca dowódca sił Sojuszu w Europie gen. Philip Breedlove wyraził obawę, że celem ofensywy rosyjskiej na Ukrainie będzie dojście aż do Naddniestrza. O wzroście napięcia w tym regionie świadczy rezygnacja przedstawicieli separatystycznej republiki z udziału w kolejnej turze rozmów pokojowych. Tyraspol oskarżył Kiszyniów i Kijów o eskalację napięcia nad granicami. Moskwa zaś zapewniła natychmiast o gotowości podjęcia działań zbrojnych w celu „wymuszenia pokoju od każdego agresora”. W Naddniestrzu znajduje się obecnie co najmniej 2000 żołnierzy rosyjskich. Do ok. 1200 „mirotworców” dołączyło w ostatnich tygodniach ok. 800 specnazowców i spadochroniarzy. Do tego należy dodać ok. 15 tys. dobrze wyszkolonych i uzbrojonych żołnierzy „republiki” oraz największe w Europie Wschodniej składy broni. W ostatnim czasie zauważono wzrost aktywności militarnej w regionie. Siły naddniestrzańskie ćwiczyły m.in. ostre strzelanie z czołgów T-64 i moździerzy oraz przeprawę przez rzekę. Natomiast Rosjanie – odpieranie ataków na ich bazy i konwojowanie pomocy humanitarnej. W Naddniestrzu mieszka ok. 150 tys. obywateli Rosji, nic dziwnego, że już w 2006 r. w referendum większość ludności opowiedziała się za wejściem w skład Federacji Rosyjskiej.

Istnienie uzbrojonych sił w Tyraspolu i radykalne deklaracje liderów regionu zmuszają Ukrainę do podzielenia uwagi i zasobów obronnych. Gdyby Kijów przesunął wszystkie siły na wschód, odsłoniłby zachodnią granicę. W takiej sytuacji oddziały z Naddniestrza mogłyby wkroczyć do obwodu odeskiego, dążąc do połączenia z siłami działającymi z Krymu oraz zajmując wybrzeże wraz z Odessą przy współdziałaniu z Flotą Czarnomorską i desantem. Siły w Naddniestrzu mogą być też wykorzystane w innym celu. Chodzi o doprowadzenie do „federalizacji” Mołdawii, tzn. wkroczenie do autonomicznej Gagauzji (obszar zamieszkany przez ok. 200 tys. prawosławnych Turków, zdecydowanie prorosyjskich), a następnie zmuszenie władz w Kiszyniowie do przyjęcia modelu państwa złożonego z trzech równych sobie podmiotów: Mołdawii, Naddniestrza i Gagauzji. Taki scenariusz, od wielu lat lansowany na polu dyplomatycznym przez Kreml, zablokuje ostatecznie wejście Mołdawii do UE i uczyni ten kraj niestabilnym i podatnym na wpływy dobrze zorganizowanych i wspieranych przez Moskwę środowisk polityczno-biznesowych z Naddniestrza. Warto zwrócić uwagę na sekwencję wydarzeń. 2 lutego w nielegalnym referendum Gagauzi opowiedzieli się za wejściem Mołdawii do Unii Celnej, a nie UE. 25 marca delegację władz Gagauzji podejmowali w Moskwie i Putin, i premier Dmitrij Miedwiediew. 28 marca (rozmowa z Obamą) i 31 marca (rozmowa z Merkel) Putin mówił o rzekomej blokadzie Naddniestrza i postulował konieczność znalezienia „sprawiedliwego i całościowego” uregulowania problemu separatystycznej republiki.

Gruzja i Kazachstan

Najbardziej napięta pod względem militarnym – nie licząc Ukrainy i Mołdawii – jest teraz sytuacja w Gruzji. Kiedy „zielone ludziki” zajmowały Krym, rosyjskie samoloty i helikoptery nagminnie i bezkarnie wlatywały w przestrzeń powietrzną Gruzji. Jeszcze w styczniu Rosja przesunęła linię strefy granicznej z Abchazją 11 km w głąb terytorium. Czyli odebrała pas terytorium Gruzji, bo i Abchazja, i Osetia Południowa formalnie podlegają Tbilisi (mimo ogłoszonej niepodległości, uznanej przez Moskwę i kilka małych krajów). Nie wiadomo, czy teraz Rosja zdecyduje się zrobić z obu regionami to co z Krymem. Dużo większe poparcie dla wejścia w skład Federacji Rosyjskiej panuje w Osetii Płd. Ale Moskwa może jeszcze poczekać, bo celem jest cała Gruzja. W dniach 15, 24 i 27 marca w Tbilisi doszło do prorosyjskich demonstracji. Każda kolejna była liczniejsza, pojawiły się rosyjskie flagi, a władze nie reagowały. Te nagłe „spontaniczne” manifestacje są w Gruzji zupełnie nowym zjawiskiem. Jeszcze kilka lat temu nikt by się nie odważył wychodzić na ulicę z rosyjską flagą. – Prorosyjskie grupy zaczęły się czuć bezpiecznie pod rządami koalicji Bidziny Iwaniszwilego – mówi deputowany opozycji David Darcziaszwili. Wszystko wskazuje na to, że organizujące demonstracje grupy „euroazjatyckiej młodzieży” są finansowane przez rosyjski wywiad. Za wojskową agresją Rosji na Gruzję przemawiają względy strategiczne. Moskwa zyska wtedy lądowe pełne połączenie z sojuszniczą Armenią, gdzie posiada bazy wojskowe, oraz odetnie bogaty w ropę i gaz Azerbejdżan od Europy i Turcji. Pogłębiłoby to też izolację krajów Azji Centralnej.

Tam najbardziej prawdopodobnym celem Kremla jest Kazachstan z 3,5-mln. mniejszością rosyjską. W kilku północnych prowincjach graniczących z Rosją kazachscy Rosjanie stanowią 28–48 proc. ludności. Choć Nursułtan Nazarbajew deklaruje, że niezmiennie stoi po stronie Moskwy, to formalnie Astana nigdy nie stwierdziła, że uznaje aneksję Krymu. Warto przypomnieć, że w apogeum zajmowania półwyspu przez Rosjan Nazarbajew wydał rozkaz mobilizacji sił zbrojnych na Morzu Kaspijskim i w kilku regionach graniczących z Rosją. Teraz duży niepokój Kazachów budzi decyzja Rosji o przesunięciu rakiet bliżej granicy, oficjalnie w ramach przygotowań na destabilizację Azji Centralnej po opuszczeniu Afganistanu przez siły USA i NATO. Baterie Iskanderów będą stacjonować w obwodzie orenburskim, ok. 100 km od granicy kazachskiej. Tyle że rakieta typu Iskander-M, następca słynnego Scuda, jest przewidziana do atakowania zmasowanych sił wroga lub obiektów takich jak lotniska, systemy obrony powietrznej czy zgrupowania czołgów. Trudno wyobrazić sobie takie zagrożenie ze strony islamistów.

Kraje bałtyckie

W Estonii Rosjanie stanowią ok. 24 proc. populacji, na Łotwie 27 proc., niemal 5 proc. na Litwie. W kilku rejonach północno-wschodniej Estonii Rosjanie są wręcz w zdecydowanej większości. Na Łotwie współrządzą w Rydze i kilku innych dużych miastach, dużą grupę narodowościową stanowią w graniczącej z Rosją Łatgalii. Co prawda Estonia i Łotwa są od 2004 r. członkami NATO i UE, więc mamy do czynienia z innymi uwarunkowaniami geopolitycznymi niż na Ukrainie i ryzyko bezpośredniego zagrożenia militarnego jest więc teraz znacząco niższe, ale kraje bałtyckie mają dla Moskwy ogromne znaczenie strategiczne. Podczas gdy Krym i południe Ukrainy są ważne jako baza wypadowa Floty Czarnomorskiej na Morze Śródziemne, to kraje bałtyckie posiadają niezamarzające przez cały rok porty i są oknem na Zachód – więc są celem rosyjskiej ekspansji, poczynając już nawet nie od Piotra I, lecz od Iwana IV Groźnego (wojny w Inflantach w XVI w.). W ostatnich dwóch miesiącach wyraźnie wzrosła aktywność rosyjska na „froncie” bałtyckim.

Cały tekst ukazał się w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska"

Reklama
Reklama