W czasie prosperity w branży okrętowej może upaść nasza największa stocznia. Niedawno media ogłosiły, że upadłość zakładu, w którym narodziła się Solidarność, jest przesądzona. Władze spółki zarządzającej stocznią zaprzeczają. Związkowcy biją jednak na alarm
Przemysł stoczniowy jest dosyć specyficzny. Budowa statku jest według inżynierów równie skomplikowana jak skonstruowanie samolotu. Koniunktura w przemyśle stoczniowym następuje co kilkanaście, a nawet co kilkadziesiąt lat. Kilka lat prosperity, kiedy stocznie mogą realizować zamówienia, przeplatane są długimi okresami przestoju. Dlatego dla prawidłowego funkcjonowania przemysłu stoczniowego niezbędne są wieloletnie plany biznesowe.
Przy ich dobrym wdrożeniu produkcja okrętów dla wielu krajów, chociażby Korei Płd., staje się jednym z głównych kół zamachowych gospodarki.
W Polsce mogło być podobnie. Jednak następujące po roku 1989 rządy pozwalały na ograniczenie produkcji statków. W okresie gorszej koniunktury w latach 90., zamiast wypracowania planów, kolejne gabinety doprowadzały do upadku polskiego przemysłu stoczniowego. Za rządów Tuska upadek ten się dopełnia.
Zniszczyć kolebkę Solidarności
Stocznia Gdańska to miejsce szczególne. To tu w sierpniu 1980 r. powstała Solidarność. To tu miał początek demontaż Imperium Zła. Dziś sytuacja zasłużonego zakładu jest tragiczna. Kilka tygodni temu TVN wieszczył nawet upadek stoczni.
Zakład wciąż działa. Jego los pozostaje jednak niepewny. O taką sytuację związkowcy oskarżają władzę. –
Za tragiczne położenie Stoczni Gdańskiej odpowiadają wszystkie rządy po 1989 r., z wyjątkiem pisowskiego. Gabinet Donalda Tuska jest jednak prymusem w unicestwianiu przemysłu stoczniowego i morskiego. Najpierw w skandaliczny sposób zniszczono stocznie w Szczecinie, później w Gdyni, a teraz pogrąża się najdłużej opierający się Gdańsk. Bez pomocy państwa tak ważny zakład w historii Polski, ale również jeden z większych zakładów na Pomorzu, może nie przetrwać – alarmuje Karol Guzikiewicz, lider Solidarności w Stoczni Gdańskiej.
Sytuacja zakładu jest rzeczywiście bardzo trudna. W ostatnich miesiącach przedsiębiorstwo miało problem z wypłatami wynagrodzeń dla pracowników. Otrzymywali je w kilku transzach.
Parę tygodni temu TVN ogłosił nawet, że
spółka niebawem upadnie. Na szczęście te informacje się nie potwierdziły. Stocznia nadal działa. Ale zdaniem związkowców wyrok został jedynie odroczony. Patrząc na historię rozkładu polskiego przemysłu stoczniowego, ich obawy mogą być zasadne.
Fałszywi przyjaciele
Historia walki o Stocznię Gdańską sięga lat 90. Wtedy po raz pierwszy zaczęto mówić o sprzedaży zakładu. Powstał silny ruch obywatelski, którego celem miało być ratowanie stoczni. Akcję zorganizowali pracownicy, włączyło się w nią Radio Maryja. Na antenie rozgłośni zbierane były pieniądze na ratowanie stoczni.
Jednocześnie zatrudnione w niej osoby miały plan tzw. prywatyzacji pracowniczej. W przybliżeniu polega ona na tym, że pracownicy wykupują udziały przedsiębiorstwa. Staje się ono prywatne, jednak nie przechodzi w obce ręce. Wszystko było na dobrej drodze.
Na 16 września 2000 r. planowano walne zebranie stoczniowców, którego głównym punktem miała być właśnie prywatyzacja pracownicza.
Dzień przed zebraniem członkowie Komitetu Ratowania Stoczni zginęli w tajemniczym wypadku samochodowym w drodze na spotkanie z ówczesnym ministrem skarbu Andrzejem Chronowskim.
Ofiarą wypadku był m.in. Bolesław Hutyra – lider komitetu, który osobiście zabiegał o prywatyzację pracowniczą. Po walnym zebraniu miał zasiąść w zarządzie spółki. Zebranie odbyło się dzień po tragicznej śmierci. Członkami Rady Nadzorczej zostały osoby kojarzone ze środowiskami narodowymi –
Roman Giertych i Witold Hatka.
Podczas walnego zgromadzenia punkt dotyczący prywatyzacji pracowniczej znikł z programu zebrania. Szansa na uratowanie stoczni została zmarnowana. Nazwiska Giertycha i Hatki przewijały się też w sprawie afery z Wielkopolskim Bankiem Rolnym. Niebawem obaj politycy utworzyli Ligę Polskich Rodzin. Wróćmy jednak do tego, co się dzieje dziś.
Walka z wiatrakami
Jak podawały media, w stoczni od dłuższego czasu trwa redukcja zatrudnienia. Jeden z serwisów internetowych informował, że w zakładzie zamiast statków, produkowane są... wiatraki do farm wiatrowych, które mają niebawem powstać nad Wisłą. A więc zamiast przemysłu stoczniowego, który w wielu krajach (np. w Niemczech czy Korei) stanowi o sile gospodarki, w Stoczni Gdańskiej inwestuje się w wiatraki.
Warto nadmienić, że w Niemczech od rzekomo ekologicznych farm wiatrowych coraz częściej się odchodzi.
W Polsce Tuska produkcją wiatraków zastępuje się strategiczną gałąź gospodarki.
Właścicielem 75 proc. akcji Stoczni Gdańskiej jest dziś ISD, czyli ukraiński Związek Przemysłowy Donbasu. Reszta udziałów należy do państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu. Przedstawiciele ukraińskiego koncernu przekonują, że niedawne informacje medialne o groźbie upadłości zakładu są wyssane z palca. – Stoczni Gdańskiej nie grozi upadłość – zapewnił w rozmowie z Radiem Gdańsk rzecznik ISD Jacek Łęski.
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Przemysław Harczuk