10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!
Z OSTATNIEJ CHWILI
Rząd Izraela zatwierdził porozumienie z palestyńskim Hamasem w sprawie zawieszenia broni w Strefie Gazy oraz uwolnienia zakładników • • •

Przejmująca historia: Polska, podziemna gra w klasy

Może o sobie powiedzieć, że miała w życiu ogromne szczęście. Choć za „usiłowanie obalenia Polski Ludowej przemocą” przesiedziała we wrocławskim więzieniu dwa lata, jest pełna życia i wspomina represje komunistyczne ze szczyptą humoru. – Miałam smutne

arch. GP
arch. GP
Może o sobie powiedzieć, że miała w życiu ogromne szczęście. Choć za „usiłowanie obalenia Polski Ludowej przemocą” przesiedziała we wrocławskim więzieniu dwa lata, jest pełna życia i wspomina represje komunistyczne ze szczyptą humoru. – Miałam smutne dzieciństwo, niewesołą młodość, za to starość mam dobrą! – mówi pani Genowefa. Energiczna i uśmiechnięta starsza pani opowiada o swoich przeżyciach, jakby to był film.

Pani Genowefa urodziła się w rodzinie państwa Cytryniaków w Kostusinie koło Brześcia nad Bugiem w 1932 r. – W dowodzie z PRL miałam wpisane „urodzona w ZSRR”. Strasznie się wykłócałam, że ja się nie urodziłam w ZSRR, tylko w Polsce! – dodaje z uśmiechem.

Czarna noc wojny
Gdy wybuchła wojna, mała Gienia miała pierwszy raz pójść do szkoły. – Strasznie płakałam, bo bardzo chciałam się uczyć. Ale nie było już jak.
Najpierw przyszli Niemcy. – Byli dwa tygodnie, a potem Sowieci. Mieliśmy 8 km do granicy. Nie wiem, czy dobrze, czy źle, że znaleźliśmy się po stronie sowieckiej, bo tam nie było dobrze. Ale jak zaczęły się wywózki na Sybir, mama na noc nas ubierała, a nie rozbierała. Każde z nas miało coś ciepłego i tobołek. Sołdaci przychodzili o 4 nad ranem i szukali partyzantów. Strach był okropny.
Po ponownym wejściu Niemców mała Gienia uparła się, by pojechać z mamą do Brześcia. – Od zawsze lubiłam podróżować, włóczyć się, chciałam zwiedzać świat. Byłam bardzo ruchliwym dzieckiem. Gdy dojechałyśmy do miasta, Niemcy nas zgarnęli i zapędzili na plac. To już było po likwidacji getta. Ktoś widocznie doniósł, że polska rodzina ukrywa rodzinę żydowską. Rodzice stali z dziećmi na tym placu. Wszędzie Niemcy z psami. Najpierw zastrzelili polskie dzieci, potem matkę i ojca. Żydzi musieli na to patrzeć, potem zginęli i oni, zepchnięci do dołu. Mama chciała mi zasłonić oczy, ale żandarm uderzył ją kolbą karabinu. Musiałam na to patrzeć... – zawiesza głos.
(...)

Po wojnie rodzina pani Genowefy najpierw trafiła w Poznańskie, po pół roku przeniosła się do Wrocławia.
Później pani Genowefa poszła do szkoły z internatem w Jeleniej Górze. – Wiadomo, chciałam się uczyć, a w czasie wojny nie bardzo było to możliwe, choć mama się starała. I właśnie w tym internacie poznałam koleżanki – Basię Gaertner i Bożenę Skrobalską. Basia miała brata Tadeusza, był jeszcze Henryk – wspomina.

Obalić Polskę Ludową
– Wszyscy byli w skautingu, a w 1948 r. stało się jasne, że skauting, czerpiący z tradycji przedwojennych, zostanie zlikwidowany. To się nam nie podobało. Ja pochodziłam z rodziny bardzo patriotycznej, a ta powojenna rzeczywistość była zaprzeczeniem patriotyzmu. Tadeusz wymyślił, ze zawiążemy własną, podziemną organizację. Nazwaliśmy się „Związek Białej Tarczy”. W lesie znaleźliśmy broń, trochę granatów, jeden karabin. Mieliśmy więc mały arsenał – uśmiecha się pani Genowefa. – Mieliśmy pseudonimy – Bożena wybrała „Jaskółkę”, Basia „Nie wiem”. Ja wybrałam „Dzięcioła”, bo zawsze mi się te ptaki podobały, choć i tak wszyscy na mnie wołali Cytrynka, od nazwiska. Ale potem doszliśmy do wniosku, że nikt nie będzie wiedział, co to jest ta „Biała Tarcza”, więc przemianowaliśmy naszą grupę na Narodowe Siły Zbrojne „Pasieka”. Ładniej brzmi, prawda? – mówi.
Wszystko to działo się w październiku 1948 r. Dziewczęta miały po 15 lat.
Rozrzucałyśmy ulotki, zrywałyśmy afisze. Taki mały sabotaż – uśmiecha się pani Genowefa. Dziewczęta chodziły do szkoły. – 25 marca miałyśmy mieć rano klasówkę z matmy. Chciałyśmy w stołówce trochę jeszcze powkuwać. Wyszłyśmy z internatu i – niech mi pani wierzy, to było bardzo dziwne – nagle przeleciał nam parę razy pod nogami czarny kot. Powiedziałam: dziewczyny, nie idźmy na klasówkę, bo dostaniemy dwóje. Ale wtedy zobaczyłyśmy naszą dyrektorkę w towarzystwie trzech smutnych panów. Pokazała na nas i powiedziała: to te.

Grzeczne pensjonarki
Smutni panowie zaprowadzili dziewczęta do stołówki. – Powiedzieli: tylko bez krzyku i płaczu! Zapytali: wiecie za co? Powiedziałyśmy, że wiemy. Rozpracowywali nas od paru miesięcy. Przeszukali nasz pokój, znaleźli ulotki. Zawieźli na UB w Jeleniej Górze. Tam był taki ubek, który był nawet dość grzeczny. Kazali nam wejść, dygnęłyśmy jak dobrze wychowane pensjonarki i powiedziałyśmy: dzień dobry. Ubek na nas popatrzył i zapytał, czy to my miałyśmy zrywać afisze o poborze do Wojska Ludowego. Potwierdziłyśmy. On: – A czemu to panny ich nie zrywały? – Bo nie mogłyśmy dosięgnąć, proszę pana! – Taaak? To powinny sobie panny kupić drabinkę!
Wkrótce przewieziono je do bezpieczniackiego aresztu w Bolesławcu. Po wielu godzinach stania na korytarzu odbyło się pierwsze przesłuchanie i dopiero późnym wieczorem odprowadzono je do cel. Położyły się spać, ale po godzinie drzwi się otworzyły. Znowu kazali iść na przesłuchanie. – Basia poszła pierwsza, ja druga. Przesłuchiwał mnie ubek z Wrocławia. Bawił się pistoletem i powiedział: – Wiesz, mógłbym cię teraz zastrzelić i nic by mi nie zrobili, powiedziałbym, że chciałaś uciekać. Ja na to: – Wie pan co, gdyby mnie pan zastrzelił, to spełniłby pan moje marzenie. On pyta: – A ty byś mnie zastrzeliła? Powiedziałam, żeby dał pistolet, to się przekona. Nie zaryzykował.

Księżniczki na UB
Szef bolesławieckiego UB miał córkę w wieku dziewcząt, być może dlatego ulitował się nad ich losem. – Któregoś dnia usłyszałam, jak strażnicy rozmawiali ze sobą i padło słowo „księżniczki”. Zapytałam, kto to niby są te księżniczki, a oni na to: no jak to, wy! Szef jak się dowiedział, że mają was tu przywieźć, to kazał w celi założyć drewnianą podłogę, umywalkę i sedes. Chłopcy mieli dużo gorzej, spali na betonie.
Na święta wielkanocne szef przyszedł do celi, by spytać, czy czegoś nie potrzebują. – Powiedziałyśmy: – Szefie, taka ładna pogoda, chciałybyśmy pójść na spacer. A on, ku naszemu zdumieniu, odpowiedział: – No rzeczywiście, oddziałowy – ja podpiszę rozkaz, jak będziecie mieli czas, macie je wyprowadzać na spacer do ogrodu!

Dziewczęta wyszły ze strażnikiem z pepeszą na ramieniu. – Najpierw rozglądałyśmy się z zachwytem: o, kwiatek, o, listek, ale ile można zachwycać się kwiatkami? Biegać nam pewnie strażnik by nie pozwolił, bo by pomyślał, że chcemy uciekać. W ogrodzie była świeżo skopana ziemia, więc po kwadransie narysowałyśmy sobie klasy i zaczęłyśmy grać. Wtedy z budynków wylecieli wszyscy strażnicy, bo nie wszyscy jeszcze nas widzieli. Gapili się na to widowisko chwilę, aż wreszcie jeden z nich, tak, przystojny, choć niemiły, wziął się pod boki i zaczął się śmiać: – O kurwa, Polska podziemna gra w klasy!

Notorycznie wcześniej rozwinięta
Wkrótce jednak, po upływie czterech i pół miesiąca, areszt w bolesławieckim UB się skończył. Pani Genowefa z koleżankami trafiły na Sądową, do okrytego ponurą sławą wrocławskiego aresztu. Tuż obok znajdował się wojskowy szpital psychiatryczny, w którym zakatowano wielu żołnierzy podziemia. Na rozprawie sędzia skazał dziewczęta, jako niepełnoletnie, na stosunkowo niskie kary – pani Genowefa dostała pół roku.
Niestety, prokurator okazał się znacznie mniej wyrozumiały. – Proszę spojrzeć, jakie tu są bzdury – pani Genowefa wymachuje odbitką pisma, w którym prokurator domaga się podwyższenia wyroku dla niej i jej koleżanek. – Popłakałam się ze śmiechu, jak to przeczytałam.
Rzeczywiście, w skardze rewizyjnej z 1 września 1949 r. do Najwyższego Sądu Wojskowego, podpisanej przez niejakiego porucznika Turkiewicza, czytamy (pisownia oryginalna): „Fakt, iż osk. Skobalska Bożena i Cytryniak Genowefa miały ukończone pełne 16-cie lat życia, oraz biorąc pod uwagę ich przestępną działalność stwierdzić należy, iż obie oskarżone osiągnęły dostateczny stopień rozwoju umysłowego, by módz rozpoznać znaczenie swych czynów, zwłaszcza iż notorycznie znanym jest fakt, że kobieta wcześniej rozwija się od mężczyzny”.
Byłoby to bardzo śmieszne, gdyby nie fakt, że sąd przychylił się do wniosku prokuratora i skazał panią Genowefę na dwa lata więzienia.

Los współwięźniarek
Dopiero tam rozpoczął się dla pani Genowefy koszmar.
Warunki były straszne. Oczywiście nie było żadnej kanalizacji, był tylko kibel w kącie, czyli wiaderko. W ciasnej celi musiało się czasem pomieścić ponad dwadzieścia więźniarek. Siedziała ze mną kobieta, której mąż był żołnierzem podziemia, zgarnęli ją nad ranem. W mieszkaniu zostało niemowlę, a przecież do tych mieszkań natychmiast wprowadzały się rodziny ubeków. Przez pół roku nie wiedziała, co się stało z jej dzieckiem. Potem się dowiedziała, że sąsiadka uratowała jej synka przed domem dziecka – w ostatniej chwili zabrała go do siebie i zawiadomiła jej siostrę.

(...)

Gdzie robią amunicję?
Ostatnie Boże Narodzenie w więzieniu pani Genowefa wspomina z gorzkim uśmiechem. – Weszła do celi oddziałowa, pamiętam, nazywała się Adamowska. Wyjęła z kieszeni opłatek i się z nami podzieliła.
Głód był jednak częstym gościem w celi na Sądowej. – Wyglądałam przez okno i zobaczyłam psa. Pomyślałam: Boże, gdyby złapać tego psa i gdyby go upiec z sierścią i wnętrznościami, to bym go zjadła. Ale najgorsze było coś innego – to, że byłam zamknięta. Brakowało mi przestrzeni. Pierwsze dwa tygodnie chodziłam od ściany do okna i powtarzałam, że tego nie wytrzymam. Któraś z więźniarek rzuciła wtedy: Cytrynka, myślisz, że jak chodzisz, to nie siedzisz?

Wytrzymała jednak. Genowefa Cytryniak wyszła z więzienia po odsiedzeniu całego wyroku, w 1951 r. – Byłam jak paluszek. Miałam 18 lat, wyglądałam na 14.
Pani Genowefie udało się dostać pracę sekretarki w Introdruku we Wrocławiu. Oczywiście nie przyznała się, że była skazana.

Jaruzelski boi się Cytrynki
Pani Genowefa została... kibicem. Przez wiele lat chodziła na mecze Śląska. Z dumą stwierdza, że w Introdruku współprojektowała zielone stroje piłkarzy – i wyjeżdżała z kibicami żużlowego klubu Sparta Wrocław. Pod koniec lat 70. znajoma pani Genowefy przysłała jej zaproszenie do Francji. – Złożyłam podanie i zamiast paszportu dostałam wezwanie na UB.
Esbecy zaczęli szantażować panią Genowefę wyrokiem i zażądali podpisania zgody na współpracę w zamian za paszport. – Powiedziałam: – O nie, niczego nie będę wam mówić ani tym bardziej podpisywać. Tyle lat żyłam bez Francji, to mogę żyć dalej. Na co oni, że ich nie będzie interesowało moje życie prywatne. Odparłam: – Aha, czyli mogę się puszczać na pl. Pigalle? Dziękuję! W końcu dali mi ten paszport, chyba machnęli ręką.
Przed stanem wojennym znowu złożyłam podanie o paszport, bo dostałam zaproszenie od przyjaciół z Miami. Ale wybuchł stan wojenny i dostałam pisemko, że „ze względu na bezpieczeństwo państwa zgody nie udzielą” – śmieje się pani Genowefa. – Do dziś nie wiem, czego się bali.
Obecnie pani Genowefa mieszka we Wrocławiu, a dzięki przyjaciołom część roku spędza na Florydzie. Wreszcie może zwiedzać świat.

*     *     *
10 listopada, w dniu 80. urodzin, panią Genowefę odwiedziła delegacja młodych kibiców Śląska Wrocław. Prezentem był szalik klubowy z Białym Orłem i przekreślonym sierpem i młotem. Jak uzasadniali, dla takich ludzi jak pani Genowefa niepodległa Polska była najważniejsza. Wśród nich znaleźli się uczniowie jednej ze szkół w Brzegu – wkrótce zorganizują w swojej szkole specjalne spotkanie z naszą bohaterką.

Cały tekst można przeczytać w aktualnym numerze "Gazety Polskiej" dostępnym w kioskach i punktach prasowych do przyszłej środy.

 



Źródło: Gazeta Polska

Urszula M. Radziszewska