Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polska

Kraje bałtyckie: Rosyjskie zagrożenie

fot.: mil.ru


fot.: mil.ru

Finlandię i kraje bałtyckie niepokoi rosnący tuż za granicą potencjał wojskowy Rosji. Stało się to już nawet tematem publicznej debaty. Niedawno wysoki emerytowany oficer estońskiej armii zaapelował, żeby budować własny potencjał obronny, bo w razie wojny pomoc sojuszników z NATO może nadejść zbyt późno.

Pułkownik Raivo Tamm udzielił wywiadu telewizji ETV5. Przypominając, że Rosja ostatnio podwoiła liczbę swoich oddziałów w regionie północnozachodnim, podkreślił, że sama Estonia nie jest w stanie się obronić. Ale z drugiej strony, nie może tylko liczyć wyłącznie na pomoc sojuszników. Konieczne jest połączenie tych dwóch czynników.

Przypomniał, że agresja Rosji na Gruzję w 2008 r. zaskoczyła świat. „Jak widzieliśmy, reakcja zajęła trochę czasu. Żeby dać Estonii ten czas, potrzebujemy umieć bronić się sami” – uważa płk Tamm. Zastrzega, że nie twierdzi, iż rosyjski atak jest nieunikniony. Uważa jednak, że jest teoretycznie i technicznie możliwy.

Porównując sytuację Estonii do Gruzji, zwraca uwagę, że jedyną przewagą Estończyków jest liczenie na pomoc wojskową NATO. Słabym punktem tych rachub jest czas – przewaga rosyjska jest tak miażdżąca, że trzeba nadzwyczajnego wysiłku samych Estończyków, by wytrzymać w obronie do nadejścia pomocy.

Estońska armia liczy 4,8 tys. żołnierzy, plus 11,5 tys. wyszkolonych rezerwistów. Nie ma cięższego sprzętu wojskowego, floty wojennej ani lotnictwa. Obrona przeciwlotnicza sprowadza się do niedużej liczby ręcznych wyrzutni rakietowych.

Dla porównania, Gruzja w 2008 r. miała cztery brygady regularnej piechoty, plus jedną w trakcie formowania – w sumie 20 tys. żołnierzy regularnej armii, a do tego 6 tys. sił MSW, doświadczonych w walce z separatystami. Oraz oczywiście ciężki sprzęt wojskowy, lotnictwo i flotę. Na korzyść Gruzinów przemawiało też górzyste ukształtowanie terenu. Tymczasem Estonia jest płaska jak stół i ma długą linię brzegową, bezbronną wobec ewentualnych działań rosyjskiej Floty Bałtyckiej. Estońscy wojskowi oceniają, że w razie wojny na ich kraj w pierwszym rzucie ruszyłyby co najmniej cztery brygady rosyjskie.

Fakt szybkiego podwojenia sił rosyjskich w regionie północno-zachodnim ujawnił we wrześniu raport fińskiej Akademii Obrony. Po połączeniu w 2010 r. okręgów wojskowych moskiewskiego i leningradzkiego w jeden nowy Zachodni Okręg Wojskowy ogromna liczba rosyjskich oddziałów została przesunięta na północny zachód. A przy granicy z Finlandią liczba wojsk została podwojona.

Zapowiedź umieszczenia pocisków rakietowych Iskander w obwodzie kaliningradzkim, zakup od Francji śmigłowcowców Mistral mogących trafić w okolice Bałtyku, patrole bombowców strategicznych nad tym akwenem wprowadzają dodatkową nerwowość w krajach bałtyckich.

Zdaniem łotewskiego politologa Veiko Spolitisa trzy kraje bałtyckie powinny utworzyć wspólne siły zbrojne. Według niego bardzo dobrym przykładem współpracy wojskowej Litwy, Łotwy i Estonii jest Baltic Defense College w Tartu. 2 grudnia w Kownie ministrowie obrony krajów bałtyckich rozmawiali o możliwościach zorganizowania wspólnych zamówień uzbrojenia. Podkreślono też wagę przeznaczania 2 proc. PKB na budżet obronny, co jest nieformalnym zaleceniem NATO. Estonia już osiągnęła ten pułap – przypomniał Mart Laar. Ministrowie obrony Łotwy Artis Pabriks i Litwy Rasa Jukneviciene obiecali uczynić to samo.    

Reklama
Reklama