Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Raport we własnej sprawie

Raport Millera był ostatnią szansą rządu Donalda Tuska, by w sprawie katastrofy smoleńskiej zachować choć odrobinę twarzy.

Raport Millera był ostatnią szansą rządu Donalda Tuska, by w sprawie katastrofy smoleńskiej zachować choć odrobinę twarzy. Treść i sposób jego prezentacji pokazuje, że jedyny wysiłek, jaki włożono w ten projekt, miał pomóc szefowi rządu i niektórym członkom jego ekipy uratować zupełnie inną część ciała.

Jerzy Miller jest osobą politycznie odpowiedzialną za katastrofę smoleńską. To jemu podlega Biuro Ochrony Rządu, które dopuściło się rażących zaniedbań w zabezpieczeniu wizyty polskiej delegacji. Fakt powierzenia mu przygotowania raportu w sprawie przyczyn katastrofy jest skandalem niemożliwym w cywilizowanym państwie. W krajach, w których przestrzegane są podstawowe normy badania katastrof, osoba zainteresowana może być dopuszczona do śledztwa tylko jako strona. Raport Millera jest więc jedynie stanowiskiem strony zamieszanej w katastrofę. Dziwi tylko, że stanowisko obrony pisane jest za państwowe pieniądze i przez tylu państwowych urzędników. Osoba podejrzana ma prawo mówić nieprawdę i podawać własną wersję wydarzeń. Miller z tego prawa w pełni skorzystał. Zrobił to jednak wyjątkowo niezręcznie.

Dla Polaków najistotniejsze jest wyjaśnienie bezpośredniej przyczyny śmierci prezydenta i całej delegacji. Z zapisów czarnych skrzynek wynika, że wszystkie urządzenia samolotu zamarły na wysokości 15 m. Prokuratura dociskana przez dziennikarza „Gazety Polskiej” potwierdziła ten fakt. Nie mogąc go inaczej wyjaśnić, stwierdziła, że musiał to być efekt zderzenia z brzozą. Problem w tym, że samolot był wtedy w innym miejscu. Prezentujący raport Millera stwierdzili, że urządzenia przestały działać już na ziemi. Pytani przez dziennikarzy „Gazety Polskiej” o tę rozbieżność z wersją prokuratury, zmienili zdanie. Stwierdzili, że to nie uderzenie z ziemią ani brzozą, ale kolejne drzewa (na wysokości 15 m?) zniszczyły samolot. Raport tak bardzo nie trzymał się kupy, że najistotniejsze fakty trzeba było zmieniać już w czasie jego omawiania.

To, co nam zaprezentowano, to oczywiście kompletne bzdury. Samolot ma kilka niezależnych systemów zasilania i wszystkie urządzenia nie mogą przerwać pracy bez totalnej destrukcji, a tego żadne drzewa, szczególnie na wysokości 15 m, zrobić nie mogły.

Opis odczytany z urządzeń samolotu najbardziej pasuje do hipotezy „działania sił zewnętrznych”. Tego jednak w ogóle nie badano, a przynajmniej nie przedstawiono nam, że badano. Na pytanie dziennikarza „GP” w tej sprawie komisja nie zechciała udzielić odpowiedzi. Kiedy nalegał, po prostu wyłączono mu mikrofon. Dlaczego komisja Millera z taką zaciekłością rozprawiała się z tezą o zamachu? Czy decydował strach przed Rosjanami? Może chodzi o element jakiegoś międzynarodowego porozumienia?

Powód jednak może być bardziej prozaiczny. Gdyby doszło do zamachu, odpowiedzialność po stronie polskiej ponosiłby przede wszystkim BOR, czyli Jerzy Miller. Zamachu nie tylko więc nie mogło być, ale też dla dobra szefów MSWiA nie powinno się go specjalnie rozważać. Znając Rosję, zamachowców pewnie by nie ustalono. Pytanie o to, dlaczego nikt nie pilnował lotniska i okolic, stałoby się wtedy pytaniem numer jeden. Wybranie Millera na szefa komisji badającej katastrofę wykluczyło więc możliwość uczciwego badania wersji zamachu. Winni musieli być piloci i ewentualnie kontrolerzy lotu. W tej sytuacji łatwo było zwalić wszystko na kolegę z resortu obrony. Kolega oczywiście jest fatalnym ministrem, więc został idealną ofiarą.
 

 



Źródło:

Tomasz Sakiewicz