Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polityka

Zwycięski Nawrocki chce burzyć mury nienawiści. Przegrany Tusk - więcej zamykać

Trudno o bardziej wyrazisty obrazek. „Zburzenie murów nienawiści między Polakami, Polkami, konkretnymi grupami społecznymi – to zadanie, które chcę na siebie przyjąć” – mówi zwycięski Karol Nawrocki po odebraniu zaświadczenia o wyborze na prezydenta. „Ktoś z PiS-owców trzymał taki plakacik: »Wszystkich nas nie zamkniecie«. Pewnie nie, ale prace trwają, chcę was zapewnić” – mówi tego samego dnia w Sejmie przegrany w tych samych wyborach premier Donald Tusk.

Gdy równo rok temu wybory do Parlamentu Europejskiego we Francji wygrało prawicowe Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, prezydent Emmanuel Macron ogłosił, że trzeba sprawdzić, czy nie wygasł jego i bliskich mu polityków mandat do rządzenia. Rozwiązał parlament i rozpisał nowe wybory. Nie musiał tego robić, tym bardziej że europejskie wybory nie są przecież tymi najważniejszymi.

Reklama

W rok później w Polsce w wyborach ważniejszych, angażujących najwięcej emocji, zwyciężył Karol Nawrocki. Ale Tusk nie poszedł w ślady Macrona.

Postanowił, owszem, sprawdzić, ale to, czy wygrał wybory… półtora roku wcześniej. Bo tym był w istocie wniosek o wotum zaufania. Koalicjanci teatralnie sprawdzili, że półtora roku temu mieli większość, a radosnym okrzykom „Donald Tusk!” nie było końca, jakby wybory wygrali teraz, gdy sondaże wskazują na coś zgoła innego. Trudno o bardziej wyraźną demonstrację hipokryzji.

Pojednawczy Nawrocki chce być prezydentem jednej Polski

Słuchając pierwszych wystąpień prezydenta-elekta i premiera po wyborach głowy państwa, można było odnieść wrażenie, jakby to ten pierwszy był mężem stanu o ogromnym doświadczeniu, a drugi nieokrzesanym żółtodziobem.

Karol Nawrocki, który otrzymał najmocniejszy mandat do sprawowania władzy, jaki możliwy jest w polskiej demokracji, do tego zbierając także głosy radykalnej prawicy, wygłosił przemówienie… pojednawcze. Podziękował wszystkim, którzy uczestniczyli w wyborach, bez względu na to, na którego z kandydatów głosowali. Stwierdził, że świadczy to o gotowości Polaków do „wzięcia odpowiedzialności za swoją przyszłość”.

Kandydat, na którego wylano w czasie kampanii kubły pomyj, z najgorszymi wyzwiskami włącznie, zwracając się do wyborców rywala do fotela prezydenckiego, zapewnił, że będzie także ich prezydentem, „prezydentem jednej Polski”.  Nawrocki mówił, że „nienawiść nie może być alternatywą nieudolnych rządów”, dlatego należy „zburzyć mury nienawiści” i prowadzić cywilizowaną dyskusję o wspólnych planach, rozwoju i o bezpieczeństwie.

Zapewnił, że ma plan i propozycję, jak skończyć ze społeczną nienawiścią. Zaproponował, by linią demarkacyjną objąć działania dotyczące bezpieczeństwa, „bo bezpieczni muszą być wszyscy”.

W podobnym duchu mówił o polityce zagranicznej. Podkreślił, że w tej kwestii należy mówić jednym głosem. „Polska to nasza matka. O matce nie mówi się źle za granicą” – stwierdził. 

„Chcę budować Polskę, w której jest miejsce dla każdego, kto Polskę kocha albo przynajmniej Polskę szanuje” – zapewnił. Na koniec wyraził nadzieję, że jego prezydentura będzie „nowym otwarciem w polskiej polityce”.

Żakowski dymisjonuje Tuska po klęsce

Tego samego dnia w Sejmie przemówienie wygłosił przegrany, czyli Donald Tusk, którego zastępca nie został prezydentem. To była porażka dużo bardziej dotkliwa, niż wynikałoby z samej II tury. W I turze bowiem dobry wynik osiągnął także kandydat lewicy, będącej w opozycji do Tuska, czyli Adrian Zandberg.  

Po tejże I turze publicysta antypisowski Jacek Żakowski wezwał wręcz Tuska do dymisji, mówiąc, że ten wynik to czerwona kartka dla jego rządu. „Żółte kartki były w sondażach, jak spadała popularność, CBOS-y, natomiast teraz mamy czerwoną kartkę dla rządu ewidentnie” – mówił w Tok FM. Dlaczego Tusk powinien odejść? „40 proc. głosów oddanych na kandydatów reprezentujących koalicję to jest klęska i w normalnym demokratycznym kraju premier odchodzi w takiej sytuacji. Jeżeli za dwa lata nie mamy mieć prezydenta Nawrockiego i premiera Mentzena albo czegoś gorszego, to strategia koalicji rządzącej musi się diametralnie zmienić, ona musi wrócić do tych emocji, które w 2023 roku były” – stwierdził publicysta.

Tusk nie zamknie wszystkich, ale będzie się starał

Tymczasem Tusk w Sejmie zaklinał rzeczywistość, stwierdzając, że „wyniki wyborów prezydenckich w niczym nie zmniejszą naszego mandatu. Wyniki wyborów nie zmieniają zasad ustrojowych. Czekają nas 2,5 roku pełnej mobilizacji”. Ale zachowywał się nie tylko, jakby nic się nie stało, lecz także buńczucznie zapowiadał działania, do których na oczach całej Polski stracił mandat. Ogłosił, że rząd za słabo się chwalił swoimi osiągnięciami. Zamiast zapowiedzieć zmiany, mówił w kółko o PiS. I ogłosił w mało zakamuflowany sposób jeszcze więcej represji wobec opozycji.

„Zdaję sobie sprawę, że wiele z tych rzeczy, o których wspólnie marzyliśmy, nie zostało jeszcze zrealizowanych. Ale chcę tutaj z całą mocą podkreślić, że rozliczenia, które nigdy nie były przeze mnie traktowane jako rewanż, jako zemsta, tylko jako bardzo poważne podejście państwa polskiego do rozliczenia wszystkich nadużyć. Chcę powiedzieć, że żadne nadużycie, żadna kradzież, żaden fałsz nie zostaną zamiecione pod dywan. Żadne”

– zapowiedział, nie przyjmując do wiadomości, że ludzie właśnie pokazali w wyborach, iż mają dość nadużyć… jego rządu. 

Zamiast spuścić w tej sprawie z tonu, widząc, że jego antywolnościowa polityka odebrała mu poparcie m.in. młodych wyborców, wręcz popisywał się zapowiedziami represji:

„Tu jeszcze na sali przed chwilą byli, może się jeszcze pojawią, ludzie, którzy niedługo staną przed wymiarem sprawiedliwości. Pamiętam przy jednym z takich emocjonalnych momentów, kiedy prokuratura podejmowała działania wobec sprawców nadużyć, ktoś trzymał z PiS-owców taki plakacik: »Wszystkich nas nie zamkniecie«. Pewnie nie, ale prace trwają, chcę was zapewnić”.

Mimo przegranej swojego kandydata z kandydatem wspieranym przez Andrzeja Dudę, Tusk zaatakował urzędującego wciąż prezydenta:

„Nie chodzi o to, żeby decyzją polityczną kogoś zamykać. Chodzi o to, żeby niezależnie od tego, że żyjemy w rzeczywistości politycznej podzielonej, trudnej. Mało kto się spodziewał, w Polsce i na świecie, że może być kraj, gdzie prezydent ukrywa w swoim pałacu sprawców, których ściga państwo. (...) Polska była pod tym względem miejscem absolutnie wyjątkowym”.

Do posła Dariusza Mateckiego, który spędził niesłusznie dwa miesiące w areszcie, z którego uwolnili go nawet sędziowie z „Iustitii”, mówił: „Niech pan usiądzie, bez aluzji oczywiście”.

Nawrocki o wspólnocie, Tusk nie chce kwiecistych przemówień

Te dwa przemówienia pokazały też odmienny język i odmienne podejście prezydenta i premiera do polskiej historii, tradycji i wspólnoty. Karol Nawrocki mówił na Zamku Królewskim: „Jesteśmy w miejscu szczególnym. W miejscu, w którym wydarzyło się tak wiele. Polska siła, niepodległość, odbudowywanie polskiej niepodległości, niezależności. Ale Zamek Królewski to także miejsce, które jest nie tylko miejscem, które jest symbolem historii, ale także które doznało zniszczeń i rozdarcia Rzeczypospolitej. Dzisiaj doświadczeni tymi wszystkimi wiekami możemy z radością być tutaj podczas tej uroczystości i powiedzieć, że jesteśmy dzisiaj w naszej wspólnej, wolnej i niepodległej Polsce, która tak wiele przeszła i ma tak wiele jeszcze do zrobienia w przyszłości. To nasza wspólna ojczyzna”. Okazało się, że wystąpienia prezesa IPN na temat polskiej historii dobrze sprawdzają się także w prezydenckim formacie.

Tymczasem Tusk, także nomen omen historyk, starał się unikać historycznych kontekstów, stwierdzając, że „to nie jest dzień, w którym ktokolwiek czekałby na długie kwieciste przemówienia, to dzień, w którym w związku z sytuacją polityczną po wyborach prezydenckich potrzebna jest klarowna informacja, na czym stoimy”. To na czym? O polityce zagranicznej mówił Tusk rzeczy absurdalne:

„Jestem bardzo dumny z tego, że dokończyliśmy prace i podpisaliśmy traktat z Francją. Mamy po raz pierwszy zobowiązanie dużego państwa, mocarstwa atomowego, do pełnej wzajemnej obrony w wypadku ataku. Kończymy takie prace nad traktatem z Wielką Brytanią. Wbrew PiS-owskiej propagandzie nasza współpraca ze Stanami Zjednoczonymi, zarówno jeśli chodzi o obronność, jak i gospodarkę, jest na najwyższym historycznym poziomie”.

To pierwsze starcie dwóch stylów uprawiania polityki wydaje się być ciekawym preludium do tego, jak polska polityka może wyglądać w najbliższych miesiącach, jeśli Tusk faktycznie nie wymyśli żadnej innej formuły swojego funkcjonowania w polityce.

Źródło: Gazeta Polska
Reklama