Żyjemy w niebezpiecznych czasach. Pierwszy raz od początku III Rzeczypospolitej czujemy bezpośrednie zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zagwarantuje nam, że bomby spadające niekiedy kilkadziesiąt kilometrów od naszej granicy w perspektywie kilku lat nie zaczną spadać na nas. Żyjemy w Europie, jako państwo członkowskie Unii Europejskiej, ale to relacje transatlantyckie przyniosły naszemu kontynentowi – niestety przez pół wieku nie naszej jego części – pokój i rozwój gospodarczy. Odcinanie relacji ze Stanami Zjednoczonymi to koncepcja fatalna dla przyszłości Polski. Pod każdym względem. Ale mimo swojej szkodliwości jest realizowana, i to w dużej mierze rękami rządu Tuska. On sam już raz objawił się jako nieprawdopodobny szkodnik współpracy Warszawa–Waszyngton. Te czarne osiągnięcia dzisiejszego premiera opisywał serial „Reset” (momentalnie usunięty z otwartych zasobów telewizji publicznej dosłownie w pierwszych chwilach jej siłowego przejęcia), a także książka „Zgoda”. Ale przecież Tusk wrócił w stare koleiny antyamerykańskiej polityki. Polska nie ma nawet ambasadora w najważniejszej na świecie placówce dyplomatycznej, czyli w Waszyngtonie! Tego nigdy dotąd nie było! Zbudowana przez rząd opowieść o prezydencie blokującym nominacje to tylko zasłona dymna prawdziwych intencji – przewodniczący Platformy celowo upiera się przy skompromitowanym do cna Klichu, bo wie, że jego obecność wpłynie jedynie destrukcyjnie na relacje polsko-amerykańskie, a dla polskiej opinii publicznej nie będzie to czytelne, gdyż przez niemieckie media w Polsce będzie bombardowana opowieściami o strasznym Trumpie. Czy ten niesłychanie niebezpieczny dla Rzeczpospolitej scenariusz będzie mógł być realizowany z pełnym niszczycielskim rozmachem, przekonamy się 18 maja, a tak naprawdę 1 czerwca. To będą też wybory na temat naszych więzów z najpotężniejszym państwem świata. Zwycięstwo zastępcy premiera Tuska będzie oznaczało umożliwienie rozwinięcia polityki odcinana Warszawy od Waszyngtonu. Ale jest realna alternatywa. O niej Karol Nawrocki nie tylko mówi. W ostatnich dniach udowodnił, iż za jego słowami stoi prawdziwa siła sprawcza i skuteczność. Wizyta obywatelskiego kandydata na prezydenta w Białym Domu jest wyjątkowa nie tylko w historii naszej polityki, lecz także wydarzeń amerykańskich. Otóż najważniejsi ludzie administracji USA z prezydentem Donaldem Trumpem na czele rozpoczęli rozmowy z pretendentem do najwyższego urzędu w Polsce, choć nie pełni on żadnej politycznej roli. Owszem, jest bardzo liczącym się kandydatem popieranym przez największą partię opozycyjną, ma szanse na zwycięstwo – ale jest tylko kandydatem. Pobyt Nawrockiego w sercu amerykańskiej polityki świadczy o tym, że 47. prezydentowi USA autentycznie zależy na relacjach z naszym krajem, i to w sposób ponadstandardowy. To doskonała wiadomość, będącą kolejnym potwierdzeniem wielu jego wypowiedzi gwarantujących naszemu państwu wsparcie w razie zagrożenia atakiem Rosji. Ale to nie wszystko. Ten sposób okazania atencji Karolowi Nawrockiemu pokazuje, że dla republikanów i dla najbliższego otoczenia prezydenta Trumpa jest on godnym zaufania partnerem. Polscy wyborcy stoją zatem przed taką oto alternatywą: czy wybrać polityka bez kontaktów w USA, zarządzanego przez premiera skrajnie antyamerykańskiego, czy postawić na kandydata, który potrafi być skuteczny w budowaniu relacji strategicznych dla przyszłości naszego kraju?
Z Ameryką czy przeciw Ameryce? Katarzyna Gójska: O tym będą te wybory
Najbliższe wybory prezydenckie będą również decyzją kierunkową dotyczącą polskiej polityki zagranicznej. Skupieni przede wszystkim na sprawach wewnątrzkrajowych, pomijamy ten aspekt, uznając naiwnie, iż jest mniejszej wagi. Nie jest. I szczególnie teraz nie jest i nie będzie - pisze Katarzyna Gójska w "Gazecie Polskiej".
Autor: Katarzyna Gójska

Reklama
Autor: Katarzyna Gójska
Źródło: Gazeta Polska