Rupniewska wskazała, że nie weźmie udziału w referendum ws. odwołania jej i rady miasta, ponieważ nie zamierza wpisywać się w scenariusz byłych władz Zabrza, które – w jej ocenie – nie myślą o dobru miasta, a o powrocie do władzy. Podkreśliła, że przejęła od nich budżet, w którym do końca 2024 r. brakowało 228 mln zł, a zadłużenie sięgało prawie 1,4 mln zł.
"Cały zeszły rok poświęciliśmy na to, żeby uratować nasze miasto przed bankructwem" – powiedziała Rupniewska.
Na pytanie o błędy, jakie popełniła, a które mogły doprowadzić do inicjatywy referendalnej, wskazała, że mogła lepiej komunikować się z mieszkańcami w kwestii tego, co zostawiły po sobie poprzednie władze miasta. Stwierdziła, że to m.in. "megalomańskie inwestycje", takie jak centrum przesiadkowe.
Formułowane wobec Rupniewskiej zarzuty dotyczą m.in. zwolnień w jednostkach samorządowych, podwyżek opłat i podatków lokalnych oraz rezygnacji z organizacji cyklicznych wydarzeń kulturalnych. "Czy dla mieszkańców ważne jest lodowisko? Tak. Czy dla mieszkańców ważne są ozdoby świąteczne? Tak. Czy równie ważne lub ważniejsze dla mieszkańców jest to, żeby wypłacić wynagrodzenia pracownikom oświaty? Zdecydowanie tak. Starałam się racjonalnie dysponować odziedziczonym budżetem, ale musiałam bardzo ostrożnie podchodzić do wszelkich wydatków" – tłumaczy się Rupniewska.
Były wiceprezydent Zabrza Krzysztof Lewandowski zapewnił, że popiera inicjatywę referendalną, choć w jej organizację się nie zaangażował. Natomiast członkowie grupy referendalnej podkreślali wielokrotnie, że pochodzą z różnych środowisk, ale stanowią inicjatywę oddolną. Zaapelowali także, aby nie wykorzystywać tego tematu do celów politycznych i kampanii wyborczej.
Zgodnie z prawem wynik referendum będzie ważny, jeśli do urn pójdzie co najmniej 3/5 liczby wyborców, którzy wzięli udział w wyborze władz samorządowych Zabrza w 2024 r. W przypadku prezydentki to 25,9 tys., a w przypadku rady miasta 29,6 tys. osób