Donald Tusk powrócił do władzy. Prawo i Sprawiedliwość oddało rządy zgodnie z demokratycznymi procedurami, wbrew cynicznemu judzeniu TVN i „Gazety Wyborczej” o szykowanym przez PiS zamachu stanu. Wielu z nas czuje dziś pewnie rozgoryczenie, złość i gniew. Chciałbym napisać o wdzięczności. O tym, że były to lata, które bardzo wielu zwykłym ludziom, najczęściej mniej zamożnym, przywróciły nadzieję, że w Polsce są u siebie. I że polski wzrost gospodarczy jest także dla nich.
Wiem, że jedni dziś triumfują, a drudzy piszą okolicznościowe jeremiady. Nie interesują mnie stadne odruchy. Wtorkowego exposé Donalda Tuska, politycznego kunktatora, wysłuchałem z cierpką grzecznością. W środę z uwagą słuchałem zapowiedzi lidera biedakoalicji (nie planuję nazywać jej koalicją 15 października) dotyczących przestrzegania konstytucji. Nie dam się nabrać na plewy – neoliberałowie nigdy nie szanowali jednego z naczelnych konstytucyjnych zapisów dotyczących społecznej gospodarki rynkowej. Neoliberałowie zawsze mieli ten zapis w pogardzie. I zapłacili za to całkowitą utratą władzy w 2015 r.
A exposé Tuska? Było zupełnie w jego stylu – najpierw zapowiedział, że nie będzie zbyt wiele mówił o PiS. Później długo tokował na temat oddającej władzę partii, wyciągając zapisy samobójcy, Piotra Szczęsnego. Dobrze, że Mariusz Błaszczak przypomniał mu później, że to w czasach jego władzy samospalenia pod Kancelarią Premiera dokonał zrozpaczony ojciec trójki dzieci. Z twarzy Tuska spełzł wówczas uśmieszek samozadowolenia.
Wywodzę się ze środowiska lewicy niepodległościowej (dziś mówi się o nim „alt left”). Wychowałem się w inteligenckim domu na popegeerowskiej, wielkopolskiej wsi i przez lata z dość bliska oglądałem ogrom spustoszeń, jakie wywołała balcerowiczowska transformacja w bardzo wielu różnych miejscach naszego kraju. Także ludzie na wsiach, także mniej zamożni z miasteczek i miast Polski B chcieli wówczas rynkowych zmian. Nie spodziewali się, że całe ich życie zostanie zepchnięte na margines, a prawdziwe frukty z przemian spije stosunkowo niewielka część postkomunistyczno-postsolidarnościowych elit.
Pogarda, obojętność, przemoc państwa i kapitału wobec słabszych i mniej zamożnych na trwałe zapisały się w praktyce III RP. Platforma Obywatelska po 2007 r. stała się ucieleśnieniem i symbolem tej bezduszności, pogardy i obojętności. Ludzie, którzy dziś pieją peany na cześć demokracji, przez długie lata bali się głosu społeczeństwa, coraz bardzie sfrustrowanego, coraz bardziej znękanego. Wygnanego w dużej mierze na emigrację zarobkową.
Za co wdzięczność za ostatnie osiem lat? Za przełamanie tamtej logiki. Konsekwentne i zdecydowane. Nie miałem złudzeń wobec PiS – to również była partia ukąszona u swoich początków przez neoliberalne dogmaty społeczno-gospodarcze. Znam wielu PiS-owców, także polityków tej partii, którzy zamienili się w prospołecznych prawicowców, gdy spostrzegli, że pięćsetplusowa polityka po prostu działa. Po pierwsze, zwiększa potencjał gospodarczego wzrostu, choćby przez wzrost popytu i podaży na coraz liczniejsze dobra i usługi na lokalnych rynkach. Po drugie, wzmacnia i stabilizuje notowania rządzącej partii. Ale to wcale nie musiało się udać. PiS mogło skręcić w bardziej wolnorynkowym kierunku. Być w tych sprawach trochę bardziej cywilizowaną Konfederacją. Tego oczekiwało także wielu prawicowych publicystów i ekspertów od spraw gospodarczych.
Wdzięczność za te osiem lat odczuwam również dlatego, że biedakoalicji niełatwo będzie prospołeczne dziedzictwo PiS wyrzucić na śmietnik. Mogą spróbować, ale bardzo mocno sobie tym zaszkodzą. Z pewnością zaszkodzą sobie, posyłając kasjerki w niedzielę do pracy.
Gdybym źle życzył Polsce i Polakom, zacierałbym ręce, czekając, aż Izabela Leszczyna sprywatyzuje służbę zdrowia, a Agnieszka Dziemianowicz-Bąk jako minister pracy, rodziny i polityki społecznej zostanie ograna przez wolnorynkowe wilki w otoczeniu premiera Tuska. A tych wilków w gabinetach nowej władzy zacznie przybywać w błyskawicznym tempie. Ale nie życzę źle swoim rodakom i rodaczkom. Mam więc cichą nadzieję, mimo wszystko, że jutro, pojutrze nie obudzimy się w Polsce tylko dla bardzo bogatych. I najprzyjaźniejszej dla niemieckich firm.
„Co zostało dane, nie będzie zabrane” – to formuła, którą tak naprawdę wbrew sobie, wbrew swoim neoliberalnym mrzonkom i pragnieniom Donald Tusk i jego polityczne zaplecze przyznali rację Prawu i Sprawiedliwości. To jest dziedzictwo partii Jarosława Kaczyńskiego w naszej polityce.
Dziedzictwo ustrojowe, zaryzykuję mocną tezę, ponieważ pięćset-, osiemsetplusowa polityka społeczna przywróciła treść i znaczenie konstytucyjnym słowom o społecznej gospodarce rynkowej. Szkoda, że prezydent Andrzej Duda nie miał okazji w środę, podczas zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska, wprost powiedzieć liderowi KO o tej prostej sprawie. Pewnie będzie po temu jeszcze niejedna okazja.
Jestem wdzięczny PiS również za to, że w znacznej mierze zmieniło dyskusję o znaczeniu polityki społecznej w Polsce. Stało się to nie bez trudu. I nie do końca się udało, ponieważ nasza aspirująca klasa średnia jest w znacznej mierze niezwykle podatna na przekaz płynący z TVN. Przekaz nieprzyjazny mniej zamożnym Polkom i Polakom, chętnie sięgający po klisze o „rozdawnictwie” i „populizmie”, jeśli chodzi o najbardziej elementarne, cywilizowane i przyjęte także na zachodzie Europy prospołeczne standardy.
Ale dla bardzo wielu polskich rodzin, dla Polek i Polaków, ostatnie lata były latami w kraju znacznie bardziej im przyjaznym. I to na tyle przyjaznym, że oswoili się z tym i potraktowali jako normalność. Uwierzyli też, że politycy, gdy rządzą, dotrzymują obietnic danych zwykłym ludziom. Przekonamy się wkrótce, co z tych nadziei zostanie.
Sądziłem, że wielkomiejska klasa średnia, często ludzie ze zwykłych „zadupi” (tak, z premedytacją używam tego słowa, żeby ich zabolało; mi ono nie przeszkadza, cieszę się, że pochodzę z małej wsi), trochę lepiej zrozumie, dlaczego ich rodzice, krewni, znajomi głosują jednak na PiS. Że zrozumieją, właśnie ze względu na to, że często są „słoikami”, dlaczego na PiS głosują miliony Polek i Polaków. Bardzo pomyliłem się w ocenie. Klasa średnia bardzo chce, żeby biedniejsi byli jeszcze biedniejsi. Inaczej przestają widzieć różnicę między sobą a „pisowską biedotą”. Pewne jest jedno: PiS musi pracować także nad ofertą dla nich, nie naruszając jednak prospołecznego rdzenia swojej politycznej strategii.
Bo bez pięćsetplusowej polityki PiS nie rządziłby w tak nieprzyjaznym otoczeniu polityczno-medialnym przez dwie kadencje. I nie byłby dziś najliczniejszą partią w Sejmie X kadencji. Pyrrusowe zwycięstwo smakuje gorzko. Ale wciąż stanowi mocny atut. Wbrew głosowi zrozpaczonych i czarnowidzów – PiS-owi nie ostał się „jeno sznur”. Choć i „złoty róg” trzeba było oddać tak nieciekawym adwersarzom.
Przez ostatnich osiem lat wydarzyło się wiele rzeczy dobrych. Zdarzały się też niepotrzebne i nieudane. Ale zwykli Polacy przez te ostatnie lata zyskali jak nigdy, choć ciemne chmury historii znów pojawiły się na horyzoncie. Tak, te ostatnie osiem lat wartych jest prostego słowa: dziękuję. Wbrew złorzeczeniom dzisiejszych triumfatorów.