Donald Tusk wierzy, że obłaskawienie przedsiębiorców z pomocą deregulacyjnej misji specjalnej szefa InPostu Rafała Brzoski poprawi wizerunek jego rządu. Koalicja Obywatelska wpadła w podobną pułapkę w czasach „zielonej wyspy”: skupiając się na biznesie i wskaźnikach PKB, zapomniała o znacznie szerszej grupie najemnych pracowników. Tym razem złość społeczna może wybuchnąć znacznie szybciej. I już dziś politycy opozycji powinni myśleć, jak przekuć to na zwycięstwa wyborcze - pisze Krzysztof Wołodźko w "Gazecie Polskiej".
W ostatnim kwartale 2024 roku Produkt Krajowy Brutto Polski urósł 3,2 proc. rok do roku – poinformował w ostatnich dniach lutego Główny Urząd Statystyczny. Naszą gospodarkę ciągnie do góry przede wszystkim konsumpcja prywatna. Ale i tak znacznie słabiej niż jeszcze w ubiegłym roku. Na cuda nie ma co liczyć – spada realna dynamika dochodów, co najbardziej odbija się na mało- i średniozamożnych. Co więcej, wzrost konsumpcji prywatnej może wynikać z tego, że Polacy obawiają się kolejnej fali drożyzny i nie ufają ofercie oszczędnościowej banków. Bogaci mają znacznie więcej instrumentów, by zadbać o swój kapitał – lokaty bankowe dostępne znakomitej większości społeczeństwa nie są odpowiedzią na czasy inflacji. Poza tym wielu ludzi nad Wisłą myśli nie tyle o oszczędzaniu, ile o spłacaniu bodaj najdroższych w Europie kredytów mieszkaniowych.
Wróćmy do PKB: lokomotywą ciągnącą popularny wskaźnik wzrostu jest – jak wspomniałem – konsumpcja prywatna. Znacznie gorzej wypadają wskaźniki dotyczące kondycji wielu branż naszej gospodarki: słabnie saldo obrotu zagranicznego, źle jest z inwestycjami. Ekonomiści podkreślają, że w przyszłości wzrost gospodarczy wielu firm silniej mogą stymulować środki z Krajowego Planu Odbudowy. Niewykluczone, że 20 mld złotych z tej puli pójdzie na zbrojenia – co z jednej strony jest zrozumiałe, z drugiej jest sygnałem rosnącej konieczności „militaryzacji budżetu”.
Nawet 3-procentowy wzrost PKB cieszy (choć gdzie mu tam do 12 proc. wzrostu w 2021 roku). Warto jednak zauważyć, że w tym samym czasie mamy do czynienia z niepokojącym wzrostem bezrobocia. Pisałem o tym w weekendowym wydaniu „Gazety Polskiej Codziennie: „Polska zwolnieniami masowymi stoi” (numer z 28.02.2025): pracę tracą nie tylko przedstawiciele klasy ludowej, lecz także pracownicy umysłowi, najpewniej wielkomiejscy wyborcy liberalno-lewicowych formacji, pracujący w bardziej dochodowych branżach, ściśle związanych z nowymi technologiami. Dla rządzących rosnące bezrobocie to temat tabu – najpewniej dlatego, że wielu siłom stojącym za Koalicją Obywatelską tego typu sytuacja zdecydowanie się podoba. Bezrobocie, choć społecznie druzgoczące i powyżej pewnego progu hamujące szeroki wzrost dobrobytu, opłaca się niestety jako bat na pracowników i pracownice.
Marchewek coraz mniej, kija coraz więcej – po rynku pracy pracownika z czasów PiS zostało już tylko wspomnienie.
W III RP dopiero polityka 500 plus skorygowała wiele patologii rynku kształtowanego przez wysokie bezrobocie. Zadziałał też – co akurat jest złą wiadomością – niż demograficzny i kumulacja dwóch dużych fal migracji z Polski, za czasów Wojciecha Jaruzelskiego i z pierwszych lat po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Unijne inwestycje plus szansa na legalną pracę na Zachodzie były najważniejszymi motorami polskiego euroentuzjazmu.
Zostało już z niego niewiele – w dużej mierze na życzenie Brukseli. Teraz bezrobocie znów rośnie. Ale dla Donalda Tuska i jego ministrów to żaden temat. I nie chodzi nawet o to, że „rząd się sam wyżywi”. Liberałowie i postkomuniści od zawsze uważali, że najlepiej działa technologia polityczna polegająca na kupowaniu opiniotwórczych elit. Sami byli tego nauczeni przez swoich patronów z obcych państw. I to też praktykowali i wciąż praktykują na polskim podwórku.
Koalicja 13 grudnia doskonale zdaje sobie sprawę, że jest bezlitośnie punktowana przez dużą część opinii publicznej w sprawie załamania inwestycji, wzrostu bezrobocia, upadku większych i mniejszych firm, podwyżek cen energii, uderzających zarówno w klientów indywidualnych, jak i w biznes.
Sprawa Centralnego Portu Komunikacyjnego miała służyć do rozprawy z rządami Prawa i Sprawiedliwości, a obróciła się przeciw ekipie Tuska – obnażyła jej indolencję, nieudolność, rewanżyzm polityczny prowadzony tam, gdzie potrzebna była kontynuacja – choćby bez fajerwerków. Ze smutkiem można stwierdzić, że strategicznie 2024 rok upłynął tej władzy na nicnierobieniu, poza obsadzaniem państwa swoimi ludźmi i nagonką na ludzi związanych ze Zjednoczoną Prawicą.
Deregulacyjny show, powierzony Rafałowi Brzosce, świetnie sprzedaje się w liberalnych mediach i jest witany oklaskami przez część ekspertów gospodarczych. Nie chcę go dyskredytować co do zasady – wciąż zbyt mało wiemy, by oddzielić ziarno od plew, rzeczy racjonalne od po prostu szkodliwych w tym momencie historycznym dla Polski. Po cichu mówi się, że duża część środowisk biznesowych ma nadzieję przy okazji ułatwić przypływ migrantów do naszego kraju. Ile było psioczenia na PiS w tej sprawie ze strony KO? Jak bardzo rozdmuchano „aferę wizową”? Jeśli teraz deregulacja otworzy szeroko drogi imigrantom zarobkowym, to wcale nie będą to już ludzie z Ukrainy.
Nasze społeczeństwo – o czym pisałem w szerszym kontekście tydzień temu do „Gazety Polskiej” – znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji, mierząc się z potężną falą przybyszów z krajów skrajnie obcych kulturowo. I to w momencie, gdy zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej siedzimy na beczce prochu. Krótkowzroczność liberałów i lewicy nie dziwi jednak ani trochę – choć przekonują dziś chętnie, że wiele zrozumieli z lekcji z poprzednich lat, to wciąż są zakładnikami kalek myślowych, które w większości powstały w Brukseli/Berlinie za czasów najbezczelniejszej niemieckiej polityki dominacji.
Duża migracja, wzrost bezrobocia, spadek dochodów, mniej wydatków na cele społeczne, więcej na szeroko i wąsko rozumianą obronność – a rząd bawi się deregulacyjnymi świecidełkami, których ostatecznym efektem będzie pewnie spadek wpływów do budżetu i jeszcze większa samowolka niekoniecznie polskiego biznesu. A Donald Tusk mógłby przecież wyjaśnić wreszcie, kiedy zacznie od deweloperów wymagać budowy schronów.
Tym razem KO może przejechać się na swojej strategii znacznie szybciej niż przed dekadą swoich rządów. Wtedy dość długo zajęło Polakom zrozumienie, że nieustanne hołubienie wielkiego biznesu przez rząd PO-PSL niekoniecznie służy poprawie ich własnych interesów. Nawet jeśli przyjmiemy, że niemała część pracowników najemnych młodszego pokolenia stawia na Konfederację, to sytuację komplikuje, ale nie czyni jej łatwiejszej dla obozu Donalda Tuska. A przecież w obecnych realiach frustracja społeczna i poczucie zawodu wobec władzy, która wiele obiecała, ale bardzo mało dotrzymała, mogą być znacznie gwałtowniejsze i zdecydowanie szybciej doprowadzić do dużego kryzysu całej koalicji. A wtedy piłka będzie po stronie opozycji. I to od jej sprawności będzie zależało rozegranie politycznej sytuacji.