Wysoki alert zagrożenia, dzisiaj po tych rewolucyjnych zmianach geopolitycznych, gdy wszystkie wektory polityki zaczynają się odwracać i wręcz wariować, to jest pilna potrzeba. Tutaj już nie chodzi o interesy polityczne i geopolityczne, ale egzystencjalne państwa polskiego – mówi w rozmowie z "Gazetą Polską Codziennie" Jacek Saryusz-Wolski, były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.
Jacek Liziniewicz: W Telewizji Republika powiedział Pan, że Polska powinna przygotować się na wojnę w perspektywie trzech–czterech lat. Jak będzie wyglądał ten scenariusz?
Jacek Saryusz-Wolski: Po pierwsze, podkreślam, że to najgorszy scenariusz z możliwych, i trzeba zrobić wszystko, żeby on się nie ziścił. Najlepszym sposobem jest przygotować się do wojny. W tej sytuacji, która się bardzo dynamicznie rozwija, możemy być pewni, że zachodnia Europa w godzinie próby nam nie pomoże. Po pierwsze dlatego, że nie będzie takiej woli politycznej, a po drugie ponieważ nie ma na to środków. Z kolei Stany Zjednoczone być może będą mogły nam pomóc. W zależności od biegu spraw i polityki administracji w Waszyngtonie. To jest najbardziej prawdopodobny bieg wydarzeń. Na razie prezydent Ukrainy twierdzi, że żadnego porozumienia rosyjsko-amerykańskiego nie zaakceptuje. Gdyby założyć, że dojdzie do dealu amerykańsko-rosyjskiego, to by dawało oddech wszystkim stronom. Rosji, żeby się przezbroić. Ukrainie, żeby się dozbroić. A Polsce dałoby czas na drugi skok. Jednakże gdyby miało nie dojść do żadnego porozumienia, ten scenariusz by wyglądał jak kontynuacja tego, co jest dzisiaj, ale w gorszych parametrach, bo bez pomocy amerykańskiej. Niezależnie od gromkich i jak mantra powtarzanych, ostatnio w Paryżu, zapewnień zachodnich Europejczyków, że stoją przy Ukrainie i że będą jej pomagali itd. W sensie militarnym Europa nie jest w stanie dostarczyć tego wszystkiego, co Ukraina potrzebuje. Zwłaszcza gdyby miała wypełnić lukę po pomocy amerykańskiej. Tak więc oba scenariusze przybliżają możliwość tego najgorszego. Wygląda to źle. Co więcej powiem, że wygląda to groźnie.
Jakie wnioski powinni wyciągnąć rząd i politycy w naszym kraju?
Polska powinna się przygotowywać na najgorszy scenariusz. Tak aby mogła go uniknąć lub stawić mu czoła. To wymaga spełnienia wielu warunków. Dwa jednak mają kluczowe znaczenie. Pierwszy to skok wydatków na zbrojenia. Co najmniej taki, jaki mieliśmy, gdy za sprawy bezpieczeństwa odpowiadał Jarosław Kaczyński i gdy przyjmowano ustawę o obronie ojczyzny. Ten drugi skok musiałby zakładać wydawanie ok. 7,5 proc. PKB na armię i dokonanie wszelkich potrzebnych zmian, jeśli chodzi o nasz potencjał wojskowy. To wymaga, aby była wola po stronie rządu. Biorąc pod uwagę, że dotąd przy gromkich zapewnieniach o zbrojeniach i podpisywaniu się pod osiągnięciami PiS widzimy lekki sabotaż, to niepewne. Optymalnym wariantem byłaby zmiana rządu na wyraźnie prozbrojeniowy. Ponieważ jednak nie możemy liczyć na zmianę rządu, powinniśmy postawić na proamerykańskiego następcę prezydenta Dudy. Naturalnym kandydatem jest Karol Nawrocki. Tak żeby była nić porozumienia i zaufania między Waszyngtonem i Warszawą. Te dwa warunki są bardzo trudne i niepewne, ale konieczne. Wysoki alert zagrożenia, dzisiaj po tych rewolucyjnych zmianach geopolitycznych to jest pilna potrzeba. Tutaj już nie chodzi o interesy polityczne i geopolityczne, ale egzystencjalne państwa polskiego.
Donald Trump i jego administracja wylewają kubeł zimnej wody na polityków zachodniej Europy. Przez dekady brukselczycy byli z siebie bardzo zadowoleni. Ludzie, którzy niedawno śmiali się, gdy Trump wypowiadał się w ONZ, teraz płaczą po wystąpieniu J.D. Vance’a…
Nie była to przypadkowa postać. Niemiecki dyplomata Christoph Heusgen jest autorem – jako prawa ręka Merkel – tej fatalnej polityki prorosyjskiej i koncepcji Nord Streamów. To główny macher i stąd to zderzenie i wybuch płaczu, który jest oznaką bezsilności. Oby było to przyznanie się do winy, chociaż reakcje brukselczyków i berlińczyków świadczą o tym, że oni są gotowi obrazić się na USA i przytulać się do Chin. To byłoby fatalne w skutkach. Niemniej jednak pojawiają się anonimowe głosy, które stawiają USA w jednym szeregu z Rosją i Chinami jako wrogów Europy. Ci sami ludzie spekulują o tym, by szukać gwarancji pokojowych w Chinach. Przyjęcie takiego kursu byłoby groźną prowokacją wobec USA. Jedynym rozwiązaniem dla Europy jest solidarność z USA w konfrontacji z Chinami. To ważne, jeżeli Europa chce nadal liczyć na wsparcie amerykańskie. Nie chodzi przecież tylko o pomoc Ukrainie, ale o rdzeń parasola bezpieczeństwa, czyli odstraszanie potencjałem nuklearnym USA.
Europa używa dużych słów i twierdzi, że bierze odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo. To jest powtarzane od lat i nadal się w tej materii niewiele dzieje. Myśli Pan, że jest szansa, iż tym razem będzie inaczej?
To pusta retoryka i to nie jest domniemanie, ale fakty. Nawet w operacji libijskiej Europejczycy okazali się impotentni i Amerykanie musieli pomagać. Dzisiaj twarde dane dotyczące stanów osobowych, liczby samolotów i czołgów oraz wydajności produkcji amunicji pokazują, że Europa jest niezdolna do wysiłku wojennego. Przestawienie produkcji na zbrojenia wymaga rewolucji w finansach, na co nie są gotowi. Inaczej mówiąc, tutaj nie tylko wchodzi w grę brak woli politycznej, ale fizyczna niewydolność, jeśli chodzi o potencjał militarny. To jest pewnik, na którym Rosja może bazować. W sytuacji – oby nie, ale trzeba o tym myśleć – wycofania się Ameryki z zaangażowania na froncie ukraińskim jesteśmy w głębokim impasie.
Prezydent walczy o polskie interesy. Tusk niewidoczny. W kluczowym momencie potwierdzenie sojuszu z USA – wraca propozycja Fortu Trump.
— GP Codziennie (@GPCodziennie) February 23, 2025
Pełen przegląd informacji w najnowszym wydaniu #GPC » https://t.co/1HYRtWiDJA
PRENUMERUJ » https://t.co/fzu0qGvJ8U pic.twitter.com/ld1jD2HJI2