Na początku września 2021 roku, kilka miesięcy po objęciu urzędu przez 46. prezydenta USA Joego Bidena, w programie „Rock Rachoń” w TVP World, Jason Miller, były doradca i rzecznik Donalda Trumpa, poinformował, że za trzy lata Trump wystartuje w wyścigu o prezydenturę Stanów Zjednoczonych. Wiedział, co mówi. Z perspektywy czasu wygląda to tak, jakby właśnie telewizyjne obrazki kompromitującego wycofywania się amerykańskich sił zbrojnych z Afganistanu, które obiegły światowe serwisy informacyjne pod koniec sierpnia i na początku września 2021 roku, były mechanizmem spustowym decyzji Trumpa o ponownym starcie w wyścigu o Biały Dom - pisze Michał Rachoń w "Gazecie Polskiej".
Amerykańskie samoloty startujące z pustynnego lotniska otoczonego koczującymi ludźmi, uciekającymi przed islamskimi terrorystami, zdjęcia ginących na oczach widzów Afgańczyków, którzy chwytali się startujących samolotów, woląc śmierć niż pozostanie w kraju, w którym władzę ponownie objąć mieli Talibowie. Patrolujący okolice lotniska komandosi najsilniejszej armii świata, którzy z otaczających lotnisko tłumów wybierać musieli własnych sojuszników, którym mogli dać szanse na uratowanie życia. Chwilę później to samo miejsce stało się bonanzą dla radykalnych islamistów, przejmujących warte miliardy dolarów nowoczesne uzbrojenie, które od tego momentu służyć miało do ataków na świat Zachodu. Kompromitacja najsilniejszej armii świata miała swoje geopolityczne konsekwencje. Dosłownie kilka tygodni później w innej części świata, na innych peryferiach niedawnego sowieckiego imperium, rozpocząć się miał kolejny geopolityczny konflikt. Widząc słabość przywództwa USA, Rosja uznała, że można wejść na Ukrainę. Na teren, który Władimir Putin od lat konsekwentnie wskazywał jako miejsce, od którego rozpocznie odbudowę już teraz postsowieckiego imperium zła. Kolejne „ćwiczenia”, lokowanie następnych jednostek wojskowych zaowocowały rosyjską inwazją. Wojną, która trwa do dziś. Warto wspomnieć pierwszy rok prezydentury Joego Bidena, bo z długofalowymi skutkami podejmowanych wówczas decyzji mamy do czynienia do dzisiaj, a duża ich część ma bezpośredni wpływ również na politykę wewnętrzną w Polsce. Nie chodzi wyłącznie o rosyjską wojnę na Ukrainie, która z kolei wywołała globalny kryzys energetyczny. A ten pociągnął za sobą przetaczającą się przez świat Zachodu inflację oraz gospodarczą czkawkę wielu państw – w tym sąsiadujących z Polską Niemiec, które dusić się zaczęły od braku błękitnego paliwa pompowanego przez rury na dnie Morza Bałtyckiego.
Prezydentura Joego Bidena oznaczała ciche, ale konsekwentne łamanie podstawowych i niekwestionowanych wcześniej praw obowiązujących na Zachodzie. I to nie tylko w kwestiach geopolitycznych (USA po zakończeniu zimnej wojny pomimo wewnętrznych napięć utrzymywały swoje siły zbrojne w zapalnych punktach świata). Fundamentalnie groźne dla wspólnoty Zachodu rzeczy działy się w wewnętrznej amerykańskiej przestrzeni politycznej.
Ich symbolem były wydarzenia z 6 stycznia 2021 roku w Waszyngtonie. Przez kolejne lata ponad 1200 uczestników zamieszek, które przeszły do historii jako „atak na Kapitol”, stało się obiektem postępowań karnych. Wielu trafiło na miesiące, wielu na lata za kraty. W czasie ostatnich tygodni kampanii prezydenta Trumpa siedziałem w trakcie jednego z przyjęć przy stole z wspierającym Donalda Trumpa informatykiem, który słuchał dramatycznych historii z sal sądowych i zza krat – od ludzi, których życie zostało zniszczone tylko dlatego, że 6 stycznia 2021 roku znaleźli się nie tam, gdzie powinni. Powiedział mi wówczas:
„Miałem być tego dnia w Waszyngtonie. Nawet gdybym nie wszedł do budynku, straciłbym wszystko. Pracę, licencję, poświadczenie bezpieczeństwa. Straciłbym majątek. Na moje szczęście nie było mnie tam. Ta władza zniszczyłaby mnie”.
Liberalno-lewicowe przesilenie, jakie obserwowaliśmy w USA od początku roku 2021 oznaczało kwestionowanie wszystkiego: praw obywatelskich, transparentności wyborów i sposobu ich rozstrzygania,a nawet dyskusji na ten temat. Presja była tak wielka, że samo zadanie pytania o to, czy państwo demokratyczne, w którym do oddania głosu nie jest konieczne posiadania nawet dowodu tożsamości, mogło wykluczyć człowieka z grona osób, z którymi można publicznie dyskutować. Usunięcie profilu prezydenta USA Donalda Trumpa z największych platform społecznościowych właśnie w tym czasie stało się symbolem sankcjonowania przez korporacje Big Tech cenzury. Przed nią ustąpić musiał nawet polityk, na którego w wyborach zagłosowały ponad 74 miliony Amerykanów.
Wraz z objęciem przez Joego Bidena stanowiska prezydenta USA karuzela szaleństwa przyspieszyła. Pierwszym rozporządzeniem wykonawczym tego polityka była decyzja o tym, że w amerykańskich rozgrywkach sportowych na równych zasadach startować mogą osoby, które swoją płeć deklarują na podstawie własnego widzimisię, a nie zgodnie z biologicznymi faktami. Było to symboliczne przypieczętowanie miesięcy kolejnych manifestacji i protestów lewicowych środowisk, które demonstrując przeciwko rządzącemu w latach 2016–2020 Donaldowi Trumpowi, wychodziły na ulice pod jedną flagą. Ruch Black Lives Matters, w kolejnych miastach, w tym w samym Waszyngtonie, organizujący masowe zamieszki, w ramach których z postumentów spadały pomniki ojców założycieli USA, postulował likwidowanie finansowania policji, żądał zatrzymania każdej formy ochrony granic przed masową nielegalną imigracją, anektował centra miast, zabraniając policjantom wykonywania na terenie kontrolowanym przez manifestujących swoich obowiązków, a nad pozostającymi we władaniu tych de facto bojówek fragmentach dzielnic powiewały flagi ruchu BLM (ulica prowadząca do Białego Domu nazywa się tak do dziś). Widziałem to na własne oczy, obserwując w środku nocy przed Białym Domem tęczowe flagi, flagi ruchu transseksualistów przeplatające się z symboliką lewicowych organizacji terrorystycznych z okresu zimnej wojny. Pod tymi flagami manifestujący próbowali obalić stojący 200 metrów od Białego Domu pomnik Andrew Jacksona, jednego z pierwszych prezydentów USA.
Wstępujący w tej atmosferze na urząd prezydent USA Joe Biden rozpoczął rządy od usankcjonowania ideologicznej niesprawiedliwości. Jej symbolem stały się łzy wściekłości dziewczynek trenujących biegi, pływanie czy zapasy, które musiały regularnie uznawać wyższość swoich silniejszych kolegów udających dziewczynki w zawodach sportowych tylko po to, żeby sięgnąć po nienależną im sportową chwałę. Działo się to w szkołach średnich, na uczelniach czy w eliminacjach do amerykańskich reprezentacji w sportach olimpijskich. I wszystko to oglądał świat. To z kolei szybko przekształciło się w symbol zmian kulturowych, które wymusić próbowała amerykańska lewica spod tęczowej flagi. A ponieważ ta kulturowa inżynieria cieszyła się wsparciem wielkich koncernów technologicznych, platform cyfrowych, potężnych mediów – szybko stała się również elementem polityki wielkich korporacji. Tyle tylko, że z każdym kolejnym czerwcem („miesiąc dumy”) tęczowych flag na ulicach amerykańskich miast było coraz mniej, bo za każdą historią oszukanej na zawodach dziewczynki przychodziła refleksja jej rodziców i milionów osób, które jej łzy oglądały w niespacyfikowanych do końca mediach społecznościowych…
Tym mniej było tęczowych flag, im wyższe stawały się ceny paliwa, im większe koszty ideologicznego szaleństwa ponosić musieli zwykli Amerykanie.
To, co słyszeli z przekazów od rządzących polityków, stało w sprzeczności z tym, co widzieli na ulicach. Tania energia, z której mieli rezygnować w imię zagrożenia „ociepleniem klimatu”, stawała się przeszłością wraz z decyzjami Joego Bidena i jego partii o ograniczeniu możliwości wydobywania taniej ropy i gazu. Również pierwszego dnia swojego urzędowania, 20 stycznia 2021 roku, Joe Biden wydał nowe rozporządzenie wykonawcze, wstrzymujące realizację kluczowej inwestycji energetycznej – rurociągu Keystone, który w założeniach pompować miał ropę z Kanady do Houston tak, by można było eksportować tani surowiec na cały świat. I choć te decyzje były potem przedmiotem wielu kolejnych kontrowersji, to właśnie brak taniej energii i opór przed wykorzystywaniem gospodarczego potencjału stały się paliwem triumfalnego powrotu Donalda Trumpa do polityki.
Sprawy, które przez lata prezydentury Bidena przyczyniały się do postępującego osłabienia potencjału amerykańskiej politycznej i gospodarczej siły, krok po kroku stawały się przedmiotem długiej i konsekwentnej kampanii Donalda Trumpa. Głównym i niezmiennym hasłem tej kampanii było to, co robił i mówił w czasie swojej pierwszej kadencji. Uczynienie Ameryki Wielką. Zarówno w przestrzeni polityki międzynarodowej – o czym boleśnie przekonali się tak zwani „bojownicy” ISIS, którzy wyparowywali z powierzchni ziemi jeden po drugim w czasie jego rządów po kolejnych atakach na amerykańskich obywateli. W trakcie pełnej klęsk prezydentury Bidena Donald Trump i jego ludzie ujawniali kolejne kulisy swoich sukcesów. Negocjacji czy rozmów z Talibami (Trump jednemu z liderów pokazać miał w czasie rozmów satelitarne zdjęcie jego domu mówiąc wprost, że jeśli jeden włos spadnie z głowy amerykańskiemu obywatelowi za jego sprawą, on i jego najbliżsi zginą), sposobu radzenia sobie z irańskim terrorem, o czym najlepiej przekonał się twórca i lider irańskiej polityki terroryzmu Qasem Soleimani – zabity uderzeniem drona 3 stycznia 2020 roku. Trump raz po raz wskazywał na swoje zasługi w odblokowywaniu eksportu gazu łupkowego i budowy ekonomicznych podstaw amerykańskiej prosperity. Za każdym razem, kiedy Biden i jego ekipa potykali się czy to na trapie do samolotu, czy to na kolejnych geopolitycznych zakrętach, Trump pokazywał swoje sukcesy. Te Amerykanie ciągle pamiętali.
Jednak przede wszystkim wszystkie swoje sukcesy 47. prezydent Stanów Zjednoczonych potrafił nazwać tak, że nikt nie mógł przejść obok nich obojętnie. W ten sposób zwykli Amerykanie przypomnieli sobie, że Ameryka sprzed kilku lat była po prostu lepszym miejscem do życia. Warto, żeby tę lekcję odrobiła polska prawica, której sukcesy ciągle pamiętają polscy wyborcy, patrzący dzień po dniu na starzejącego się i zużywającego politycznie Tuska. Niczym Joe Biden coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością, krocząc niepewnym krokiem od jednej do drugiej politycznej klęski.
#Historia » Powstanie 1863 – czyli Manifest Wolności - czytaj w tygodniku #GazetaPolska oraz na naszej stronie » https://t.co/DnWB7ud3cb pic.twitter.com/boCOaCifmY
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) January 22, 2025