Odpowiedź na to pytanie być może więcej mówi o polskim życiu publicznym niż wszystkie razem programy wyborcze. Z góry odrzucam argument, że PSL obiecywał odsunięcie od władzy tylko PiS. Już sama nazwa jego koalicji miała przekonać, że ani PiS, ani PO.
PSL przy takim rozkładzie głosów mógł sobie zapewnić nie tylko dominację w rządzie, lecz także doprowadzić do sytuacji, w której każdy koalicjant nie będzie drażnił jego wyborców również swoimi nominacjami personalnymi. Komfort, jaki zdarza się niezwykle rzadko. Jeżeli z tego rezygnuje, to logicznie powód jest tylko jeden – realne centrum decyzyjne znajduje się poza partią.
Gdzie jest i czym jest to centrum, możemy zgadywać, trochę jak po owych „platońskich cieniach” w jaskini. Takim cieniem jest konieczność uczynienia Tuska premierem. Tusk nie ma żadnego programu, a już na pewno takiego, który zamierzałby zrealizować. Jego celem jest wepchnięcie Polski w łapy superpaństwa europejskiego kierowanego przez Niemcy. Reszta jest tylko środkiem do celu.
W ostatni weekend objawiła się nam jeszcze jedna plamka na platońskiej ścianie koalicji. Mała, lecz wiele mówiąca. W dosyć groteskowej umowie koalicyjnej znalazł się tak naprawdę jeden konkret, który co do szczegółów nie budzi wątpliwości: przywrócenie przywilejów emerytalnych esbekom. Chodzi tu o grupę, która liczy w tej chwili kilkanaście, góra kilkadziesiąt tysięcy osób, członków organizacji oficjalnie uznanej za przestępczą i podległej okupantowi. Czemu z taką determinacją wszyscy podpisujący umowę koalicyjną domagają się realizacji akurat tego postulatu?
Widać wyraźnie, pod czyim wpływem znajdowały się elity III RP. Pozbawienie esbeków przywilejów to uderzenie w centrum mentalne tych elit. Jeśli jest inaczej, to skąd ten zapis?