- Progresywni komentatorzy jeszcze niedawno prześcigali się w podkreślaniu, jak ważne są wybory w Polsce dla przyszłości kontynentu lub wręcz całego świata. Nicholas Lokker z „Foreign Policy” stwierdził np., że od tej politycznej batalii zależy przyszłość integracji europejskiej. Cóż, fortuna bywa złośliwa. Wygląda bowiem na to, że już za rok, dwa, zamiast być początkiem dobrej passy, Donald Tusk może stać się żywym reliktem mijającej epoki - pisze w "Gazecie Polskiej Codziennie" Michał Kuź.
Już teraz, po zwycięstwie Geerta Wildersa w Holandii, mówi się o wzbierającej prawicowej fali. Tymczasem w 2024 r. czekają nas wybory w USA, w których pomimo licznych batalii prawnych na prowadzenie wysuwa się Donald Trump. W 2025 r. z kolei wybory do Bundestagu – sondażowo drugą siłą jest AfD (pierwszą – nieco zradykalizowana CDU). Poparcie dla rządu Olafa Scholza należy zaś do najniższych w historii kraju. We Francji wybory prezydenckie dopiero w 2027 r., dziś wygrałaby je jednak Marine Le Pen.
"Nawet tam, gdzie prawica nie zwycięża, przesuwa centrum w swoją stronę, chociażby w kwestii migracji. PiS także może skorzystać ze wspomnianej wznoszącej fali w wiosennych wyborach samorządowych i letnich eurowyborach" - dodaje.