Kierownictwo Parlamentu Europejskiego zatwierdziło plan kampanii przed eurowyborami, w ramach której chce wpływać na podniesienie frekwencji. Kontrowersje wywołuje fakt, że za pieniądze podatników chce też przekonywać, by... nie głosować na eurosceptyków!
Jak poinformowały Polską Agencję Prasową źródła unijne, strategia komunikacyjna w tej sprawie została przyjęta w poniedziałek wieczorem w Strasburgu na spotkaniu najwyższych władz PE. Brukselski portal Politico ujawnił wcześniej wewnętrzne pismo w tej kwestii, pod którym podpisał się sekretarz generalny PE Klaus Welle.
Dziesięciostronicowy dokument wskazuje na wagę zaplanowanych na 2019 r. wyborów dla przyszłości "pobrexitowej" Unii Europejskiej. "Jako instytucja PE ma obowiązek uświadamiać obywateli ws. wyborów i ich znaczenia, aby pomóc im w dokonaniu opartego na informacjach wyboru" - czytamy w strategii.
Prowadzenie przez Parlament Europejski tego rodzaju kampanii to nic nowego. Podobne odbywały się przed poprzednimi wyborami do tej instytucji. Jednak niektórzy urzędnicy zwracają uwagę, że tym razem nie wymaga się neutralności czy jedynie zachęcania do uczestnictwa w elekcji, lecz aktywnego sprzeciwu wobec sił eurosceptycznych. "To już przesada, przecież tacy wyborcy też płacą podatki" - ocenił rozmówca Polskiej Agencji Prasowej z Parlamentu Europejskiego.
"Kampania nie powinna polegać jedynie na przyciąganiu głosujących do urn, ale również przekonaniu ich, aby wsparli projekt europejski"
- podkreślono w dokumencie przygotowanym przez sekretarza PE. Wyjaśniono w nim ponadto, że instytucjonalne "wysiłki komunikacyjne" mają być podwaliną pod kampanie polityczne.
W strategii ostrzega się też przed wzrostem nacjonalizmu i protekcjonizmu w wielu państwach członkowskich.
"Parlament Europejski powinien w jasny i ambitny sposób opowiedzieć się za Unia Europejską, jej wagą dla wszystkich obywateli oraz ich przyszłości"
- głosi pismo.
Choć do wyborów do Parlamentu Europejskiego jest jeszcze daleko, niektóre elementy kampanii mają być realizowane już w tym i przyszłym roku. W strategii wymienia się w tym kontekście m.in. konferencje czy inne wydarzenia z udziałem wyborców organizowane przez Parlament Europejski, a także zaangażowanie różnych sieci obywatelskich w otwartą wymianę poglądów.
Ze względu na ograniczone zasoby finansowe, jakimi dysponuje Parlament Europejski, w strategii wskazano trzy główne grupy docelowe, do których ma być adresowane przesłanie: tzw. twórców opinii, czyli wpływowe osoby, które mogą oddziaływać na większe rzesze wyborców, młodych ludzi oraz studentów. W analizie zwrócono uwagę, że środowiska opiniotwórcze i młodzi (od 15. do 24. roku życia) są proeuropejskimi grupami docelowymi, ale często nie uczestniczą w głosowaniu.
Spora część dokumentu poświęcona jest mobilizowaniu wyborców, tak by zwiększyć frekwencję. Kampania nakierowana na ten cel ma być realizowana m.in. przez media społecznościowe jak Facebook (przycisk "głosowałem") czy Twitter.
Cytowany przez Politico szwedzki eurosceptyczny europoseł skrytykował strategię, oceniając, że to akt desperacji federalistów europejskich. "Parlament Europejski będzie teraz wykorzystywał pieniądze podatników, aby zbudować maszynę propagandową, której celem ma być uciszenie krytyków" - stwierdził.
Problemu nie widzi prounijna Europejska Partia Ludowa (EPL), która jest największą frakcją w PE. "Z naszej perspektywy najważniejsze jest, żeby ta kampania była wezwaniem do głosowania. Nie ona powinna być polityczna, bo to nie jest rola instytucji, tylko ugrupowań" - powiedział rzecznik frakcji EPL w PE Pedro Lopez de Pablo.
Zaznaczył przy tym, że jest oczywiste, iż kampania będzie proeuropejska.
Ze 751 deputowanych zasiadających w Parlamencie Europejskim ok. 150 wywodzi się z ugrupowań eurosceptycznych.