Do tego, co napisał prof. Sławomir Cenckiewicz, po prostu opisując fakty, kolejne etapy służby Jana Orzyłkowskiego, dodam jeszcze taką refleksję… W trakcie zadawania pytania w Siedlcach pan Jan z SB używał oto takiego określenia – „policja polityczna” w kontekście swojej służby.
Zatrzymam się na tym jednym szczególe. Bo, jak w soczewce, skupia się w nim cała istota zafałszowanego sposobu postępowania esbecji. To czysta manipulacja językowa mająca ukryć prawdziwy sens służby (ten odsłonił znakomicie Sławomir Cenckiewicz) – w PRL nie istniała „policja polityczna”, gdyż nie istniała „policja”, lecz „milicja” z jej różnymi odmianami, oraz służby wywiadowcze, Służba Bezpieczeństwa, organy wojskowe, czy MSW. Termin „policja polityczna”, jako swego rodzaju kategoria ogólna, jest niby poprawny. „Niby”. Bo zamydla. Jeśli zamiast słów, które mają po prostu jednoznacznie złą konotację – milicja, ZOMO, czy Służba Bezpieczeństwa – powie się „policja polityczna”, to się trochę złagodzi efekt, odejmie tego niefajnego klimatu, prawda?
I na tym zabieg polega. Tak właśnie funkcjonowali i funkcjonują ludzie esbecji, lawiranci, manipulatorzy i kłamcy – zamiast prostego, klarownego języka – używają wytrychów.
Żadna „policja polityczna” drodzy państwo. Esbecja – od czubka głowy po pięty. Nazywajmy rzeczy po imieniu.