„Rząd i opozycja jedna koalicja”, „Solidarność naszą bronią, PiS z Platformą niech się gonią”, „Najpierw ulica, potem parlament” – to niektóre hasła, jakie wykrzykiwali przed Sejmem przedstawiciele Partii Razem i innych formacji lewicowych. Parasolkowe feministki z „czarnego protestu” i pozostała lewica są dziś przekonane, że nie mają przedstawicieli w parlamencie. – To nie przełom w opozycji. To raczej potwierdzenie słabości – mówi "GPC" prof. Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego.
Na sobotniej manifestacji w Warszawie i innych miastach w Polsce zgromadziło się kilka tysięcy osób. Partiami, wobec których zwrócił się gniew zebranych, były Platforma Obywatelska i Nowoczesna.
„Hańba”, „tchórze” i „oddajcie mandaty” krzyczeli pod adresem polityków opozycji manifestanci.
"Gazeta Polska Codziennie" przypomina, że w środę za odrzuceniem w pierwszym czytaniu projektu komitetu Ratujmy Kobiety zakładającego liberalizację przepisów aborcyjnych głosowało 202 posłów.
Przeciw było 194 (w tym 58 z PiS). Projekt byłby dalej procedowany w komisjach, ale 39 posłów PO i Nowoczesnej nie wzięło udziału w głosowaniu (m.in. wyjęli karty do głosowania). Nic dziwnego, że lewicowe działaczki czują się oszukane przez polityków opozycji.
– Znów nam to zrobili. Znów musiałyśmy wyjść na ulice […]. W parlamencie w Polsce nie ma żadnej partii reprezentującej na serio prawa kobiet
– grzmiała Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Partii Razem. Wtórowała jej Paulina Piechna-Więckiewicz z Inicjatywy Polskiej. – Do was krzyczymy, tchórze, którzy wyjmujecie karty do głosowania, bo nie wiecie, co zrobić, i boicie się o głosy. […] Do was krzyczymy, my, kobiety – wołała lewicowa działaczka, wzywając do zadośćuczynienia organizacjom społecznym walczącym o liberalizację prawa aborcyjnego.
Protest lewicowych partii stał się okazją do ponownego skoczenia sobie do gardeł. „Dwa miesiące temu w Warszawie flagi ONR-u, dziś pod Sejmem czerwone. Zaraza ma różne oblicza” – napisał pod adresem protestujących Tomasz Lis.
Politycy opozycji nie mają również zamiaru wymuszać na swoich kolegach oddawania mandatów.
– Wyborcy nie decydują o poparciu jedynie przez pryzmat stosunku do aborcji. Decyduje wiele czynników, w tym m.in. zaangażowanie w terenie. Wyborcy będą mieli okazję rozliczyć polityków podczas wyborów za dwa lata
– mówi "Gazecie Polskiej Codziennie" Tomasz Lenz z PO.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"