Listę tę można kontynuować długo. Polaków nie zachwyca zwożenie aparatu partyjnego na wiece PO autokarami, ale skoro na wiece Trzaskowskiego ludzie przychodzą mało licznie, to trzeba jeszcze więcej autokarów. Na Polaków nie działa już wykluczające przeciwników z debaty hasło „j…ć PiS”, które miało oznaczać ni mniej, ni więcej, tylko wykluczenie tej partii z demokracji i publicznej debaty. Ale Trzaskowski rozszerzył tę taktykę wykluczania także na koalicjantów, de facto mówiąc: „J…ć Hołownię”, „J…ć Biejat” czy „J…ć Zandberga”. Nastawił ich w ten sposób przeciwko sobie i ich powrót do pełnoprawnego uczestnictwa w kampanii nie jest w jego interesie.
Po prostu, kampania Rafała Trzaskowskiego skrojona była na warunki panujące w demokracji walczącej, podczas gdy za sprawą Telewizji Republika oraz innych niezależnych od władzy mediów trzeba było z nią wejść do rywalizacji w demokracji bezprzymiotnikowej. I wówczas okazało się, że w niej przekaz Trzaskowskiego jest groteskowy.
Za późno na naprawienie kampanii. Obie alternatywy są złe
Główny problem Trzaskowskiego polega na tym, że na obecnym etapie kampanii wydaje się być ona nienaprawialna. Po prostu na uczciwą kampanię czy naprawienie błędów jest już za późno. Bo alternatywa wobec kontynuowania błędów, czyli rezygnacja z nich, też nie gwarantuje poprawy notowań.
Brak cenzury, wycofanie aparatu państwa, głoszenie swoich prawdziwych poglądów, niezwożenie ludzi autokarami, danie równych szans rywalom – na to wszystko jest już dzisiaj za późno.
Tak jak przewidywałem po feralnych debatach w Końskich wpadki Trzaskowskiego zaczęły być bardziej widoczne, także ze względu na ich karykaturalny charakter – mycie drzew środkiem chemicznym przed spotkaniem kandydata w Kielcach, zakaz wieszania banerów wyborczych w Krakowie ze względu na uchwałę krajobrazową, który złamał prezydent Krakowa Aleksander Miszalski, umieszczając baner Trzaskowskiego przy bierności Straży Miejskiej, czy wreszcie kłótnie ochrony z nastoletnim youtuberem kanału Polska Nade Wszystko, zwolennikiem Mentzena, który chciał zadać Trzaskowskiemu pytanie.
Nałożył się na to kolejny ważny czynnik, czyli dwukrotne ośmieszenie Trzaskowskiego w środowisku influencerów. Najpierw był koszmarny wywiad, jakiego Trzaskowski udzielił Winiemu, a z którego wynikać miało m.in., że na Trzaskowskiego trzeba głosować, bo… oglądał filmy pornograficzne. Pod wywiadem pojawiły się tysiące miażdżących opinii. Potem kompromitacja sztabu Trzaskowskiego, który zaproponował influencerom komentowanie swojej debaty bez… konieczności oglądania jej i na podstawie wysłanych przez sztab materiałów. To zrobiło na nich fatalne wrażenie, bo budują oni swoją pozycję właśnie na przekonaniu subskrybentów o ich niezależności, nieprzekupności i dystansie do świata polityki.
W efekcie wszystko wskazuje na to, że kampania Trzaskowskiego siłą rozpędu będzie do końca przypominać kampanię Bronisława Komorowskiego, czyli liczenie na przewagę medialną i ciągłe powielanie tych samych błędów. Z tym, że przed drugą turą wzmocnione ono zostanie personalnymi atakami na Karola Nawrockiego. Zachodzi jednak obawa, że czego by nie wyciągnął przeciwko Nawrockiemu ośmieszony Trzaskowski i tak będzie to wyśmiane i nieskuteczne.
Co istotne, doszło tu do pojawienia się dwóch nakładających się na siebie czynników, wzmacniających pozycję Karola Nawrockiego w perspektywie drugiej tury. Po pierwsze, ogromna fala internetowych memów, filmików i żartów z Trzaskowskiego trafia nawet bardziej do młodych wyborców Mentzena niż do trochę starszych zwolenników Nawrockiego. Po drugie, Nawrocki dzięki wywiadowi ze Stanowskim na Kanale Zero wzbudził sympatię wielu wyborców kandydata Konfederacji, dla których stał się kandydatem drugiego wyboru.
Michał Kamiński kreśli nową strategię z użyciem jednego słowa. Wulgarnego
Co ważne, słabnięcie Trzaskowskiego przełożyło się też na ogromny spadek notowań Koalicji Obywatelskiej. W sondażu United Surveys dla Wirtualnej Polski, Prawo i Sprawiedliwość uzyskało poparcie sięgające 29,6 proc. To wzrost o 0,8 pkt proc. w porównaniu do poprzedniego badania z początku kwietnia. Tymczasem Koalicja Obywatelska zanotowała spadek aż o 6,3 pkt proc. (!), co dało jej 28,6 proc. poparcia. Jak podkreślają autorzy sondażu, to pierwsze badanie United Surveys z PiS-em na czele stawki od stycznia 2025 roku.
To wywołało mocne reakcje koalicjantów, zarówno wyrażane publicznie, jak i wypowiadane w partyjnych dyskusjach. Jak ustaliliśmy, senator PSL Michał Kamiński na spotkaniu najważniejszych osób w tej partii, w wąskim gronie, w obecności Władysława Kosiniaka-Kamysza zaproponował nową strategię tej formacji wobec rządu Donalda Tuska, którą streścił w jednym słowie: „Spier…y”.
Podobnie rzecz ujmuje znany poseł PSL w kontekście wyczerpania się formuły Trzeciej Drogi:
„Nasz klub parlamentarny to zbieranina, w której każdy ciągnie w inną stronę. Umawialiśmy się na cztery wybory, to zrealizowaliśmy i myślę, że teraz to umrze. Zobaczymy, jak przebuduje się scena polityczna po wyborach prezydenckich. Najwyżej znajdziemy znów żółwia, który nas przewiezie w następnych wyborach”.
Problemem jest też to, że o ile groteskowe popieranie Trzaskowskiego przez aparat państwa działa aż za mocno, o tyle wielu znaczących, doświadczonych polityków PO nie angażuje się w jego kampanię. – Dla Rafała Trzaskowskiego pracuje jego ekipa, to są inni ludzie niż ekipa Tuska czy Schetyny. Obie się nie lubią, a w niektórych przypadkach nawet personalnie nie znoszą. Tak naprawdę nikt poza grupą Trzaskowskiego nie angażuje się w kampanię na 100 procent. Niedawno czołowy polityk PO dostał propozycję korzystnego wynajęcia banerów na kampanię Trzaskowskiego. Zwyczajnie nie był zainteresowany – opowiada nasz informator.
Według Onetu wywołuje to nerwowość w sztabie Trzaskowskiego i przekonanie o spisku zawiązanym przez jego fałszywych przyjaciół. „To nie może być przypadek, że wicemarszałek Senatu Michał Kamiński, powiązany z PSL, a wychowany w PiS, nagle pod bzdurnym pretekstem atakuje Rafała Trzaskowskiego. To nie może być przypadek, że jednocześnie podobny atak przeprowadza Szymon Hołownia, który nie cierpi Trzaskowskiego. No i Radek Sikorski, który też nie lubi i też przeprowadza. Tak, to musi być spisek” – pisali Dominika Długosz i Andrzej Stankiewicz.
Skutek metody „J…ć koalicjantów”
Trzaskowski nie zdołał też naprawić błędu, jakim była próba wyeliminowania z kampanii koalicjantów, czyli Szymona Hołowni i Magdaleny Biejat. Skutki przyjęcia przez sztab Trzaskowskiego metody „j…ć też koalicjantów” cały czas obecne są w kampanii.
Atak na słabnącego Trzaskowskiego przypuścił w ubiegłym tygodniu Szymon Hołownia, który przed debatą w Końskich był w dołku, grożącym jego ugrupowaniu zanikiem. Tymczasem fakt, że Hołownia podjął rękawicę i wypadł w debatach nieźle, pozwolił mu się częściowo odrodzić. W ostatnich dniach zaczął atakować już nie tylko Sławomira Mentzena, ale także Rafała Trzaskowskiego. Wykorzystując fakt niepowodzenia Trzaskowskiego w debatach, sam zaproponował mu debatę jeden na jeden w Gdańsku. Hołownia atak maskował chęcią… pomocy Trzaskowskiemu. „W tej kampanii widzę bardzo wyraźnie, jak bardzo dzisiaj Polsce brakuje twardej, czasami zdecydowanej, konkretnej rozmowy. I tak, jestem tutaj również dlatego, że niepokoi mnie to, co dzieje się z Rafałem Trzaskowskim. Mam wrażenie, że jego sztab chowa go w jakiejś złotej klatce, że chowa go, próbując bronić go przed różnego rodzaju atakami, wyzwaniami, które go mogą spotkać, starając się utrzymać wokół niego cieplarnianą atmosferę. Chcę mu pomóc w tym, żeby z tej cieplarnianej atmosfery wyszedł, dlatego, że o wyborach zdecyduje w tym roku druga tura” – wyjaśnił.
Trzaskowski odmówił, twierdząc, że „nie zamierza spierać się ze swoimi przyjaciółmi”. „Nie wiem, dlaczego Rafał Trzaskowski nie chce ze mną debatować, właśnie z przyjaciółmi powinno się dyskutować, prezydent powinien umieć walczyć o siebie. Praca prezydenta będzie polegała na serii debat. II tura rozstrzygnie się właśnie po debatach, Rafała Trzaskowskiego czekają znacznie cięższe debaty niż ze mną” – argumentował Hołownia w radiu RMF. Dodał, że jeśli Trzaskowski zostanie prezydentem, będzie musiał debatować z Trumpem i Orbánem. Tym samym znów przedstawił Trzaskowskiego jako kandydata, który obawia się debat, a więc gorszego od siebie przyszłego prezydenta.