Tajemnicą poliszynela jest, że Donald Tusk to ignorant w sprawach społeczno-gospodarczych. A jego kieszonkowy makiawelizm sprawdza się tylko w bardzo korzystnym otoczeniu politycznym. To prawda, że w polityce krajowej jest najsprawniejszym macherem partyjnym wśród liderów liberalno-lewicowych sił. Na arenie międzynarodowej jego sprawczość była i jest dość mikra – zależał od rozsypującego się układu unijnego, którym trząsł Berlin. I to Polska zapłaci za to, że lider koalicji 13 grudnia żyrował niemiecką politykę migracyjną i energetyczną. Skutki paktu migracyjnego uderzą w nasz kraj w najgorszym możliwym momencie. O tym pisze Krzysztof Wołodźko w najnowszej "Gazecie Polskiej".
Najpierw garść danych z ostatnich dni, które lepiej pomogą zrozumieć kontekst dalszych rozważań. Główny Urząd Statystyczny podał właśnie, że produkcja przemysłowa w styczniu w Polsce spadła o 1 proc. rok do roku. To gorzej niż prognozowali analitycy. Co gorsza, słabną sektory eksportowe, w tym motoryzacja. A to fatalnie wróży i firmom, i pracownikom. I budżetowi państwa. Idźmy dalej: GUS podaje, że przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w styczniu 2025 roku urosło najmniej od ponad trzech lat (9,2 proc. rok do roku). Zatrudnienie stopniało zaś przez rok o niemal jeden procent. Analitycy Pekao na X tłumaczą to co prawda efektem corocznej zmiany próby ankietowanych przez GUS firm z sektora przedsiębiorstw. Ale napisali wprost: „Ciężki początek roku dla krajowego rynku pracy”.
I jeszcze jedno. Rząd Donalda Tuska ani myśli podnieść kwotę wolną od podatku i progi PIT. Szuka dochodów dla budżetu państwa. Liberałowie jak zwykle robią to kosztem mniej zamożnych: podatek PIT muszą już płacić zarabiający płacę minimalną. W tym czasie – niespodzianka! – Polska znów notuje duży spadek kwoty podatku VAT związanej z postępowaniami przygotowawczymi dotyczącymi wyłudzeń i karuzel VAT w sprawach o przestępstwa skarbowe. Krajowa Administracja Skarbowa alarmuje, że to spadek z 3 do 1,8 mld złotych. Tylko ślepiec nie zauważy tej prawidłowości: ktoś najwyraźniej mocno odwdzięcza się nieuczciwym przedsiębiorstwom za swoje polityczne sukcesy.
Dla polskich pracowników idą coraz cięższe czasy, a władza znów pozwala hulać mafiom VAT-owskim, pieniędzy woli za to szukać w kieszeniach mniej zamożnych. Wszystko to w sytuacji, gdy coraz większe pieniądze z budżetu muszą być przeznaczone na obronność, która wykracza daleko poza element ściśle militarny. Patologie III RP wracają na pełnym gwizdku, pełzająca terapia szokowa przyspiesza, ale to dopiero trucht. Naprawdę niebezpiecznie zrobi się, gdy Bruksela odpali pakt migracyjny, pisany przede wszystkim pod niemieckie interesy. Tendencja jest jasna: fiasko merkelowskiej polityki migracyjnej jest totalne, w ciągu dekady poważnie nadszarpnęło zaufanie dla tamtejszego establishmentu. Szczególnie wściekli są Niemcy ze wschodu – wciąż bogatsi od Polaków, ale wyraźnie zazdroszczący nam spokoju na ulicach, promenadach, w parkach i na plażach. Kilka miesięcy temu rozmawiałem łamaną angielszczyzną ze starszym niemieckim małżeństwem na plaży między Świnoujściem i Ahlbeckiem. Oni przyjeżdżają do Polski nie tylko dlatego, że jest taniej. Znacznym walorem jest to, że czują się bardzo bezpiecznie. A woleliby znów czuć się tak u siebie.
Nie trzeba być Einsteinem polityki migracyjnej i stosunków międzynarodowych, żeby wyciągnąć z tego wnioski. Takie są polskie realia na chwilę przed wprowadzeniem paktu migracyjnego. Niemcom, nie tylko z Brandenburgii, mocno zależy na tym, żeby dało się na wschód od Odry upchnąć tych wszystkich „inżynierów” i „doktorów”, którymi w szaleńczym widzie Angela Merkel próbowała „zasilić niemiecką gospodarkę”. Polska, która za rządów Zjednoczonej Prawicy mocno torpedowała takie pomysły, w imię zdrowo pojętego egoizmu narodowego, była stawiana pod pręgierzem. Ale poprzednie rządy kupowały nam czas, licząc na to, że społeczeństwo pozostanie ostrożne wobec liberałów i lewicy, którzy przez lata żyrowali migracyjną politykę Berlina i Brukseli. Głupich nie sieją – „uroczyście unieważnione” przez Donalda Tuska referendum, dotyczące również migracji, budziło dziki rechot satysfakcji nie tylko wśród tzw. elit III RP. Tuskowi klaskali ludzie z zachodnich regionów Polski. Dziś zaczynają ze zdumieniem przecierać oczy, gdy niemieckie służby coraz bardziej ostentacyjnie podrzucają nam niechcianych gości z Afryki i Azji. Nikt już nie ma wątpliwości, że z migracyjną falą postanowiono zaczekać do wyborów prezydenckich w Polsce. A wtedy białoruska-rosyjska operacja „Śluza” wyda się nam tylko drobnym kłopotem. Migracyjny przypływ z zachodu – traktowany jako w pełni legalny, choć wymuszony pod presją naszych sąsiadów i coraz gwałtowniej zmieniających się tam realiów politycznych – może poważnie pogłębić społeczne i gospodarcze kłopoty Polski.
Być może część przedsiębiorców już się cieszy, że dopływ taniego pracownika pozwoli im wzmocnić presję płacową na Polki i Polaków. Ale jeśli zatrudniony dżentelmen z nożem zacznie wymachiwać w fabryce albo jako kelner potraktuje gościa widelcem w oko, to jak długo da się racjonalnie kierować takimi biznesami? Ktoś zawoła oburzony: takie zachowania pozostaną incydentami. Ale na przykładzie wielu zachodnich krajów widzimy, jak „incydenty” zmieniły się w stałą. A nawet bez tak drastycznych sytuacji: przy mizerii naszej polityki mieszkaniowej i polityce społecznej wiszącej właściwie na tym, co wbrew jazgotowi liberałów i lewicy w 2016 roku zaczął wprowadzać PiS, zwykli ludzie będą musieli konkurować z rosnącą wciąż liczbą migrantów o zasoby mieszkaniowe, pracę i płacę. Jak to wpłynie na nastroje społeczne? Jak się przełoży na polską demografię? Jakie siły polityczne zyskają na takiej sytuacji? Dokąd uciekną Donald Tusk i Rafał Trzaskowski (jeśli zostanie prezydentem RP), gdy to wszystko zacznie wymykać się z rąk? Jak licznym kordonem wojsk i policji będą musieli się zasłonić przed narastającym gniewem społecznym? Teraz o tym nie myślą – interesuje ich tylko pełnia władzy nad Polską. Ale z czasem przyjdzie im płacić za nią coraz wyższą cenę. Nie pomoże zrzucanie odpowiedzialności na opozycję. Niestety, póki co duża część polskiego społeczeństwa wciąż wierzy naiwnie, że koalicja 13 grudnia to najlepsza odpowiedź polityczna na nasze obecne problemy. Tak jakby w polityce działała na poły pijacka, na poły altmedowa recepta: czym się zatrułeś, tym się lecz.
Dodajmy jeszcze jeden, bardzo ważny wątek. Zmieniająca się sytuacja geopolityczna wymaga od Polski nie tylko zwiększonych nakładów na wojsko, uzbrojenie, infrastrukturę militarną. Polska potrzebuje spójności społecznej, a na jej bazie – dobrej obrony cywilnej, przygotowania zaplecza sanitarnego i ochronnego (szpitale i schrony), dobrze opłaconych i dobrze działających służb. Mamy z tym problemy od dekad, bo III RP budowano wedle reguły „rynek ma zawsze rację”. W sytuacji presji migracyjnej, która będzie wymagała dużych nakładów finansowych, bez trudu można sobie wyobrazić sytuację, w której policja nie daje rady kontrolować przestępczości wśród migrantów niszczących dobra lokalnej społeczności. Już mamy deficyt kadrowy w licznych służbach. Jak będzie się on kształtował, gdy coraz więcej zdrowych i silnych mężczyzn będzie trzeba angażować w obronność? Jak będzie wyglądało życie w polskich miastach i miasteczkach, gdy migracyjny żywioł stanie się coraz trudniejszy do opanowania?
Nawet na Zachodzie powszechne jest zwątpienie, że upchnięcie migrantów w nowoczesnych i komfortowych ośrodkach załatwia jakikolwiek problem. Skala zjawiska jest zbyt duża, by tego rodzaju inżynieria społeczna miała nawet nie tyle asymilacyjny, ile tonizujący charakter. Szczególnie gdy brakuje pracowników, czy raczej pracownic socjalnych, których od lat mamy jak na lekarstwo i które traktuje się per noga. Wzrost frustracji i nienawiści społecznej będzie miał fatalne skutki, także na arenie międzynarodowej. Bez trudu jestem w stanie wyobrazić sobie rosyjskie prowokacje w ramach wojny hybrydowej, próby wywołania zamieszek czy nawet – nie daj Bóg – lincze po aktach zbrodni, jakich mogą dopuścić się niezrównoważeni przybysze. Można schować głowę w piasek, udawać, że nic takiego nigdy się nie stanie. Ale gdy najsilniejszą emocją społeczną stanie się gniew wobec migrantów, będziemy mieli spory problem.
Obecna władza nie ma najmniejszego interesu, żeby o tym mówić. Opozycja, mam wrażenie, traktuje rzecz jak paliwo polityczne. To zrozumiałe, ale czający się na horyzoncie kryzys migracyjny uczyni polską politykę nieprzewidywalną. I nie jest pewne, kto zostanie wówczas jej beneficjentem. To nie fatalizm, to perspektywa, z którą już musimy się liczyć.
Więcej ciekawych artykułów w najnowszym tygodniku "Gazeta Polska":
🔴W najnowszym numerze tygodnika @GPtygodnik ↴ pic.twitter.com/AJ2SX5qbUI
— Kluby "Gazety Polskiej" (@KlubyGP) February 26, 2025