Nie ma bardziej prorosyjskich działań niż te podważające możliwość przeprowadzenia w naszym kraju wyborów, wzywające do ograniczania wolności słowa i wyłączania telewizji - pisze Katarzyna Gójska w "Gazecie Polskiej".
Od opublikowania zawierającego plagiaty dokumentu rządowej komisji w sprawie dezinformacji, kierowanej przez Stróżyka, opinia publiczna jest bombardowana doniesieniami o tym, co Rosjanie mogą zrobić z kampanią wyborczą i wyborami prezydenckimi w Polsce. Z informacji kolportowanych przez członków koalicji rządzącej wynika, iż mogą zrobić niemal wszystko i szykują się do potężnej cyberwojny z naszym krajem. Wicepremier od odbierania koncesji Republice spotkał się nawet z zagranicznymi dziennikarzami, by wytłumaczyć im, jak potężne działania planuje Moskwa wobec zbliżającego się głosowania. Nie lekceważąc oczywiście agresji państwa zarządzanego przez – jakże bliskiego przez lata premierowi Tuskowi – Władimira Putina, nie sposób nie zwrócić uwagi na niesamowitą niekonsekwencję. Jak to jest, iż owa ludobójcza (dla Platformy stosunkowo od niedawna, dla nas od dekad) Federacja Rosyjska jest zdolna do rozgrywania polskiej kampanii wyborczej, sfałszowania lub zablokowania głosowania na prezydenta, a nie była zdolna do zamachu na delegację RP w 2010 roku i do późniejszego fałszowania dowodów w tej sprawie? Rosja w kontekście Smoleńska jest cywilizowanym krajem, z uczciwą prokuraturą, a w przypadku wyborów prezydenckich w Polsce przeistacza się we wściekłego agresora. Jest tak dlatego, iż ekipa rządząca nie jest zainteresowana ochroną naszego kraju przed Moskwą, demaskowaniem i rugowaniem jej wpływów, a jedynie używaniem opowieści o rosyjskim zagrożeniu tam, gdzie tego potrzebuje. I dlatego właśnie straszy ludzi ingerencją Putina w wybory, a jednocześnie w kierownictwie kontrwywiadu wojskowego ulokowała ludzi po pachy ubabranych kontaktami z FSB, o których do dziś nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się wszystkiego.
Aktualna histeria związana z wpływaniem na kampanię nie jest niczym innym niż przygotowywaniem kolejnej drogi pod unieważnienie czy zablokowanie wyboru głowy państwa. Mamy już scenariusz tzw. prawny, czyli „nie będzie komu uznać wyniku wyborów i marszałek zastąpi prezydenta”, a teraz suflowany jest nowy – nazwijmy go cybernetycznym – nadający się do wykorzystania tak, jak to widzieliśmy w Rumunii. Prawda jest tymczasem taka, iż nie ma bardziej prorosyjskich działań niż te podważające możliwość przeprowadzenia w naszym kraju wyborów, wzywające do ograniczania wolności słowa i wyłączania telewizji. Nic tak nie będzie na rękę Putinowi jak chaos i anarchia w Polsce.