Na trasie Warszawa – Dorohusk doszło 15-17 listopada do dwóch aktów dywersji. Podczas pierwszego, w miejscowości Mika (woj. mazowieckie, pow. garwoliński), eksplozja ładunku wybuchowego zniszczyła tor kolejowy. W innym miejscu, niedaleko stacji kolejowej Gołąb (pow. puławski, woj. lubelskie) w niedzielę, pociąg z 475 pasażerami musiał nagle hamować z powodu uszkodzonej linii kolejowej.
O chaosie informacyjnym rządzących mówi w rozmowie z niezalezna.pl Paweł Jabłoński, poseł Prawa i Sprawiedliwości.
Podnosi od razu, że „przez kilkanaście godzin po tym torze przejechało kilka pociągów z setkami osób”.
- Tam o mało włos nie doszło do tragedii. Musimy dawać sobie sprawę z powagi tej sytuacji. Pan Kierwiński powinien zostać dzisiaj zdymisjonowany za to, co zrobił. To, że się na szczęście nic nie stało, to powinniśmy podziękować panu Bogu. Ale to zagrożenie dalej występuje. A może poprosimy Putina, by nas w nocy nie atakowali? Przecież to jest absurd
- wskazał polityk.
Zarzucił rządzącym, że „panuje jeden wielki chaos”. - Oni sami nie potrafią sobie nawzajem przekazać kluczowych informacji. Najpierw rzeczniczka Kierwińskiego apeluje o niemówienie o dywersji, po czym premier mówi o dywersji. Dzień później wiepremier rządu mówi, że może to być internetowy challenge, jakaś zabawa. Godznię później na miejscu jest Tusk, który mówi, że tory wysadzono. Oni sami siebie nie są w stanie poinformować - zarzucił.
- Może premier zakazuje szefom służb spotykania się z prezydentem, żeby na jaw nie wyszła absolutna degrengolada, jaka w tych służbach zapanowała – zastanawiał się Jabłoński.