Tarcza Tuska to oczywisty „wieki wał”, to naprędce sklecona operacja propagandowa pod kątem wyborów do europarlamentu. Element jego socjotechniki, opartej na manipulacji emocjami wyborców, wykorzystującej ich pragnienie bycia bezpiecznymi. Wszystko ma być przekształcone we wszechogarniające kłamstwo. Ale przecież wielu z naszych rodaków chce uwierzyć, że nie można być tak głęboko nieludzkim, każdy człowiek może się zmienić. Nawet notoryczny kłamca. Więc może w końcu i w nim obudziło się sumienie? - pyta Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".
Donald Tusk nagle pojawił się na granicy z Białorusią. Dzień po tym, jak we wtorek, 28 maja, polski żołnierz z 18. dywizji został ciężko ranny, pchnięty nożem przez migranta.
Tusk, w towarzystwie Kosiniaka-Kamysza i Tomasza Siemoniaka, w garniturach, wystąpili na konferencji prasowej. Premier przekonywał: „Nie będzie mowy o najmniejszej tolerancji czy jakimś zawahaniu, jeśli chodzi o wsparcie dla naszych żołnierzy i funkcjonariuszy w czasie pełnienia tej bardzo trudnej misji, jaką jest ochrona granicy, a właściwie już obrona granicy, bo mamy do czynienia z aktami bardzo agresywnych działań”. Tusk mówił też:
„Nie mamy tutaj do czynienia z żadnymi azylantami, mamy do czynienia ze zorganizowaną, bardzo sprawną na wielu poziomach akcją łamania polskiej granicy i próbą destabilizacji państwa. (...) Nikt tu, przynajmniej wśród nas, nie ma wątpliwości, z jakim charakterem działań mamy tu do czynienia i że nieprzypadkowo ta agresja jest coraz większa”.
Ale ten sam człowiek stał jeszcze niedawno na czele najbardziej haniebnej akcji wymierzonej w polską armię. Dokładnie gdy 2 lipca 2021 roku Litwa, w obliczu rosnącej fali ludzi przerzucanych przez białoruskie siły przez granicę do tego państwa, ogłosiła stan nadzwyczajny, dzień później, 3 lipca 2021 roku, Donald Tusk ostatecznie ogłosił powrót do Polski i z marszu rozpoczął totalną wojnę z polskim państwem. W publicznym wystąpieniu stwierdził: „Dzisiaj zło rządzi w Polsce. Wychodzimy na pole, żeby się bić z tym złem”. Użył też całego potencjału Koalicji Obywatelskiej, aby powstrzymać budowę muru na granicy, który stał się kluczowym elementem bezpieczeństwa Polski w wojnie hybrydowej z Białorusią i Rosją. Ze 122 posłów KO obecnych na sali podczas głosowania w październiku 2021 roku wszyscy byli przeciw, poza jednym wyjątkiem. Wstrzymał się Bogusław Sonik. Ale z obecnej koalicji 13 grudnia także lewica wystąpiła wówczas jawnie przeciw murowi (zrozumiałe) i Polska 2050 Hołowni. Tusk radykalizował nastroje. Jego postawa zachęcała do plucia na polskich żołnierzy. Janina Ochojska, jedna ze sztandarowych postaci wspieranych przez KO, porównała funkcjonariuszy polskiej Straży Granicznej do niemieckiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna, odpowiedzialnego za ludobójstwo Żydów. A Władysław Frasyniuk, pupil Tuska, na antenie stacji TVN twierdził:
„Mam wrażenie, że to jest wataha (...), wataha psów, która otoczyła biednych, słabych ludzi. (...) Tak nie postępują żołnierze, śmieci po prostu, to nie są ludzkie zachowania. Trzeba mówić wprost, to antypolskie zachowanie. Ci żołnierze nie służą państwu polskiemu, przeciwnie, plują na te wszystkie wartości, o które walczyli pewnie ich rodzice albo dziadkowie”.
Frasyniuk TY ŚMIECIU! pic.twitter.com/G0IeMZDFwy
— 🛑 STOP LEWACTWU W POLSCE 🛑 (@Radoslaw2202) June 6, 2024
Trwała też operacja Tuska wysadzenia w powietrze polskiego rządu, gdy 4 sierpnia 2021 roku Liwa, w obliczu ogromnego zagrożenia, zamknęła granicę z Białorusią. Dwa dni później premierzy Litwy i Polski – Ingrida Šimonytė i Mateusz Morawiecki – wydali wspólne oświadczenie potępiające wykorzystywanie przez reżim Łukaszenki nielegalnej migracji jako broni. Tego też dnia litewski rząd zatwierdził budowę długiego na 500 kilometrów płotu wzdłuż granicy z państwem Łukaszenki. Narastał atak na Polskę. Tylko od 7 do 8 sierpnia Straż Graniczna zatrzymała 349 osób z Iraku i Afganistanu, które próbowały nielegalnie przebić się do Polski. 8 sierpnia rozpoczęła się też białoruska operacja nielegalnego przerzutu grupy Irakijczyków i Afgańczyków w okolicy wsi Usnarz Górny. Równocześnie w otoczeniu Tuska trwały wówczas ostatnie prace, by wywołać totalny chaos w Polsce.
10 sierpnia premier Morawiecki wyprzedził operację Tuska i usunął z rządu Gowina, który miał go rozbić od środka. A przecież eskalacja osiągnęła punkt graniczny, gdy 17 sierpnia 2021 roku oddział uzbrojonych po zęby 12 białoruskich żołnierzy nielegalnie przekroczył granicę z Litwą. W każdej też chwili mogło dojść do wymiany ognia. Taka sama skala napięcia panowała na granicy z Polską. W każdej chwili mógł paść śmiertelny strzał ze strony Białorusi do polskiego żołnierza. Zaledwie miesiąc po tym, jak polski Sejm zatwierdził budowę muru, 16 listopada 2021 roku kilka tysięcy migrantów zaatakowało przejście drogowe w Kuźnicy. Polscy żołnierze i funkcjonariusze obrzucani byli kostką brukową i granatami hukowymi. Grzegorz Tomczyk, obecny wiceszef w resorcie obrony, bliski towarzysz Tuska, jeszcze w październiku 2021 roku na antenie TVN przekonywał, że mur okaże się „wielkim wałem”. A jednak ta inwestycja, wykonana w błyskawicznym tempie, okazała się zbawienna po agresji Rosji na Ukrainę.
W tej długiej batalii Tuska i jego sprawdzonych hunwejbinów przeciw armii i pogranicznikom jest też smutna puenta, która w pełni rozwiewa złudzenia wobec tego polityka. 26 stycznia 2024 roku koalicja 13 grudnia dokonała symbolicznego podsumowania swojej kampanii oszczerstw wobec pograniczników, usuwając kapitan Annę Michalską z funkcji rzecznika prasowego Straży Granicznej. Pierwszy informację o tym przekazał reporter TVN24 Artur Molęda, który określił kapitan Michalską jako „twarz kryzysu na granicy polsko-białoruskiej”. Bezkarne i eskalowane szczucie na armię i Straż Graniczną, jakie opanowało wówczas powszechnie szeregi Koalicji Obywatelskiej i jej zwolenników, wywołało nieodwracalny skutek. Trzeba w istocie nie mieć żadnego, nawet elementarnego poczucia wstydu, aby teraz stawać przed tymi ludźmi i mówić, że nie będzie zawahania we wsparciu dla nich ze strony Tuska. I to niedługo po spektakularnym zwolnieniu kapitan Anny Michalskiej, o której „bohater” KO, aktor Piotr Zelt, napisał w 2021 roku, że to „twarz bestialskich, bandyckich standardów państwa PiS”.
Sprawa kapitan Anny Michalskiej, ale też skala gigantycznej czystki, która opanowała armię i o której Polacy nie dowiedzą się z kolaborujących z obozem władzy TVN, Polsat i reżimowej TVP, mówi wszystko o ekipie 13 grudnia. Falą wracają emerytowani wojskowi, którzy w większości nie mają zielonego pojęcia o współczesnym polu walki. Są z innej epoki. Wielu z nich bez szemrania realizowało w przeszłości „ambitny” plan ekipy Tuska – likwidacji 629 jednostek organizacyjnych sił zbrojnych.
Dziś, w obliczu wojny na Ukrainie, ekipa 13 grudnia potrzebuje wykreować wielkie kłamstwo, które przykryje, opracowany w 2011 roku zgodnie z politycznymi dyrektywami ówczesnego rządu Tuska, „Plan użycia sił zbrojnych RP Warta – 00101”. Zakładał on, że strategiczna linia obrony przed agresją Rosji będzie przebiegała na linii Wisły i Wieprza. Już po siedmiu dniach rosyjskie wojska pancerne miały opanować, pozostawioną na pastwę Kremla, całą wschodnią Polskę. Współczesny Katyń i ludobójstwo Polaków, zdradzonych przez ówczesną ekipę Tuska–Kosiniaka-Kamysza, miało objąć dziesiątki milionów naszych rodaków. Rok po Smoleńsku, w którym zginęło całe dowództwo wojska polskiego przeciwne pacyfikacji armii, w 2011 roku ówczesny minister obrony Edmund Klich, zawodowy psychiatra, przeprowadził zagładę 1. Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. Tadeusza Kościuszki z dowództwem w Legionowie, otwierając Rosji drogę na głównym kierunku natarcia – brzesko-warszawskim. Rząd Zjednoczonej Prawicy, tworząc 18. dywizję i rozpoczynając w przyspieszonym tempie budowę 1. Dywizji Piechoty Legionów, zabezpieczył ścianę wschodnią.
Ale tę wcześniejszą dewastację ekipy Tuska ma przykryć sklecone naprędce na kolanie owo oszustwo „Tarczy Wschodniej”. Na mur na długości 180 kilometrów rząd Zjednoczonej Prawicy wydał 1,615 mld złotych. A cała „Tarcza Wschód”, ta zdaniem lekarza Kosiniaka-Kamysza „największa operacja umacniania wschodniej granicy Polski, wschodniej flanki NATO od 1945 roku”, ma kosztować 10 mld zł wydanych do 2028 roku i ma objąć linię długości 700 km, w tym 400 km granicy z Białorusią. Już twarde zestawienie liczb pokazuje, iż owa „Tarcza Wschód” to w rzeczywistości wielkie propagandowe oszustwo, mające zatrzeć wspomnienie „resetu” Tuska z Putinem i gotowość oddania bez walki nieomal połowy Polski. Każdy ekspert, który kieruje się polską racją stanu, doskonale wie, że tak jest. Cały projekt owej linii obronnej ma znikomą wartość, jeśli nie wspiera się na rozbudowanym systemie pól minowych. To przy tym jeden z najtańszych środków technicznych. Ale to wymaga wycofania Polski z traktatu ottawskiego, który dotyczy zakazu użycia, składowania, produkcji i przechowywania min przeciwpiechotnych. Fakt, iż ekipa Tuska unika tego tematu jak diabeł święconej wody, to jednoznaczny dowód, że mamy do czynienia z wielkim wyborczym kantem.
Polska jest dziś w podobnej sytuacji do Niemcy Zachodnie w okresie zimnej wojny, gdy nasz zachodni sąsiad miał bezpośrednią granicę z Układem Warszawskim, militarnym blokiem rządzonym przez Kreml. Aby zabezpieczyć NRF przed agresją Związku Sowieckiego, w latach 50. XX wieku powstała potężna linia umocnień, pas Trettnera, licząca ponad 650 kilometrów i wsparta na systemie atomowych min, których eksplozje miały powstrzymać atak. Niedawno Rosjanie, przygotowując się do odparcia natarcia Ukrainy na Zaporożu, naszpikowały setki kilometrów tysiącami min. Pas umocnień stworzył gen. Siergiej Surowikin, który jesienią 2022 roku objął wówczas na krótko dowództwo nad siłami rosyjskimi po ich gigantycznej klęsce pod Charkowem. Przez miesiące ryto setki kilometrów okopów, tuneli, kopano rowy przeciwczołgowe i ustawiano „zęby smoka” przeciw broni pancernej. Surowikin przekształcił tysiące kilometrów kwadratowych Zaporoża w największe na świecie pola minowe. W kluczowych miejscach ich nasycenie było porażające – cztery miny na każdy metr kwadratowy powierzchni. Rzecz w tym, iż w całej swojej historii NATO nigdy nie zderzyło się z takim nasyceniem minami linii obronnych, wspartych rozbudowany systemem czujników, które szybko identyfikowały ruchy wojsk przeciwnika.
Na naszej granicy byłby to najtańszy i najskuteczniejszy sposób powstrzymania żołnierzy rosyjskich i spowodowania ogromnych strat ludzkich. Wbrew pozorom owe 10 mld zł na tarczę to bardzo niewiele w zestawieniu choćby z kosztami stworzenia przez rząd Zjednoczonej Prawicy 18. dywizji. Ale co ważne, na długo zanim jeszcze Rosja zaatakowała Ukrainę, trwały intensywne studyjne i terenowe prace w ministerstwie obrony, najpierw pod kierunkiem Antoniego Macierewicza, a potem Mariusza Błaszczaka, nad stworzeniem skutecznej linii obrony na wschodniej granicy. Ale to odtwarzane na wschodzie jednostki wojskowe, które miały przyjąć impet rosyjskiego uderzenia, odgrywały kluczową rolę w projektowaniu kształtu i przebiegu takich umocnień, który odpowiadałyby specyfice terenu i uzbrojeniu tych formacji. Dokonano gigantycznej pracy. Wybory przerwały na miesiące ten proces.
Nowa ekipa zainteresowana była w projekt niszczenia opozycji. Kosiniak-Kamysz zaczął swoje urzędowanie jako minister obrony od przywrócenia rosyjskiej wersji Smoleńska, co zostało entuzjastycznie przyjęte przez rosyjską propagandę. Na długie miesiące armia została pozostawiona sama sobie. Gdy nagle propagandyści Tuska wpadli na pomysł „Tarczy Wschodniej” jako elementu, który miał napędzić wyborców PO, po prostu wszystkie te wcześniejsze prace przypisali sobie. Według przekazu ministra Kosiniaka-Kamysza, integralnym elementem tarczy mają być cztery potężne aerostaty, które wydłużą nasze zdolności rozpoznania zagrożenia rakietowego w przypadku ataku pociskami manewrującymi, poruszającymi się nisko nad powierzchnią ziemi, do 300 kilometrów. Rzecz w tym, iż rozmowy nad zakupem tego systemu u Amerykanów trwały od 2017 roku. Ostatecznie nastąpiło to w maju 2023 roku, a więc za rządów Zjednoczonej Prawicy. Przy czym koszt owego systemu przekracza 950 mln dolarów. Tylko ten element owej rzekomej tarczy pochłania ponad 40 proc. całości przewidzianych wydatków. Kosiniak-Kamysz mówi też o komponencie satelitarnym, który ma być integralnym elementem projektu. I tym razem mamy ten sam problem, bo Polska już półtora roku temu, 27 grudnia 2022 roku, zakupiła dla siebie od Francji satelity obserwacyjne. Ten produkt Airbus Defence and Space kosztuje ponad 85 mln euro. Jeśli to także jest wliczane do owego worka 10 mld zł, to kolejne setki milionów znikają z owego „wielkiego” projektu. Ale też ekipa Błaszczaka zakupiła od Szwedów dwie maszyny SAAB 340 AEW. Jeden z tych AWACS-ów, a więc samolotów wczesnego ostrzegania, jest już w czynnej służbie w ramach programu rządu Zjednoczonej Prawicy budowy polskiego systemu antydostępowego, takiej właśnie „Wschodniej Tarczy”, która miała połączyć obronę przeciwrakietową i przeciwpowietrzną obszaru RP z systemem terenowych umocnień.
Tak jest z całością owego projektu – propagandowej wydmuszki sformatowanej pod kątem wyborów – taka wersja 100 konkretów na 100 dni – owe klasyczne już oszustwo wyborcze. Kosiniak-Kamysz stwierdził: „Konstruując główne założenia naszej polityki, powołując koalicję po wygranych wyborach, oparliśmy bezpieczeństwo na trzech filarach – siła polskiej armii, siła w sojuszach, odporność społeczna. »Tarcza Wschód« realizuje te wszystkie elementy, bo każdy z obszarów i filarów obejmujących warunki naszego bezpieczeństwa będzie zaangażowany”. W tym groteskowym przekazie trudno o bardziej przykry kontrast między dętym przekazem a rzeczywistością. Masowe czystki w armii z pewnością nie służą jej wzmocnieniu. A skandaliczna sprawa z gen. Gromadzińskim, faktycznym twórcą owej 18. dywizji, który w wyniku mętnych działań SKW, kierowanego obecnie przez ludzi epoki resetu, został publicznie upokorzony, pokazuje, jakie piekiełko w armii tworzy ekipa 13 grudnia.
Przypomnijmy, że gen. Sławomir Petelicki tuż przed tym, jak padł ofiarą seryjnego samobójcy, ujawnił swoje przerażenie tym, co zrobił Donald Tusk z bezpieczeństwa RP. W jednym z wywiadów stwierdził:
„Z wojskowego punku widzenia mogę powiedzieć, że jesteśmy jedynym krajem, w którym w dwóch identycznych katastrofach samolotów wojskowych najpierw straciliśmy prawie całe dowództwo lotnictwa, a następnie całe dowództwo sił zbrojnych z ich zwierzchnikiem, prezydentem RP na czele. Tylu polskich generałów, ilu zginęło za rządu Donalda Tuska i kadencji Bogdana Klicha jako szefa MON, nie zginęło podczas II wojny światowej. Po dwóch wielkich katastrofach lotniczych usłyszałem z ust Bogdana Klicha, że państwo polskie zdało egzamin, a procedury stosowane w wojsku są tak znakomite, że on się nimi podzieli z innymi resortami. Szef MON chwalił się po śmierci jednych z najlepszych generałów, jakie miało całe NATO, a którzy zginęli w katastrofie CASY i Tu-154M, że ich zastępcy bardzo płynnie przejęli obowiązki”.
Dziś, pod przywództwem Tuska–Kosiniaka-Kamysza, zmierzamy prostą drogą do katastrofy większej niż Smoleńska. Sprawa gen. Gromadzińskiego wywołała szok wśród naszych sojuszników. Chyba nie o takiej „sile w sojuszach” mówił Kosiniak-Kamysz. Tak samo jak brudna intryga Tuska, który „na rympał”, tuż przed waszyngtońskim szczytem Sojuszu z okazji 75 lat jego istnienia, próbuje sparaliżować prace ambasadora RP przy NATO, Tomasza Szatkowskiego, dążąc do niezgodnego z prawem odwołania go z urzędu. Z pewnością kłamstwem jest ów rzekomy trzeci filar bezpieczeństwa, który ma realizować ekipa 13 grudnia – owa dbałość o odporność społeczną. W seanse narodowej nienawiści Tusk i Kosiniak-Kamysz wciągnęli już armię, stawiając powołanego przez siebie szefa SKW, gen. Jarosława Stróżyka, na czele swojej „prywatnej” komisji do spraw rosyjskich i białoruskich wpływów. Obserwując to szaleństwo i ów medialny cyrk z „Tarczą Wschód”, aż trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno ten pupil Merkel tak mówił o wojnie hybrydowej na polskiej granicy: „Takie politycznie mocne i podłe w swojej istocie przedstawienie. Bo tak naprawdę wywołanie tego kryzysu na granicy to spotkanie złych intencji i złych polityków. Z jednej strony mamy Łukaszenkę, z drugiej strony mamy Kaczyńskiego. Jeden i drugi ma interes w tym, aby takie kryzysy wywoływać”. Taki polityk, na którym ciążą Smoleńsk i śmierć elity polskiej armii, dziś przekonuje nas, że skutecznie obroni nas przed Putinem.
„Zmieniajmy Europę w interesie naszej ojczyzny”. #Prezydent @AndrzejDuda zachęca do wzięcia udziału w wyborach#NiezaleznaPL https://t.co/UyUKsEmB9g
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) June 6, 2024