Trwa w najlepsze spór, czy dawać pieniądze naukowcom, którzy zajmują się głównie przypisywaniem Polakom własnych najgorszych cech czy wstydliwe historie swoich rodzin chcących rozmyć w odpowiedzialności zbiorowej całego narodu. Jako odprysk tej polemiki, gdzie dożywotnio mianowane w swym mniemaniu autorytety walczą z uzurpatorami – czyli każdym, kto nie uważa ich za kolejną nadzwyczajną kastę – pojawił się watek klasowy.
Nie zawiódł oczywiście Michał Bilewicz, gwiazda Uniwersytetu Warszawskiego, któremu zresztą rząd PiS pieniędzy nigdy nie skąpił, i całkiem słusznie, bo pan Bilewicz pomaga partii rządzącej jak mało kto, choć chyba niezamierzenie. Tym razem zajmujący się na co dzień badaniami uprzedzeń naukowiec na Twitterze zdiagnozował ministra Przemysława Czarnka i wyszło mu, że obecna walka ministra z antypolskimi stereotypami to nic innego, jak efekt nieprzepracowanego psychologicznie awansu społecznego. „To jest ciekawy, klasowy, wymiar tej sprawy … Czarnkowie, dzieci Bychawy i Goszczanowa, niespodziewanie wyniesione na akademickie katedry. Z drugiej strony profesorskie rody wielkich matematyków, które cudem przetrwały komunę: Hartmanowie i Engelkingowie”.
Pamiętam, że w latach 90. w początkujących dopiero na polskim gruncie środowiskach na skróty nazywanych lewackimi ścierały się dwie postawy, które wyrażały hasła „walka klas, a nie ras!” z jednej i „Klasizm to też rasizm” z drugiej strony. Ciekawe, że o ile dzisiejsza lewica, zwłaszcza ta młoda i niekoniecznie parlamentarna jest na ogół na przejawy klasizmu (czyli uprzedzeń i/lub dyskryminacji przez wzgląd na klasę społeczną) dość wyczulona, o tyle sztandar walki klas dumnie niosą liberałowie.
A może zresztą dzieje się tak właśnie dlatego, że polska walka klas częściej niż w sporach pracowników z pracodawcami czy lokatorów z właścicielami objawia się w argumentacji szczerych demokratów zachwyconych a to hrabiowskim tytułem Komorowskiego, mających dać mu jakieś przewagi nad plebejskim w ich wizji świata Dudą, a to premierami w rodzinie marszałek Kidawy-Błońskiej, którzy również powinni jej w starciu z tym samym Dudą pomóc, tylko jakoś się te duchy od prawdziwej prezydent odwróciły…?
Wróćmy jednak do świata nauki. Skoro tu na porządku dziennym są tego typu standardy, a cała społeczność akademicka jawi się niczym ten trójmiejski wydział prawa sprzed lat, gdzie sprawy poszły trochę zbyt jawnie i za daleko, bo właściwie wprost przyznawano kandydatom punkty za pochodzenie; skoro z drugiej strony liberalnie przez starych mistrzów kształtowana młodzież na darmowych studiach narzeka, ze nic nie dostaje od państwa, może warto przemyśleć opcję zerową: wypuścić całe towarzystwo na wolność, by w ukochanych warunkach wolnego rynku postawiło swoje folwarki, a gdzieś obok powołać kilka nowych uczelni, które może szybciej przebiją się wyżej w rankingach, może nawet do trzeciej setki najlepszych uczelni na świecie?