Całkiem sporo uwagi, również po stronie prawicowej, przyciągnęło niedawne wystąpienie Donalda Tuska poświęcone kwestiom ekologicznym. Zainteresowanie tematem zwiększyło pojawienie się obok Tuska młodej aktywistki Dominiki Lasoty. Dla mediów sympatyzujących z Platformą było to „wtargnięcie”, znakomicie jednak przez lidera PO wykorzystane. Dla innych rzecz od początku wyglądała na ustawkę. Podsumujmy to, co w wystąpieniu słychać było od razu, a co można z niego wnioskować po głębszej analizie.
Właściwie całe wystąpienie Tuska – i to najbardziej potwierdza tezę o ustawce z udziałem młodej działaczki – było ukłonem w stronę najmłodszego pokolenia aktywistów. Tusk przez cały czas podkreślał, że to młode pokolenie dostrzegło realny problem, który starsi, w tym on sam, przez lata lekceważyli lub nie doceniali jego znaczenia. Młodzież tymczasem ostrzega jako pierwsza, wymusza działania i ma do tego moralne prawo.
Nad merytoryczną stroną tych słów można się oczywiście zastanawiać i dzieje się to przecież w wielu publikacjach i polemikach. Ten tekst nie jest jednak poświęcony globalnemu ociepleniu ani topniejącym lodowcom, psującym Donaldowi Tuskowi dobry humor podczas spacerów z wnuczkami po Sopocie.
Szef Platformy nie dostrzega infantylizmu ani na ogół bezmyślnego, nieliczącego się z konsekwencjami dla współobywateli radykalizmu młodych ekologów i ich haseł, widzi tylko drogowskaz i moralny przymus dla starszych, którzy tej fali mają się podporządkować. – Jeśli czujemy się, a czujemy się, odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale też za przyszłość naszych dzieci i wnuków, to musimy bezwzględnie ten rachunek sumienia, a następnie synergię międzypokoleniową, między kompetencjami, odwagą, wizją i sprawczością, budować od dziś – mówił więc Tusk, a aktywistka słuchała, specjalnie mu nie przerywając.
Jak jednak przerywać, gdy słyszy się właściwe same pochwały pod swoim adresem. Tusk nie pytał o konsekwencje spełnienia postulatów takich jak błyskawiczne odejście od paliw kopalnych – węgla i gazu, a zwyczajnie przyjął je do wiadomości. Co więcej, potwierdzając tę właśnie agendę, nie wypowiedział się właściwie jednoznacznie w kwestii, która pozornie łączy polską scenę polityczną, a więc w sprawie elektrowni atomowych. Nie skrytykował atomu wprost, jednak w jakimś stopniu wykazał wobec niego dystans, przeciwstawiając mogącej działać za kilkanaście lat (według planów rządu trochę szybciej) elektrowni atomowej energię odnawialną, kolektory i ocieplanie domów, co opisał na przykładzie jednej ze spółdzielni mieszkaniowych.
Pytanie o to, czy atom będzie nam w ogóle potrzebny, skoro wszystko załatwić może panel słoneczny i dodatkowa warstwa izolacji na ścianie bloku, nie padło wprost, jednak mam wrażenie, że zawisło w powietrzu, którym oddychali uczestnicy spotkania.
I trudno się temu dziwić. Nie tylko dlatego, że ruchy ekologiczne wobec atomu są, przynajmniej w Polsce, nad wyraz krytyczne i uważają go za takie samo zło jak gaz i węgiel. Elektrownie atomowe w naszym kraju nie sprzyjają bowiem głębszej agendzie, w jaką wpisywało się wystąpienie Donalda Tuska.
Ekologiczny i uległy wobec młodych radykałów ton można oczywiście uznać za sprytny polityczny plan, działanie mające przyciągnąć do Platformy młodych wyborców, którym dotąd łatwiej było wybrać się na proekologiczną manifestację (zwłaszcza jeśli zostali w tym celu zwolnieni ze szkoły) i namalować sprejem na murze klepsydrę, symbol ruchu Extinction Rebellion, niż dotrzeć do komisji wyborczej.
Tusk kreuje się na wyraziciela młodzieńczego sprzeciwu, polityczny głos krzyczących na demonstracjach i przyklejających się do dzieł sztuki w muzeach. Aktywistka, choć na pozór przeszkadza, na znak głównego mówcy dostaje koncesję na pobyt na scenie, oklaski od uczestników i setkę symbolicznych poklepywań po plecach, za co później odwdzięcza się niekłamanym, jak się zdaje, zachwytem w mediach społecznościowych.
Tusk jest świetnie przygotowany. Hasło „gaz ziemny bronią dyktatorów” jest dla niego punktem wyjścia do długiego akapitu wystąpienia, w którym jednak atakuje nie Władimira Putina, ale rządzących Polską. Albowiem, co podkreśla później jeszcze kilka razy, to ci, którzy chcą zmienić szkołę i całe państwo w narzędzie ideologicznej opresji, nie dostrzegają równocześnie, jak istotna jest kwestia ochrony środowiska. Zatruwają rzeki (odwołanie do tak wyzyskanego już przez opozycję tematu zatrucia Odry) i powietrze.
Temat Rosji dla Platformy nie jest sam w sobie najszczęśliwszy, a już wątek rosyjskiego gazu to jedno z większych wizerunkowych zagrożeń. To przecież zawarta za rządów PO umowa gazowa uzależniała nas od Rosji do bieżącego roku, a gdyby nie interwencja UE, aż do roku 2037, a może nawet 2045. To o kontrakt gazowy z imperium Putina młoda gwiazda Koalicji Obywatelskiej Klaudia Jachira dopominała się nie w roku 2014, ale raptem na dwa miesiące przed rozpoczęciem masowej napaści postsowietów na Ukrainę.
Lasota, na fali chwilowej popularności, w dniu 21. urodzin życzy sobie na Twitterze „świata bezpiecznego, bez dyktatorów i paliw kopalnych”. Tusk podobnie, tyle że jedynym znanym mu dyktatorem jest, jak się zdaje, Jarosław Kaczyński. Co jednak z paliwami? Najwyraźniej przykład Niemiec ani do aktywistów, ani polityków PO nie dociera.
Przypomnijmy więc, że motywowane ideologicznie oparcie gospodarki na źródłach odnawialnych przy równoczesnej rezygnacji z atomu spowodowało wysokie ceny, działania wątpliwe nawet pod kątem ekologii (wycinki lasów pod wiatraki!), wreszcie potężne braki energii, dziury łatane poprzez postępujące uzależnienie od importu z Rosji. O ile można zrozumieć, że za prowiatrakową i probiopaliwową narracją PSL idzie interes klasowy, o tyle u Tuska powielanie haseł ekologów jest powtórką strategii naszych zachodnich sąsiadów, lansowaną w chwili, gdy od 10 miesięcy obserwować możemy jej spektakularne bankructwo.
Jest to agenda nawet nie tyle Niemiec czy CDU-CSU, ale kanclerza Scholza. Lidera, który wbrew nie tylko interesom państwa, ale i reszcie klasy politycznej nie potrafi zerwać z błędami nieodległej przeszłości i wciąż, podobnie jak Angela Merkel, zdaje się marzyć o powrocie do bliskiej współpracy z Moskwą. Pozornie ekologiczny przekaz Donalda Tuska w praktyce prowadzi do powtórki z polityki uzależniania się od obu sąsiadów kosztem wzrostu opłat dla obywateli i dalszej likwidacji górnictwa.
Tu warto zauważyć, że samorządowy przewrót na Śląsku dokonał się akurat wtedy, gdy PiS, choć na razie zbyt wolno i bez przekonania, zapowiada jakąś formę zwiększenia wydobycia tego surowca. W doktrynie ekologów i Tuska zostać mamy tymczasem bez węgla (samorządy rządzone przez Platformę wymuszają tę rezygnację w trybie niemal natychmiastowym), za to z wiatrakami, które ostatecznie wspomóc będzie trzeba gazem. Być może znów importowanym z Rosji, dla której wciąż pozostaje on przecież bronią strategiczną.
Widać to w grze tym paliwem w relacjach z krajami, które pozostały od niego zależne, czy to na Zachodzie, czy, w sposób najbardziej chyba dziś dramatyczny, w Mołdawii. Co więcej, atak na Ukrainę w 2014 r. zbiegł się z odkryciem na jej ziemiach sporych złóż gazu, de facto zamykając na lata temat ich eksploatacji.
Tusk i aktywistka zeszli ze sceny żegnani oklaskami, jednak najciekawsze wydaje się to, kto oklaskiwał ich wspólny show zza kulis.