Albert Einstein stwierdził kiedyś, że szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów. Maksymę tę zna większość i z pewnością słyszał ją również sam Donald Tusk. Ale mimo wszystko w swoim nowym otwarciu zaproponował Polakom więcej tego samego. Będzie więc ścigał PiS i prawicę ze zdwojoną siłą, a także skuteczniej robił propagandę. Można powiedzieć – nic nowego. W tym jednak wypadku wypada zauważyć, że zmieniły się okoliczności. Oto bowiem półtora roku temu wszyscy mieli podstawy wierzyć, że to wszystko się uda. Można było łykać to, że zawłaszczenie TVP Info i prokuratury może doprowadzić do lawinowego upadku prawicy w naszym kraju. Tak się nie stało. Nie wiem dlaczego teraz, gdy władza wytraciła impet, miałoby się to nagle udać. Mam wrażenie, że również premier w to nie wierzy. Od początku czerwca wiadomo jedno. To nie będzie tak, że nawet jeżeli PiS upadnie, to całość przestrzeni politycznej zagospodaruje koalicja rządząca, a polityka wróci magicznie do czasów, gdy w Polsce były trzy kanały telewizyjne i kilka gazet. Już jest pewne, że wyborcy prawicy nie zagłosują ani na PSL, ani na Hołownię, ani tym bardziej na Koalicję Obywatelską. W najlepszym wypadku Tusk może liczyć na to, że zyska Konfederacja. Problem jest taki, że sama KO może skończyć jak nieświętej pamięci Sojusz Lewicy Demokratycznej. Zabierze on ze sobą również przystawki. Czy Donald Tusk jest tak odrealniony, że tego nie widzi? Nie sądzę. Myślę, że spróbuje ucieczki do przodu, ale poczeka na właściwy moment. Może poszarpie się chwilę z nowym prezydentem. Obarczy go winą za to, że nie może on Polską rządzić.
Wtedy ruszy na ostatnią szarżę. To, co dziś obserwujemy, jest jedynie zasłoną dymną. Odciąganiem uwagi. Prawica już dziś musi gotować się do wyborów.