Według badań pracowni United Surveys dla „Rzeczpospolitej” i radia RMF FM, ankietowanym Polakom bardzo trudno jest wskazać, czyim sukcesem jest akceptacja polskiego KPO przez Komisję Europejską. Co prawda prawie nikt nie uważa, byśmy w tej sprawie zawdzięczali cokolwiek opozycji (niecałe 3 proc. wskazań), ale też i prezydenta niespecjalnie tu doceniamy, choć przecież to jego ustawa pomogła zażegnać trwający dotąd impas (5,6 proc.). Niewiele lepiej wypada sama Komisja Europejska – to już 12 proc., natomiast dwa razy więcej ankietowanych wskazuje na rządzących. Tak więc PiS ze swoimi 24 proc. wypada tu najlepiej, ale…
13 proc. respondentów wybrało odpowiedź „żadnego z wymienionych”, prawie 19 proc. „nie wiem”, wreszcie prawie 23 proc. nie patrzy, komu podziękować, bo nie uważa tego porozumienia za sukces. Wyniki tego badania są bardzo ciekawe, choć jak to z badaniami, nie wiemy, na ile wiarygodne. Zostawiając jednak na boku ewentualne różnice w proporcjach, pokazują nam one dwa zjawiska.
Po pierwsze ocena kompromisu w sprawie KPO nie pokrywa się z sympatiami partyjnymi – zwłaszcza po stronie opozycji, a po drugie jesteśmy, jako społeczeństwo, mocno w tej sprawie zdezorientowani, co pokazuje ponad połowa wskazań na opcje krytyczne i wymijające. Trudno się temu dziwić. Wyborcy opozycji zostali wystawieni na ciężka próbę, obserwując de facto antyunijne zachowania swoich reprezentantów, zwłaszcza z Platformy i bardzo chaotyczne kluczenie w kwestii dostępu do unijnych środków. Aby zobaczyć tu jakąkolwiek zasługę czy to obiecującego załatwienie tych pieniędzy Tuska, czy wręcz przeciwnie, ich zablokowanie, Trzaskowskiego, trzeba być elektoratem nie tylko betonowym, ale też ślepym i głuchym.
Ale i wyborca prawicowy nie ma tu łatwego zadania. Owszem, chciałoby się wierzyć, że sprawa jest właściwie dograna, ale chyba sami politycy mają tej wiary deficyty, nie wypadając zbyt pewnie w kolejnych medialnych wystąpieniach. Zwłaszcza wtedy, gdy pytani są o kamienie milowe. W sprawie KPO Unia od początku zachowywała się nieuczciwie i nieuczciwie postanowiła grać do końca. Rozmaite zapisy wyraźnie zaskoczyły naszych przedstawicieli. Tymczasem w narrację „tak, to jest napisane przez Unię, a nie musimy tego robić, by dostać środki” trudno wierzyć, znając dotychczasową praktykę. W odwrotny przebieg wydarzeń, w którym spełniamy kolejne, wychodzące poza kompetencje KE żądania, a pieniędzy jak nie było, tak nie ma, uwierzyć niestety łatwiej. Nie tak dawno wydawało się, że przedstawiciele Polski zorientowali się, że bez sięgania po weto w Unii niczego już nie ugramy. Decyzja w sprawie KPO coraz bardziej wygląda jedynie na taktyczne ustępstwo Komisji Europejskiej, za którym znów mogą nie pójść żadne środki.
Dlatego też ponawiam swój apel, aby w naszych relacjach z tym cynicznym i niezbyt uczciwym towarzystwem mniej polegać na wierze w dobre intencje drugiej strony, a bardziej na podpowiedziach Jacka Saryusz-Wolskiego, który tę drugą stronę poznał chyba najlepiej. I nie bać się wetowania.