Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Smoleńsk – pamiętamy

Dziewięć lat. Na początku były szok i ogromne emocje. Dziś patrzymy na tę tragedię ciągle smutnym, lecz już nieco spokojniejszym okiem. Nie ulega wątpliwości, iż śmierć polskiej delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim ciągle jest głęboką raną w tkance społecznej. Z jednej strony to normalne – wszak doszło do niewyobrażalnej tragedii, nie tylko w wymiarze państwowym, lecz przede wszystkim ludzkim. Jednak z tym z czasem Polska by sobie poradziła – przeszlibyśmy żałobę i jako wspólnota pamiętali o tych, którzy zginęli. Ale jest i druga strona doświadczenia, z którym musieliśmy się zmierzyć rankiem 10 kwietnia 2010 roku. To kłamstwo i pogarda.

Straszliwy finał lotu polskiej delegacji i pierwsze pytania o przyczynę tragedii uwolniły zdziczenie, którego w Polsce na taką skalę nie widziano od czasów głębokiego komunizmu.

Zupełnie bezduszne seanse nienawiści wobec zmarłych i pragnących ich wspominać. Brutalne próby walki z pamięcią. W końcu także ukrywanie faktów dotyczących wszelkich aspektów podróży głowy państwa wraz z towarzyszącą delegacją do Katynia. Upływający czas zniekształca pamięć – ale niepodobna zapomnieć, iż w ten proceder zaangażowane były wszystkie uczestniczące w sprawie instytucje państwa. Zupełnie tak, jakby informacje, fakty miały stanowić dla nich zagrożenie. Rządząca wówczas siła polityczna i wspierające ją media uznały, że wyjaśnienie Smoleńska jest dla nich śmiertelnie niebezpieczne, a jedynym ratunkiem jest matactwo. Wciąż nie znamy odpowiedzi na pytanie o powody takiej oceny własnego położenia. Na zdrowy rozum – działanie powinno być odwrotne, tylko pełna transparentność pozwoli komuś niewinnemu odsunąć od siebie podejrzenia. Proszę zobaczyć, iż paradoksalnie to obóz wówczas rządzący, dziś pozostający w opozycji, targany jest silniejszymi emocjami dotyczącymi 10 kwietnia 2010 r. Dramat smoleński znacznie rzadziej pojawia się na czołówkach gazet. Coraz więcej emocji skierowanych jest na przypominanie ofiar niż publiczne dyskusje o przyczynach ich śmierci. Jednak w tych, którzy sprawowali władzę, gdy doszło do tragedii, nadal buzuje agresja wobec wspominania, upamiętniania, dochodzenia do prawdy. Kampania samorządowa w Warszawie rozpoczęła się od postulatu rozbiórki pomnika tych, którzy zginęli w drodze do Katynia. Wmurowanie tablicy, upamiętnienie poprzez nadanie imienia ulicy czy nawet pochód pamięci wywoływały i wywołują takie poruszenie i niechęć, jakby były zbrodnią. Nadal obecna jest także pogarda. Zarówno wobec poległych, jak i ich bliskich. Zupełnie tak, jakby nietykalność dramatu smoleńskiego – ochrona przed jego wyjaśnieniem – dotyczyła spraw zupełnie podstawowych dla dzisiejszej opozycji. Jakiegoś ich być lub nie być. Jeśli określimy wszystko, co wydarzyło się po 10 kwietnia 2010 r., jako „katastrofa posmoleńska”, możemy wówczas powiedzieć, że była ona i jest do tej pory jedną z największych dewastacji w i tak kruchej wspólnocie polskiego społeczeństwa. Wina za ten stan leży wyłącznie po stronie tych, którzy ponoszą polityczną odpowiedzialność za śmierć polskiej delegacji. Argumenty w stylu: gdyby PiS nie „sprywatyzował” sprawy tragedii, gdyby nie oskarżał, gdyby nie uznał siebie za jedynego poszkodowanego itp. – nie mają w sobie nic ponad manipulację. Środowisko Prawa i Sprawiedliwości nie zawłaszczyło prawa do upamiętnienia ofiar. Wzięło na siebie ten obowiązek – przy ogromnym wsparciu społecznym – bowiem instytucje państwa zainteresowane były walką z pamięcią o tych, którzy zginęli. Domaganie się wyjaśnienia, rzetelnego i profesjonalnego śledztwa jest naturalnym oczekiwaniem w państwie demokratycznym. Skoro najwyżsi ówcześni przedstawiciele Rzeczypospolitej zawierzyli w tej sprawie skrajnie niewiarygodnym urzędom Federacji Rosyjskiej, nie korzystali z należnych Polsce praw, pozbawiali naszą prokuraturę możliwości kontaktu z dowodami (sprawa nastawienia samych śledczych to odrębna kwestia), to musieli i muszą liczyć się z krytyką. Także tą bardzo ostrą. Poza wszystkim nikt nigdy nie blokował środowisku Platformy czy jakiemukolwiek innemu prawa do upamiętniania jego reprezentantów, którzy zginęli podczas lotu na uroczystości katyńskie. Wyciszenie tematu zamiast pamięci było ich suwerennym i jasno wskazanym wyborem. 
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Katarzyna Gójska