Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »
Z OSTATNIEJ CHWILI
Prezydent Andrzej Duda podpisał budżet na 2025 r. oraz przesłał część przepisów do Trybunału Konstytucyjnego w trybie kontroli następczej • • •

Słabsi razem

Tydzień po zorganizowanym przez Donalda Tuska marszu entuzjazm przetrwał już chyba tylko wśród zwolenników Platformy. Tylko oni też mają jak na razie powody do zadowolenia. Zeszłotygodniowe sondaże potwierdzają przypuszczenia, że cała impreza opozycji nie pomogła tak, jak chcieli to widzieć upojeni frekwencyjnym sukcesem maszerujący. Owszem, wzrosło poparcie dla Platformy, tyle że wyniki Prawa i Sprawiedliwości ani drgnęły. Ciekawie dzieje się jednak we wskaźnikach poparcia wszystkich innych sił politycznych, a także – w ich wzajemnych relacjach.

Media marszowi nieprzychylne bardzo łatwo i celnie znalazły jego słaby punkt. Uwagę zwracał bowiem bardzo nierówny sposób potraktowania liderów poszczególnych środowisk opozycyjnych, które brały udział w tej imprezie. Zdecydowanie nie zobaczyliśmy tu bowiem formuły, jaką w czasach świetności KOD lansował Mateusz Kijowski – politycy nie przemawiali jeden po drugim, nie stali też obok siebie na żadnej scenie głównej. Ta dostępna była jedynie dla liderów Platformy i zaproszonych przez nich gości. Nie było więc miejsca dla Włodzimierza Czarzastego, Władysława Kosiniaka-Kamysza czy Szymona Hołowni, choć znalazło się już ono dla Lecha Wałęsy, który wizerunkowo raczej sprawie szkodził, niż się jej przysłużył. Liderzy lewicy do ludzi powiedzieli kilka słów z jadącego trasą przemarszu auta, natomiast dowodzący Trzecią Drogą nie mieli nawet takiej możliwości.

Prawdziwy cel marszu

I tu właśnie zaczyna się wyrwa w radosnej na pozór narracji, w pieśni o jedności wybrzmiewają fałszywe tony. Według niektórych polityków Kosiniak-Kamysz i Hołownia nie przebili się po prostu przez tłum, nie zawsze zresztą, zwłaszcza do drugiego z polityków, dobrze nastawiony. Według innych o braku wystąpień zdecydował właśnie lęk Szymona Hołowni przed możliwym chłodnym przyjęciem i nastrojami tłumu. Lider Polski 2050 korzysta przecież z mediów społecznościowych i ma świadomość tego, że dla wielu sympatyków PO stał się już dawno wrogiem, jeśli nie nr 1, to nr 2 już na pewno. Jeszcze inni politycy twierdzą, że obaj panowie nie zostali przez kolegów zaproszeni do wygłaszania przemów. Jak było naprawdę, raczej się już nie dowiemy.

Zostało ogólne wrażenie. „Dla uniesionych atmosferą niedzielnego marszu ten opis może wydawać się zbyt brutalny, ale wśród osób zajmujących się zawodowo polityką jest oczywiste, że Donald Tusk upokorzył wczoraj pozostałych liderów opozycji” – pisał dzień później Łukasz Pawłowski w „Gazecie Wyborczej”, wskazując na to, że liderzy Trzeciej Drogi w marszu wzięli udział wbrew swej woli i wcześniejszym deklaracjom, nie zabrali głosu i nie zostali nawet wspomniani w wystąpieniu lidera Platformy. Donald Tusk, zauważa Pawłowski, „nie szuka dziś partnerów, z którymi na równych zasadach chce wygrać wybory, a potem rządzić”. Nic dodać, nic ująć. Można tylko zacytować Borysa Budkę, który w zeszły poniedziałek, a więc niemal na gorąco, w rozmowie z Radiem Plus mówił: „Niewątpliwie Donald Tusk był organizatorem tego i myślę, że nikt nie ma wątpliwości po wczorajszej demonstracji, że silny przywódca, doświadczony, który nie da się zastraszyć, który jest odważny i ma odpowiednie kompetencje, jest potrzebny i takiego lidera ma PO”.

Powraca więc teza, że marsz służyć miał nie tyle uderzeniu w PiS, które było oczywiście dla opozycji wartością dodaną i usprawiedliwieniem obecności przywódców innych ugrupowań, ile wykazaniu, że jedynym liczącym się liderem całej opozycji jest Donald Tusk. Entuzjazm i liczebność jego zwolenników przykryć miały takie problemy, jak ludzka pamięć, negatywny elektorat i szklany sufit, na jaki od lat napotyka Platforma.

Zwycięzca bierze wszystko

Ten pierwszy obraz szybko znalazł potwierdzenie w sondażach, jakie zaczęły pojawiać się w kolejnych dniach zeszłego tygodnia. Zostawiając na boku badanie Kantaru, który już po raz trzeci ogłosił przełomowe wysunięcie się Koalicji Obywatelskiej na pozycję lidera, wszystkie inne wskazały na pewną prawidłowość. Prawo i Sprawiedliwość wciąż zajmuje pierwsze miejsce, Platforma natomiast rośnie kosztem Trzeciej Drogi i, w mniejszym stopniu, Nowej Lewicy. Zyskuje też, czasem najwięcej, Konfederacja.

Co mówią nam te liczby? Po pierwsze, większość wyborców anty-PiS zgodnie z przewidywaniami grupuje się wokół najsilniejszej partii. Przy mniejszych zostają głównie ci, którzy nie są potencjalną bazą wyborczą Tuska. Lecz, wbrew rachubom Kosiniaka-Kamysza i Hołowni, jeśli ktoś poszukuje faktycznej „trzeciej drogi”, coraz częściej skłonny jest szukać jej w Konfederacji, nie w koalicjach lewicowej i centrowej, które de facto zadeklarowały już swe podporządkowanie Platformie, nie czekając na wynik wyborów.

Tę zmianę widać już i na dole, i na górze. Na dole w pełnych niepokoju komentarzach na lewicowych grupach Face­booka, których użytkownicy spodziewają się bądź całkowitego wchłonięcia Nowej Lewicy przez Platformę, bądź jej wypadnięcia z przyszłego parlamentu. W lewicę silną i mającą realny wpływ na politykę społeczną ewentualnego gabinetu szerokiej koalicji nie wierzy dziś natomiast właściwie nikt. Dwie młodzieżówki lewicowe ogłosiły, że w przeciwieństwie do niektórych starszych kolegów nie będą brały udziału w imprezach PO, nie chcąc powrotu do sytuacji sprzed 2015 r. w polityce i gospodarce.
Oczywiście młodzi działacze otrzymali w mediach społecznościowych bardzo brutalną lekcję wiedzy o społeczeństwie. Udzielający im jej zwolennicy KO wyzwali ich od agentów PiS, skreślili z listy opozycji demokratycznej i wysłali na pielgrzymkę Radia Maryja. Emocje buzują, lecz czy na pewno jest to optymizm pewnych wygranej? Spodziewane przejście do KO posłanki Karoliny Pawliczak potwierdza ten brak wiary, kaliska działaczka od dawna miała nie wierzyć w szansę wejścia do Sejmu z drugiego miejsca na lewicowej liście…

Pyrrusowa jedność pod dyktando najsilniejszego?

Z kolei Trzecia Droga próbuje dość zaskakującej ofensywy, mającej udowodnić jej polityczną odmienność. Proponując nowe rozwiązania dotyczące oświaty i jej finansowania, Szymon Hołownia do rozmów na ten temat zaprosił wszystkie siły polityczne, również PiS i Konfederację. Reakcji Platformy i jej sympatyków można się było spodziewać, nie jest ona, delikatnie mówiąc, zbyt entuzjastyczna.

Co ciekawe, początkowo nie tylko politycy Platformy, lecz także Lewicy zadeklarować mieli udział w takich rozmowach, jedni i drudzy wycofali się jednak po wyraźnej krytyce ze strony Donalda Tuska. Sytuacja Polski 2050 wydaje się nie do pozazdroszczenia. Według wyliczonej przez Marcina Paladego średniej z czerwcowych sondaży poparcie dla tej koalicji spadło o 3,5 proc. i już tylko 3 proc. dzielą ją od niebezpiecznego progu. Lewica traci z kolei 2 proc. i musi zadowolić się poparciem rzędu 8 proc. – tym razem jednak startuje w formule, w której obowiązuje klasyczny, pięcioprocentowy próg.

Jeśli jednak tendencje te się utrzymają, być może wszystkie te siły zmuszone będą przyjść do Platformy po prośbie i liczyć na miejsca na liście już nie wspólnej, a pod szyldem najsilniejszego. Jak można się domyślić, w takim układzie ich pozycja negocjacyjna będzie jednak bardzo słaba, a w przyszłości przeznaczona im zostanie jedynie rola potakiwaczy i zderzaków.

Poza wahaniami nastrojów partyjnych ostatnie dni przynoszą wiele innych tematów, takich jak powrót do przymusowej relokacji imigrantów w UE, zamiecenie pod dywan korupcji w Parlamencie Europejskim, wyroki w sprawach Turowa i Mariusza Kamińskiego. Wszystkie te sprawy łączy jedno: wzmacniają one przekaz PiS, stawiając opozycję, zwłaszcza PO, w kłopotliwym położeniu. Zebranie wszystkich jej sił pod jednym sztandarem może doprowadzić nie tylko do upokorzenia liderów, lecz także do utraty szans wyborczych, a wszystko w imię ambicji Donalda Tuska.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski