Dla takich farm, często we wschodniej Polsce, dopłata do hodowanego zwierzęcia to duża ulga. Jednocześnie jakość tradycyjnie hodowanego mięsa jest wyższa niż w hodowli przemysłowej. W tych wielkich gospodarstwach, gdzie krowa przez całe życie nie widzi nieba, a świnia ledwo może się ruszać w swoim betonowym boksie, faszerując ją antybiotykami, hodujemy tłuszcz biegający na czterech nogach. Dlatego orędownikami tych dopłat powinni być wszyscy, których obchodzi to, czym się żywią. Szkodliwa dla środowiska i zdrowia tendencja może w końcu zostać powstrzymana, a jeżeli plan PiS się powiedzie, to może w końcu i małym rolnikom ich praca zacznie się opłacać. W istocie to realizacja postulatów organizacji ekologicznych, które od lat namawiają do tego, aby jeść lokalnie i wspierać małych dostawców. A rechot polityków PSL i PO? Brzmi jak rechot ciemnoty z elektryczności.