„Niech wojna się skończy”, by móc wrócić do biznesowych dealów z Moskwą. Niemcy od początku wybuchu inwazji robią wszystko, by nie drażnić zbytnio Władimira Putina. Opieszałość w strategicznym dozbrojeniu Kijowa czy głosy polityków, by znieść część sankcji przeciwko Rosji, są tego najlepszym przykładem. Teraz niemiecki minister obrony Boris Pistorius sprzeciwia się zestrzeliwaniu rosyjskich samolotów, które naruszają przestrzeń innych państw. Wiadomo, niech sobie latają, najlepiej uzbrojone, a jak będą miały taką ochotę – zdmuchną blok czy uderzą w infrastrukturę krytyczną. O co ta cała sprawa, prawda? Z kolei sugestię byłej kanclerz Angeli Merkel, że to Polska i kraje bałtyckie ponoszą współodpowiedzialność za rosyjską inwazję na Ukrainę, winno komentować się pewnym wulgarnym słowem zaczynającym się na literę „s”, czego z szacunku do naszych Czytelników nie zrobię. Tak właśnie wygląda niemiecka polityka. „Business as usual” z Rosją na pierwszym miejscu.
Prawdziwe oblicze Niemiec
„Niech już ta wojna się skończy” – pomyśleli w Berlinie. Nie chodzi jednak o to, że w codziennych atakach rosyjskich siepaczy na Ukrainie giną cywile, a kolejne budowle zamieniają się w gruz.