Warto zauważyć, że Petru nie dał sobie za wiele przerwy. Nie ruszył na północ od Warszawy, do Łomży i Ciechanowa, ani na Maderę. Zakasał rękawy i wziął się do pracy. W kuluarach sejmowych już się mówi o kolejnym wielkim projekcie politycznym pana Ryszarda. Serio mówiąc, trudno prognozować, czy ów pomysł może wypalić. Z pewnością jest tak, że przez trzy lata w polityce Petru stał się człowiekiem memem, idealnym obiektem drwin, z którym nie dość, że nie liczy się nikt ważny w polityce, to nie wzbudza on szacunku nawet statystycznego Kowalskiego. Jednocześnie warto pamiętać o skuteczności Petru. Niewielu przecież udało się stworzyć tak szybko partię, która przekroczyła próg wyborczy i zdobyła 28 mandatów. Wydaje się, że nie ma powodu, by swojego sukcesu nie powtórzył. Poszerzając front i ściągając nowych, rozpoznawalnych ludzi, Petru ma szansę wrócić do gry. Robert Biedroń, Barbara Nowacka, Władysław Frasyniuk itp. to ciągle osoby do politycznego zagospodarowania. Petru, który ma odpowiedni know-how, może to zrobić. To z kolei zła wiadomość dla Katarzyny Lubnauer i jej akolitów. A co to oznacza dla PiS? Wydaje się, że to powtórzenie manewru z 2015 r. i w zasadzie chodzi o stworzenie konkurencji dla PO, która w koalicji z innymi partiami opozycyjnymi odsunie PiS od władzy. Ponoć głupotę poznaje się po tym, gdy ktoś, działając w jeden określony sposób, oczekuje innych skutków.
Jakby to powiedział Petru, wygląda to na „kręcenie filiżanką w szklance bez cukru”.